Site icon Sukces jest kobietą!

Moja złota „szara strefa”

Bo w pośredniaku pracy nie ma. Bo jak zapłacę podatek, nie starczy mi na rachunki. Bo jak dorabiam do marnej pensji, to zależy mi na każdej złotówce. Bo nie wszystko trzeba zaraz zgłaszać – to tylko kilka powodów, dla których ponad milion Polaków pracuje na czarno

Beata mieszka w niewielkiej miejscowości pod Mrągowem na Mazurach. Wykształcenie ma tylko podstawowe, zawodówki nie skończyła, bo w trakcie nauki zaszła w ciążę i musiała zajmować się dzieckiem. Marek jest taksówkarzem w Wieliczce, ale umie też ułożyć kafelki, ba, sam sprawnie może w ciągu kilku dni wyremontować całą łazienkę. Rafał pracuje w dużej warszawskiej firmie informatycznej. Internet ma przed nim niewiele tajemnic. Beatę, Marka i Rafała połączyła… szara strefa.

Dzieci nie pytają o etat
Beata ma 27 lat, mieszka z rodziną w niewielkiej miejscowości pod Mrągowem na Mazurach. Mieszkanie mają niewielkie: pokój i kuchnia. Za ścianą mieszka babcia, dzięki której Beata, jej mąż i dwójka dzieci nie muszą gnieździć się z rodzicami.
Mąż Marcin pracuje na budowie, jest pomocnikiem. Kilka lat temu skończył zawodówkę, z wykształcenia jest piekarzem, ale, jak mówi kobieta, w tym zawodzie pracy trzeba szukać ze świecą. Znajomy ma jednak firmę budowlaną, więc, jak są zlecenia, daje Marcinowi zarobić. Marcin nie ma umowy o pracę, nie ma nawet umowy zlecenie. Prawdę mówiąc nie ma żadnej umowy, bo gdyby ją podpisał, dostałby o połowę mniej pieniędzy, a na to nie może sobie pozwolić. Co miesiąc przynosi do domu około tysiąca złotych.
Beata głównie zajmuje się domem i synami: 6-letnim Bartkiem i 2-letnm Krystianem. Trzy razy w tygodniu sprząta, gotuje, a latem zajmuje się też ogrodem jednego z sąsiadów. Dostaje za to 500 – 600 zł. – Ten sąsiad to bogaty warszawiak, ma w mieście (Mrągowie) dwa salony kosmetyczne. Kilka lat temu sprowadził się na wieś, bo tu jest spokojnie, cicho, świeże powietrze. To się miastowym bardzo podoba – mówi Beata. Kobieta bardzo ceni sobie to sąsiedztwo, bo dzięki niemu może dorobić do skromnej pensji męża. – 500 złotych to zawsze coś. Starcza na rachunki i paliwo do samochodu – podlicza.
Oboje z mężem są zarejestrowani w mrągowskim pośredniaku, żeby mieć ubezpieczenie i w razie choroby móc pójść do lekarza. Ofert pracy nie było od roku. – Zimą mąż pracował przy odśnieżaniu ulic, taka praca interwencyjna. Ale zima się skończyła i dla kogoś bez fachu w ręku roboty nie ma – żali się Beata. – Dla mnie była tylko posada na kasie w markecie. Ale to robota na dwie zmiany, w dodatku na pół etatu, do miasta trzeba dojechać prawie 20 kilometrów, a pensja to 800 zł. Połowę wydałabym na dojazdy, a kto zająłby się wtedy dziećmi? – pyta kobieta. – Nie ma wyjścia. Jak by była praca za tysiąc, to bym poszła. Jak nie ma, dorobię tutaj, na miejscu. Trzeba sobie radzić, dzieci nie pytają o to, czy się uczciwie pracuje, kiedy są głodne – mówi.
Ostatnie badania, jakie Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej przeprowadziło, chcąc zorientować się w przyczynach wyboru szarej strefy jako głównego źródła utrzymania, pochodzą sprzed trzech lat. Według resortu, nieformalne zatrudnienie to najczęściej świadomy i dobrowolny wybór. Dla wielu wygodny. Osoba dorabiająca na czarno jednocześnie korzysta z przywilejów bezrobotnego i dostaje pensję do ręki.

Liczy się każda złotówka
Marek jest taksówkarzem w Wieliczce. Ma 43 lata. Skończył technikum mechaniczne, ale przez lata pracował w Niemczech, w branży budowlanej. Tam nauczył się tego, co teraz pozwala mu opłacić synom studia. Jeden z nich studiuje w Krakowie, drugi we Wrocławiu. Żona Marka jest nauczycielką. Przynosi do domu jakieś 1,5 tysiąca. Jak jest dobry miesiąc, Marek na swojej taksówce zarabia tyle samo, jak jest słabo, może nie dociągnąć do tysiąca. – Żeby nie fuchy, ciężko by było opłacić chłopakom studia i jeszcze utrzymać dom – przekonuje mężczyzna.
Pierwsza robota była po znajomości. W Krakowie. Jakieś pięć lat temu. – Kolega remontował łazienkę. Pytał, czy znam kogoś, kto zrobi to tanio i solidnie. Powiedziałem, że ja mogę spróbować, po znajomości, po kosztach, bo się na tym znam. Zgodził się. Uwinąłem się z robotą w dwa tygodnie, kolega był tak zadowolony, że polecił mnie znajomemu i jakoś poszło – opowiada taksówkarz. – Że pracuję na czarno? Każdy kombinuje, jak może. Jak się dorabia do marnej pensji, liczy się każda złotówka. Nie czuję się, jak bym oszukiwał państwo. Gdyby było tak, że za solidną pracę dostaję solidne wynagrodzenie, nie trzeba by było oszukiwać – dodaje.
Według danych szacunkowych Głównego Urzędu Statystycznego, liczba pracujących w szarej strefie rośnie z roku na rok. Tezę tę potwierdzają na razie dane Państwowej Inspekcji Pracy.

Korzyści dla obu stron
Według GUS, pracujących w szarej strefie jest prawie tyle samo w miastach, jak i na wsiach. Kilkuprocentową różnicę zanotowano nawet na niekorzyść miast. Kto najczęściej zarabia na czarno? Ponad 47 proc. to osoby w wieku przedemerytalnym (45-59 lat), blisko drugie tyle zaś to młodzi ludzie, przed 34 rokiem życia.
Do tej drugiej grupy zalicza się Rafał, 26-letni informatyk z Warszawy. Od trzech lat pracuje w międzynarodowej firmie informatycznej zajmującej się produkcją oprogramowania antywirusowego. Zarabia około 6 tys. zł miesięcznie. Legalnie. Nielegalnie dorabia średnio 2 – 3 tys. – Nie muszę tego robić, żeby się utrzymać, nie mam rodziny, kredytu do spłacenia. Ale mam plany, do zrealizowania których potrzebuję pieniędzy – uśmiecha się Rafał.
Nie chce zdradzić, jakie to plany, ale chętnie mówi o tym, jak dorabia. – Projektuję strony internetowe. Zwykle jedną miesięcznie. Robię to solidnie i taniej niż oficjalnie zajmujące się tym firmy – mówi. – Zlecenia dostaję, można powiedzieć, po znajomości. Zaprojektuję komuś stronę, spodoba się, ktoś mnie komuś poleci. Trochę to działa jak pisanie prac magisterskich na zamówienie. Nie trzeba się nigdzie ogłaszać, wystarczy robić coś dobrze, po konkurencyjnych cenach. Korzyści są dla obu stron. Ja zarabiam, a zleceniodawca oszczędza – konkluduje. Jeśli tak dobrze mu idzie, to może założyłby własną firmę i robił to, co robi legalnie? – Po co – odpowiada pytaniem na pytanie. Za dużo z tym zachodu, zresztą po co zarzynać kurę znoszącą złote jajka – dodaje.
Roczniki statystyczne, które sporządza GUS, a dzięki którym poznajemy liczbę osób pracujących na czarno, biorą pod uwagę tylko pracę nierejestrowaną, która jest dla danej osoby jedynym źródłem utrzymania. Pomijają „dorabianie do pensji”. Tymczasem, same badania GUS pokazują, że szara strefa często traktowana jest jako praca dorywcza, jak w przypadku Marka i Rafała. Danych dotyczących tego, ilu Polaków „dorabia na boku” nie odprowadzając podatków, nie ma.

Exit mobile version