ZAŁOŻYCIELKA I PREZESKA STOWARZYSZENIA OTWARTE KLATKI, ZAJMUJĄCEGO SIĘ POPRAWĄ DOBROSTANU ZWIERZĄT HODOWLANYCH. KOBIETA, KTÓRA NIE BOI SIĘ PORAŻEK. JEJ RADĄ DLA INNYCH JEST DBANIE O DOBRY I SILNY ZESPÓŁ, BO W POJEDYNKĘ NIE DA SIĘ SPROSTAĆ WIĘKSZOŚCI TRUDNYCH PROBLEMÓW.
Skąd wziął się pomysł i potrzeba na założenie Stowarzyszenia Otwarte Klatki?
Dobrosława Gołgoza: Przede wszystkim uważam, że ochrona zwierząt hodowlanych jest jednym z najważniejszych wyzwań, przed jakimi obecnie stoimy. W Polsce jest dużo więcej zwierząt hodowlanych niż ludzi – samych kur i kurczaków żyje tu więcej niż wynosi cała populacja Europy. Interesy tych zwierząt nie podlegają praktycznie żadnej ochronie, a nawet najbardziej podstawowe przepisy, które ich dotyczą, są łamane albo obchodzone.
Wraz z grupą znajomych doszliśmy więc do wniosku, że potrzebujemy w Polsce silnej i skuteczniej organizacji, która skupi się właśnie na zwierzętach hodowlanych. Jest ich zdecydowanie więcej niż psów w schroniskach, a do tego ich życie jest często ciągłym cierpieniem – od zamknięcia w ciasnej klatce, braku dostępu do naturalnego światła i wybiegu, po przycinanie dziobów czy ogonów bez znieczulenia, czy transport w skandalicznych warunkach. Zwierzęta zasługują na więcej, a skoro nie było innych osób, które chciały poświęcić sto procent swojej uwagi poprawianiu dobrostanu zwierząt hodowanych na mięso czy na futro, to my zdecydowaliśmy się to zrobić.
Co jest najtrudniejsze w zarządzaniu stowarzyszeniem?
Wiele firm boryka się z tym, że pracownikom niespecjalnie zależy na tym co robią. W naszym przypadku jest zupełnie inaczej – ludziom, którzy pracują w organizacji, lub też są wolontariuszami, zależy bardzo. To jest dla nas bardzo ważne i w tym, że ludzie wkładają naprawdę mnóstwo serca w pracę, jest nasza siła. Duże zaangażowanie ludzi tworzy też dość niesamowitą i motywującą atmosferę pracy, więc na pewno nie chciałabym tego zmieniać. Nie da się jednak ukryć, że to co jest naszą wielką siłą jest też jednym z utrudnień w zarządzaniu grupą – tam gdzie jest wysoki poziom zaangażowania i serca wkładanego w pracę, łatwo również o zranione uczucia, dużo bardziej osobiście traktuje się też porażki czy słowa krytyki.
Myślę, że praca w organizacjach pozarządowych jest też dodatkowo bardzo wyczerpująca psychicznie, bo na co dzień stykamy się z historiami dotyczącymi cierpienia, śmierci, niesprawiedliwości. Bardzo powszechne jest to, że ludziom ciężko jest dać sobie przyzwolenie na odpoczynek, bo każdy czuje na swoich barkach odpowiedzialność za rozwiązywanie bardzo ważnych problemów społecznych.
Wymaga to dużej uważności i wyczucia ze strony zarządu. Z jednej strony musimy pilnować, żeby osiągać sukcesy i wywiązywać się z obietnic dawanych naszym darczyńcom, a jednocześnie dbać o morale w zespole, o to, żeby ludzie się po prostu nie przepracowywali. Dodatkowo trzeba pamiętać w tym wszystkim o sobie, bo zarządzanie organizacją to też poczucie odpowiedzialności za wszystko – od kampanii, po finanse, pracowników i wolontariuszy, a z takim bagażem odpowiedzialności naprawdę ciężko myśleć o odpoczynku i czasie tylko dla siebie.
Jak radzi sobie Pani z trudnościami i przeszkodami?
Nie ma chyba recepty na radzenie sobie z przeszkodami, bo one za każdym razem nas zaskakują swoją pomysłowością. Byłoby łatwiej, gdyby przeszkody miały zawsze podobny charakter, ale najtrudniej radzić sobie z sytuacjami zupełnie nowymi. Myślę, że najlepszą – chociaż bardzo ogólną – radą, jest dbanie o dobry i silny zespół, który się wspiera i daje poczucie, że możemy nawzajem na siebie liczyć. Świadomość, że nawet w trudnych momentach można liczyć na swój zespół jest nie do przecenienia. Większości naprawdę dużych problemów nie da się zresztą sprostać w pojedynkę.
Jak my możemy wpływać na poprawę warunków zwierząt hodowlanych?
Każdy z nas ma tutaj wiele możliwości. Przede wszystkim możemy to robić jako obywatele i obywatelki, głosując na partie i polityków, którzy też chcą lepszej ochrony zwierząt hodowlanych. Warto również pisać do lokalnych posłów i posłanek, albo nawet odwiedzać ich w trakcie dyżurów. Pamiętajmy, że oni pracują dla nas i powinni zajmować się tematami, które są dla nas ważne.
Możemy też wywierać nacisk na firmy. Wiele sklepów i restauracji wycofało się z używania jajek klatkowych dlatego, że mnóstwo osób do nich pisało wiadomości i dzwoniło w tej sprawie. Każdej z nas z osobna może się wydawać, że nasz głos nic nie znaczy, ale te pojedyncze głosy zmieniają się w siłę, która naprawdę może zmienić świat.
Warto też przyjrzeć się temu, co sami kupujemy. Większość Polaków je zdecydowanie zbyt dużo mięsa i nie jest to dla nas zdrowe. Jeżeli ktoś nie jest w stanie całkowicie wycofać z diety produktów pochodzenia zwierzęcego, warto przynajmniej sięgać po nie rzadziej i wybierać mięso czy jajka o wyższych standardach dobrostanowych, np. z ferm wolnowybiegowych. Zmniejszając ilość produktów odzwierzęcych w diecie możemy je zastąpić zdrowymi strączkami i warzywami. To wybór lepszy dla zwierząt i dla naszego własnego zdrowia.
Kolejną rzeczą, którą możemy rozważyć jest działanie w organizacjach pozarządowych, albo wspieranie finansowe ich kampanii. To praca organizacji najbardziej posuwa temat poprawy warunków zwierząt hodowlanych do przodu, a organizacje nie są w stanie wykonywać swojej pracy bez wsparcia darczyńców.
Co Pani najbardziej lubi w swojej codziennej pracy?
Czuję się bardzo uprzywilejowana, że mogę utrzymywać się z pracy, która jest ważna i przynosi światu korzyść. Praca przy projektach, na których naprawdę mi zależy jest bardzo satysfakcjonująca i nie zamieniłabym tego na nic. Bardzo lubię też pracę konkretnie w mojej organizacji – pracuję ze świetnymi ludźmi, pracuję z domu i w elastycznym trybie, co pozwala mi lepiej dbać o siebie i jednocześnie poświęcać czas na pracę właśnie wtedy, kiedy jestem najbardziej produktywna.
Gdyby nie zajmowała się Pani tym, czym się Pani obecnie zajmuje, to co innego chciałaby Pani robić?
Myślę, że na pewno zajmowałabym się jakimiś innymi tematami związanymi ze sprawiedliwością i walką z cierpieniem. Jest wiele problemów do rozwiązania i zdecydowanie zbyt mało osób, które są zaangażowane w szukanie tych rozwiązań. Poza tematyką dotyczącą zwierząt interesują mnie również kwestie związane z równouprawnieniem kobiet i osób LGBT, rozwojem krajów Globalnego Południa i transparentnością w polityce. Wielu organizacjom z tych branż bardzo kibicuję i czasami im pomagam, głównie poprzez konsultacje w tematach, w których się wyspecjalizowałam dzięki pracy we własnej organizacji.
Co w Pani pracy, działalności jest wspaniałego?
Rozwiązanie problemu hodowli przemysłowej zwierząt jest jednym z najważniejszych wyzwań naszych czasów. To ważne nie tylko ze względu na skalę cierpienia, ale również na wpływ spożycia produktów odzwierzęcych na kryzys klimatyczny i choroby cywilizacyjne. Myślę, że najlepszą rzeczą dla mnie jest to, że mam szansę pracować nad rzeczami, które są naprawdę ważne, i do tego w organizacji, którą sama założyłam.
To nie jest łatwa praca, ale za każdym razem, kiedy zatrzymuję się na chwilę, żeby zastanowić się nad tym, co udało się nam osiągnąć, jestem naprawdę dumna. Oczywiście nie udałoby się to bez całego zespołu, wszystkich pracowników, wolontariuszy, darczyńców. I to jest dodatkowa frajda z tego rodzaju pracy – taka działalność przyciąga naprawdę fantastyczne osoby. Zajmowanie się rozwiązywaniem ważnych problemów w towarzystwie świetnych i zaangażowanych osób, nie wiem, czego więcej mogłabym chcieć od życia.
Co by Pani zmieniła, gdyby miała Pani taką możliwość?
Przede wszystkim chciałabym, żeby środowisko organizacji pozarządowych było lepiej dofinansowane. To nie jest łatwe, bo organizacje nie uprawiają działalności komercyjnej. Niestety żyjemy w świecie, w którym więcej można zarabiać szkodząc ludziom, zwierzętom i środowisku, niż pomagając im. To sprawia, że wielu bardzo wartościowym osobom ciężko jest podjąć decyzję o pracy w organizacji pozarządowej, bo nie byłyby w stanie na przykład utrzymać rodziny z dziećmi, albo spłacać kredytu, czy opiekować się rodzicami.
Czy ma Pani jakiś sposób aby uchronić się przed porażkami?
Przed porażkami nie da się uchronić. A jeżeli się da, to w sposób, który jest gorszy niż porażki – poprzez unikanie prawdziwych wyzwań, dzięki których możemy wykorzystać swój pełny potencjał. Nie odniesiemy porażki, jeśli zawsze będziemy robić tylko to, co już na pewno potrafimy i nie będziemy wychodzić przed szereg. Sęk w tym, że świat potrzebuje osób odważnych, które będą podejmowały ryzyko i szukały nowych rozwiązań. Dużo gorszą opcją niż porażka jest sam strach przed nią. Nie da się robić naprawdę dużych i nowatorskich rzeczy bez potknięć. Wiele firm, które odniosły olbrzymi sukces zostało założonych przez osoby, które wcześniej miały na koncie biznesowe porażki, ale były w stanie z każdej z nich wyciągnąć jakieś wnioski i nauczyć się czegoś nowego.
Mój sposób polega więc na tym, żeby do porażek podchodzić trochę beznamiętnie. Wyciągać wnioski, przegrupowywać siły i iść dalej. Jeżeli robi się w życiu dużo rzeczy, to do porażek – jak do wszystkiego innego – można się po prostu przyzwyczaić i traktować je jak część życia i procesu uczenia się. Nie myśleć, że świadczą źle o Tobie. Świadczą dobrze, bo porażek nie odnoszą tylko osoby, które nie próbują robić rzeczy trudnych.
Jakiej rady udzieliłaby Pani sobie samej sprzed lat ?
Obecnie trochę żałuję, że wcześniej nie odkryłam uroków sportu i przyjemności wynikającej z ruchu fizycznego. Być może przez to, jak wygląda wychowanie fizyczne w szkole, jako osoba dorosła byłam szczęśliwa, że nie muszę już mieć ze sportem nic wspólnego. Dopiero kiedy w pewnym momencie zaczęłam narzekać na ból pleców, trafiłam na zajęcia grupowe – taki aerobik ze sztangami. Od tego się wszystko zaczęło. Zaczęłam biegać, regularnie chodziłam na siłownię na strefę wolnych ciężarów, poszłam na boks, obecnie regularnie trenuję brazylijskie jiu-jitsu.
Kiedy mam dobry tydzień i nie muszę nigdzie wyjeżdżać, to uprawiam sport prawie codziennie. To dla mnie najlepsza recepta na stres, ogólną poprawę samopoczucia i utrzymanie wagi. Myślę, że w wieku 38 lat jestem w lepszej formie fizycznej niż byłam w liceum i nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa. Chciałabym, żeby kiedyś nauczono mnie, że sport to nie musi być tylko rywalizacja, oceny, porównywanie się z innymi, że można uprawiać go dla przyjemności, próbować różnych rzeczy i robić postępy we własnym tempie, słuchając swojego ciała.
Przez to, że sama doceniam korzyści wynikające z uprawiania sportu i znam badania na temat jego pozytywnego wpływu na zdrowie fizyczne i psychiczne, bardzo zachęcamy naszych pracowników, żeby również znaleźli jakąś dyscyplinę dla siebie i regularnie się ruszali. Nie możemy nikogo do tego zmuszać, ale staramy się przynajmniej wywierać trochę pozytywnej koleżeńskiej presji (śmiech).
Rozmawiała: Edyta Nowak
Facebook
RSS