Nie lubi szufladkowania. Młoda, ładna, zdolna? Talent objawia się w różnych momentach, kanony piękna narzuca fikcyjny świat, próby zatrzymania młodości są przygnębiające. O kobietach, aktorstwie i udawanej męskości rozmawiamy z Katarzyną Maciąg
Jaka jest Gosia Borówka – dziewczyna, którą grasz w komedii „Weselna polka”? (na polskie ekrany wejdzie jesienią – przyp. red.)
Katarzyna Maciąg: To dziewczyna z polskiej prowincji, zakochana w Niemcu. Jest z nim, bo chce wyrwać się ze swojego środowiska. Bardzo długo stwarza pozory, że wszystko jest w porządku. Razem z Friederem, granym przez Christiana Ulmena, popularnego niemieckiego aktora, tworzą parę, która tak naprawdę niewiele wie o sobie. Ich relacja to wielkie znaki zapytania unurzane w konwenansach. Dopiero pod koniec filmu dowiadują się czegoś o sobie.
Na planie współpracowałaś z niemiecką ekipą. Obie strony miały w głowie zakodowane pewne stereotypy?
Ten film bardzo dużo opowiada o polsko-niemieckich stereotypach, i to często tych najprostszych: że w Polsce jest pijaństwo, bijatyki, że jak komuś ukradli samochód, to na pewno zrobili to Polacy. Humor rysowany jest grubą kreską.
I nie mamy Mc’Donaldów…
Tak. A po ulicach chodzą niedźwiedzie (śmiech). Ja z kolei miałam przeświadczenie, że nie mogę się spóźnić na plan. Pięć minut czekania i cała ekipa będzie na mnie wściekła. Też, podświadomie, powielałam stereotyp, że Niemcy są na pewno super punktualni! W rzeczywistości spóźniali się prawie wszyscy, a plan pracy cały czas się zmieniał. Było bardzo podobnie jak w Polsce.
Czy jest coś podobnego w naszej mentalności?
Mieszkamy w Europie, jesteśmy sąsiadami, mamy skomplikowaną historię. To nas łączy. Pytanie, jak do tego dziś podchodzimy? Wydaje mi się, że młodzi Niemcy są mniej zainteresowani historią niż my. Dla nich liczy się tu i teraz.
Młodzi Niemcy są mniej ambitni niż ich rówieśnicy z Polski?
Takie odnoszę wrażenie. W Niemczech nie ma agresywnego kapitalizmu, który obecny jest teraz u nas, gdzie każdy myśli tylko o sobie i trzeba przepychać się łokciami. Tam pod tym względem jest dużo spokojniej. Społeczeństwo nastawione jest na korzystanie z przyjemności życia. Inny jest zresztą system edukacji. Dla mnie zaskoczeniem był fakt, że nie trzeba mieć matury, by iść do szkoły teatralnej. To kuźnia talentów, nie liczy się szkoła.
Jesteś „grzeczną dziewczynką czy chadzasz tam, gdzie chcesz”?
Chodzę tam, gdzie chcę. Mam to od dziecka. To nie jest kwestia wychowania, chyba mam to w genach. Kiedy byłam mała, potrafiłam wyjść i pójść gdzieś daleko. Potem odbywały się wielkie poszukiwania Kasi. Miałam wielkie szczęście, że za każdym razem ktoś mnie znajdował. Ja tego nie pamiętam, ale takie historie na mój temat krążą na rodzinnych spotkaniach. Zdecydowanie lubię wszystko robić po swojemu.
A walczyć o swoje?
Myślę, że kiedy ktoś chce nam zrobić krzywdę, zamanipulować nami, to takie odruchy ma każdy.
Czujesz się indywidualistką?
Emil Cioran, filozof i eseista, pisał: „Nigdy nie trzeba zgadzać się z tłumem, nawet jeśli ma rację.” Tak bym to zostawiła.
Czy kobiety w Polsce są dyskryminowane?
To słowo jest ciężkie, wolę zastanawiać się, czy mają trudniej.
I mają?
Tak, przecież kobiety ciągle zarabiają mniej, wykonując taką samą pracę jak mężczyźni. Dla mnie to absurd.
Aktorki muszą bardziej się starać w porównaniu ze swoimi kolegami?
Zawód aktorski jest postrzegany jako „dziewczyński”. Do szkół aktorskich startuje więcej kobiet, więc po studiach jest im trudniej. Jest też dużo więcej ról pisanych dla mężczyzn, dużo więcej głównych ról. Coś takiego istnieje w zbiorowej wyobraźni, że bohaterem, który ma rozterki duchowe, zwłaszcza te dotyczące świata, przeważnie jest mężczyzna. Kobiety często są dodatkiem.
Może dlatego kobiety tak chętnie ze sobą rywalizują?
Rywalizacja jest powodowana przez kanony piękna i urody. A coś takiego nie istnieje. Piękno to rzecz indywidualna, względna. Kanony dyktuje pop-kultura. Oczywiście, bardzo ciężko się temu przeciwstawić, zwłaszcza kiedy wykonuje się taki zawód.
Wierzysz w kobiecą solidarność?
Im jestem starsza, tym bardziej lubię pracować z kobietami. Etap rywalizacji już mnie nie interesuje. Jest ona dyktowana przez męski świat. Kobiety rywalizują przez to, że chcą się komuś podobać.
Kobiety muszą dojrzeć do tego, żeby wyjść z tej szufladki?
Tej, która sprawia, że podporządkowują życie temu, by wyglądać jak najlepiej?
Tak. I tej, która przeszkadza im widzieć wartość w nich samych, a nie tylko w ocenie otoczenia.
Mam wrażenie, że to jest, niestety, głównie kwestia wychowania. Dziewczynkom powtarza się, że są śliczne, i wokół tego wszystko się kręci. To bardzo pozbawia niezależności. Niektóre kobiety nie wyplątują się z takiego myślenia przez całe życie. Koncentrowanie się na tym, jak wyglądamy i jakie to robi na kimś wrażenie, a potem próby utrzymania wizerunku przez resztę życia, sprawiają, że staramy się robić coś, co jest niemożliwe. To smutne. Niestety żyjemy wczasach, które są wyjątkowo okrutne. Potrzebują ludzi młodych, wiecznie uśmiechniętych, z wybielonymi zębami. Kultura obrazkowa sprawia, że staramy się spełniać wymagania tego fikcyjnego świata. A przecież człowiek jest bardzo złożoną indywidualnością, każdy jest wyjątkowy. Nie ma takiej drugiej osoby, jak ty czy ja.
Aktorki często traktuje się przedmiotowo?
Niestety, to zdarza się dość często. Nie szuka się osób charakterystycznych. Nie mówię tu o talencie, bo on może się objawiać w zaskakujących momentach. Potrzebne są dziewczyny, choć coraz częściej także chłopcy, którzy są ładni. Ktoś powie, że tak było zawsze. To jak ktoś wykorzysta taki bonus, że podoba się większości, to już jego sprawa. Nie chcę tego krytykować, ale zauważam to. Mam wrażenie, że kiedyś w kinie tego nie było. Może było więcej lepszych scenariuszy. Teraz wszystko dzieje się tak szybko, jest zapotrzebowanie na ładne obrazki.
Czy jest coś czego zazdrościsz mężczyznom?
Nigdy nie chciałam być mężczyzną. W czasach dzieciństwa koledzy byli mi obojętni, czułam, że mogę być na równi z nimi.
Męski facet to taki, który idzie z dzieckiem na spacer, czy wsiada na Harleya o zachodzie słońca?
Najlepiej jak wsiada na Harleya, a potem idzie z dzieckiem na spacer (śmiech). Nie mam w głowie wzoru męskości. Weźmy odpowiedzialność. Kobiety z zasady muszą być odpowiedzialne. A jeśli odpowiedzialny jest mężczyzna, to już jest TAKIE męskie. Nie rozumiem takiego myślenia. Męskość kojarzy mi się z rzeczami niepodważalnymi, czyli z naturą. Mamy w głowie, każdy z nas, typ, który nas pociąga. Nie działają na nas w sposób seksualny wszyscy mężczyźni, tylko niektórzy, a czasem tylko jeden przez całe życie. Wolę wierzyć w biologię niż w społeczno-socjologiczne debaty nad tym, co jest męskie, a co kobiece. To nie jest dla mnie takie ważne. Dużo ciekawszą, głębszą sferą jest biologia między ludźmi.
W serialu „1920. Wojna i miłość” zagrałaś artystkę kabaretową Lulu. Jaki typ kobiecości ukazywany w kinie najbardziej do ciebie przemawia?
To wszystko zależy od filmu. Od tego czy historia mnie zaciekawiła, czy wierzę bohaterce. Bo jak się okazuje – wszystko w aktorstwie sprowadza się do tego, czy ktoś ci wierzy, czy nie. Kino uwielbia kobiety magnetyczne, takie dla których mężczyzna przebiegnie pół świata. To schemat amerykański, ciągle jeszcze powielany, którego – szczerze mówiąc – mam już dość.
Wolałabyś zagrać tzw. złą kobietę?
Rzadko mam okazję grać tzw. złe kobiety, bo wyglądam „ miło”. Wyobrażam sobie inną sytuację – postać która robi wszystko dobrze, jest uczynna i miła, a potem okazuje się, że manipuluje wszystkimi w sobie znanym celu. To byłoby ciekawe zadanie aktorskie.
Rozmawiała: Joanna Jałowiec
Facebook
RSS