Z WYKSZTAŁCENIA – PLASTYCZKA I MUZYCZKA, Z ZAWODU – TERAPEUTKA, Z ZAMIŁOWANIA – FOTOGRAFKA. W PRACY ŁĄCZY TERAPIĘ POPRZEZ SZTUKĘ. ROMANTYCZKA Z WŁOSKIM TEMPERAMENTEM. JAK SAMA MÓWI, KOCHA ŻYĆ. W PLANACH MA WŁASNY FILM I KSIĄŻKĘ. KONCENTRUJE SIĘ NA TYM, CO MOŻE ZROBIĆ LEPIEJ, CZYLI NA PRZYSZŁOŚCI.
Pamięta Pani, kiedy zrobiła Pani swoje pierwsze zdjęcie? Co to było?
ALICJA ANNA RECZEK, WHITE ALICE: Nie pamiętam, ale na pewno było emocjonalne. Wszystkie moje zdjęcia wywodzą się z emocji.
Pierwszą świadomą sesję zrobiłam w wieku 14 lat. Musiałam nauczyć się korzystać z aparatu analogowego. Przyznaję, że fotografia to nie był mój ulubiony przedmiot w liceum artystycznym. Postanowiłam uwiecznić dziadka, bo był moim ulubieńcem. Poszliśmy na spacer nad Wisłę we Włocławku. Było niemożliwie pięknie, a mój model pozował w tataraku. Z jednej strony czułam się swobodnie, a z drugiej bardzo zależało mi na tych zdjęciach. Stoczyłam bój technologiczny z Zenitem: zakładanie kliszy, ustalenie parametrów i obsługa światłomierza. Myślę, że to była moja fotograficzna inicjacja.
Kiedy pasja przerodziła się w pracę?
To praca przerodziła się w pasję (śmiech). Moja droga fotograficzna nie jest typowa, a na pewno jej początek. Chciałam zostać malarką i dużo robiłam w tym kierunku, były zajęcia w Domu Kultury, a finalnie obroniłam dyplom plastyka. Malowałam obrazy olejne na zamówienie, organizowałam wystawy, wyrabiałam swój styl.
Któregoś dnia jedna z moich koleżanek zapytała, czy mogę zrobić jej zdjęcia. Wyglądała jak Salma Hayek i miała kłopot, bo 15 lat temu mało kto wiedział, jak wykonać portfolio do agencji modelek. W Płocku to był kompletnie nieznany temat. Nie chciałam się zgodzić, by jej pomóc, ale w końcu uległam. Warunek był jeden – ma nie mówić, że to ja jestem autorką zdjęć.
Fotografowałam pożyczonym aparatem cyfrowym, którego kompletnie nie potrafiłam obsłużyć, to była gehenna. Wcześniej obdzwoniłam pół Warszawy, żeby zorientować się w trendach modowych. Finalnie nasz materiał przekonał do tego stopnia, że agencja zatrudniła moją koleżankę. Dostałam informację, że zapraszają mnie do stałej współpracy. Byłam tym zaskoczona, bo jednak koleżanka zdradziła moje personalia (śmiech). Później rozdzwoniły się telefony i zaczęłam dorabiać różnymi zleceniami do studiów pedagogicznych.
Zastanawiałam się dlaczego fotografia mnie wybrała? Z czasem zafascynował mnie ten świat: projektanci, charakteryzatorzy, lokacje. To była magia, kreacja, ożywiony Wonderland. Bardzo szybko, bo w wieku 20 lat zaczęłam prowadzić warsztaty. Firmy zewnętrzne wynajmowały mnie, bo – jak tłumaczyły – pokazywałam ciało kobiece w subtelny sposób. Akt artystyczny, portret i artfashion, to zakresy jakie rządzą w pierwszym 12-letnim etapie mojej twórczości.
Co i kogo lubi Pani fotografować najbardziej?
Przez wiele lat współpracowałam z modelkami. Obecnie chętniej fotografuję mężczyzn w średnim wieku np. aktorów. Ostatnio intensywnie współpracuję z Agencją Sobowtórów, można mnie zobaczyć w towarzystwie: Papieża Franciszka, Chuck’a Norris’a, Jokera czy Rambo. To dość surrealistyczna sytuacja.
Poza tym interesuje mnie to, co pierwotne: dusza i symbolika. Przykładowo od dwóch lat pracuję nad serią ANIMALS. To zdjęcia wykonane polaroidem czyli techniką fotografii natychmiastowej. Utrwalam zwierzęta w prymitywistycznej w formie, to sugestywne ujęcia, wywołują czułość. Przypominają rzeczywiste malowidła z jaskini w Lascaux. Zauważyłam, że w mieście podobne obiekty można znaleźć na placu zabaw czy w parku.
Temat zgłębiam od praktyk studenckich, które odbyłam w Domu Pomocy Społecznej w Brwilnie. Trafiłam tam na niezwykłe obrazy wykonane przez mieszkańców. To co zobaczyłam było świeże, autentyczne i poruszające. Folklorystyczne anioły i diabły przypominające przedchrześcijańskie biesy – podobne ale z drugiej strony zupełnie nietypowe Dopiero z czasem dowiedziałam się, że to sztuka Art Brut. Prymitywizm, surowość, dzikość i nieposkromiona ekspresja – tymi cechami można w skrócie zdefiniować ten gatunek. Jest to twórczość uprawiana przez ludzi spoza zwyczajowych ram społecznych, często niewykształconych lub dotkniętych chorobami psychicznymi, np. dobrze wszystkim znany Nikifor. Ponownie wróciłam do tej placówki po 10 latach, już jako pracownik – art terapeuta. Następnie Andrzej Kwasiborski, kolekcjoner sztuki, polecił mi kilka prywatnych kolekcji i galerię La Fabuloserie w Paryżu. Jest to strategiczny cel moich podróży w ramach serii „Animals” i „Places”.
Fotografia to droga, więc ewoluują także zakresy tematów, którymi się zajmuję. Kiedyś było to kreowanie, a teraz jest konceptualizm. Coraz częściej konfrontuję się z dokumentem, co jest dla mnie dużą niespodzianką, bo to zwrot o 180 stopni. Poza tym, w moich zdjęciach obserwuję coraz więcej przestrzeni.
Którą porę roku najbardziej Pani lubi i dlaczego?
Prywatnie lubię lato, bo to czas, kiedy życie jest w pełnym rozkwicie, a ja kocham żyć. Słoneczna aura jest energetyczna i witalna. Pasuje do mojego włoskiego temperamentu.
Twórczo zaś ogromnie lubię jesień, bo jest intrygująca i liryczna. W tym okresie natura układa się do snu, to także czas magii i czarów.
Czego należy unikać, aby z powodzeniem przetrwać na dzisiejszym, bardzo konkurencyjnym niemal w każdej dziedzinie, rynku?
Staram się unikać słowa przetrwać, bo ma ono słabą wibrację, wręcz odbiera siły. Za to wolę myśleć, że kreuję, wyznaczam i nadaję ton. Odkrywam przeszłość „na nowo”. Świadomie koncentruję się na tym, co mogę zrobić lepiej czyli na przyszłości. Szanuję i pielęgnuję w sobie ciekawość, co więcej – absolutnie nie uważam jej za objaw naiwności, a za motor do działania. Poza tym interesuje mnie autobiograficzność, to z niej czerpię garściami.
Żyjemy w czasach konsumpcjonizmu. Nie nadążamy za rozwojem technologicznym. Portale społecznościowe i komunikatory zastępują nam realne spotkania. To czasy chaosu i przebodźcowania. Wszystko dzieje się bardzo szybko. Kryzys klimatyczny i depresja nikogo już nie dziwią. Są też plusy tej sytuacji, bo podróżujemy szybko, tanio i poznajemy wiele osób. A jednak w pewnym momencie „można się zgubić”.
Aby odnaleźć równowagę, należy nazwać i uaktualnić swoje potrzeby. Dlatego regularnie spędzam czas na łonie natury. Kiedyś w Polsce były sanatoria, a teraz w Finlandii przepisuje się leśne spacery na receptę. Natura, cisza i medytacja – leczy, porządkuje i stwarza przestrzeń na „nowe”.
Świadomość, tożsamość i sprawczość – wiem kim jestem.
Co było najtrudniejsze w dążeniu do sukcesu zawodowego?
Chyba to, że jestem kobietą. Fotografia i film to w dalszym ciągu męska planeta. Kobieta jest traktowana z góry, niepoważnie nawet, jeśli ma do powiedzenia coś znaczącego. Ta kobieta – twórczyni jest postrzegana automatycznie jako obiekt, a nie jako partnerka do współpracy. To było i jest w dalszym ciągu problemem. Mówię o seksizmie i niemoralnych propozycjach. Z wielu zleceń musiałam zrezygnować właśnie dlatego. A jednak takie sytuacje hartują, bo nauczyłam się pracować dwa razy bardziej na swój sukces. Jestem cierpliwa, precyzyjna i konsekwentna. Umacniam swoją markę, tamy pękają, a mój styl jest coraz wyraźniejszy. Lecę z rozłożonymi skrzydłami, śmiało. I jestem zauważana!
Co uważa Pani za swoje największe zawodowe osiągnięcie?
Mogłabym wymienić pierwsze zdjęcie Vogue Italia, kampanię modową dla firmy Potis&Verso czy międzynarodową wystawę „Pirmasenser Fototagen” w Niemczech. Książkę „Kolory nadziei” i scenografię w Sali Kongresowej. Setki zadowolonych uczniów, którzy wyszli z moich warsztatów. Tak, to wszystko jest ważne, ale twórca koncentruję się na tym, czym zajmuje się aktualnie.
W 2020 r. kończę pracę nad materiałem do albumu autorskiego. Będzie to wydawnictwo prezentujące dorobek z ostatnich 10 lat mojej twórczości. Kilkaset wyselekcjonowanych zdjęć, które spaja jedna technika. Wszystkie fotografie wykonałam rosyjskim aparatem Kiev 60. Kreacje bazują na portretach i przedstawieniach sylwetkowych. Klimat rodem z filmów kostiumowych i prawdziwa uczta dla romantyków. Zwykłam mówić, że ta publikacja będzie kontynuacją książki: „Alicja z Krainy Czarów” L. Carrolla.
Ostatnie moje wydawnictwo to publikacja charytatywna MAMMA AFRICA. Kompilacja zdjęć kilkunastu autorek, jaka ukazała się w formie kalendarza. Odważna selekcja – od reportażu po zdjęcia modowe. Cel zbiórki to pomoc dzieciom z najstarszego regionu świata oraz zintegrowanie fotografujących kobiet – to było moje marzenie od lat. Niedawno projekt można było obejrzeć w ramach dwóch dużych Festiwali: Skrzyżowanie Kultur w Pałacu Kultury i Stalowa Art na Pradze. W 2020 planuję kolejne wystawy, tym razem w centrum Warszawy.
Poza tym jestem w trakcie realizacji filmu dokumentalnego. Temat o niezwykłych ludziach, coś czego nikt do tej pory nie pokazał. Wszystko mnie mocno pochłania, bo jestem reżyserem i producentem. To duże wyzwanie na poziomie konceptualnym i organizacyjnym. Widzę, w jakim momencie się znalazłam – obraz statyczny ewoluował w ruchomy.
Gdyby nie zajmowała się Pani tym, czym się Pani obecnie zajmuje, to co innego chciałaby Pani robić?
Zajmuje się dokładnie tym, co sobie wymarzyłam. W planach mam jeszcze napisanie książki. Od paru lat powstają „Fragmenty i szkice” – kiedyś połączę je w całość. Poza tym brakuje mi interakcji z muzyką.
Sukces każdy definiuje inaczej. Czym on jest dla Pani?
W moim rozumieniu sukces to miłość. Dobra relacja z partnerem, rodziną i przyjaciółmi. Miłość do pracy oraz ta emanująca z pasji. I wreszcie miłość do samego siebie, wynikająca z akceptacji, paradoksalnie o tę ostatnią bardzo często jest najtrudniej.
Ale żeby miłość w ogóle zaistniała, trzeba być autentycznym. Wymaga to odwagi i dojrzałości, bo o każdą relację należy dbać. Ważny jest: szacunek, empatia i bliskość.
Rozmawiała: Edyta Nowak
Facebook
RSS