Jest niepoprawną marzycielką, która robi w życiu to, co naprawdę kocha. Wychodząc na scenę prezentuje swój ogromny talent, przekazuje widzom pozytywne emocje oraz pozwala im się na moment odprężyć. Takie właśnie pokazy przygotowuje Agata Piesiewicz – założycielka Bandit Queen Circus i wielka miłośniczka hula hoop.
Jak narodziła się Pani miłość do sztuki cyrkowej? Od czego się zaczęło?
Zaczęło się ogniście i gorąco – od pokazów fire show. Miałam wtedy 13 lat i dołączyłam do powstającej we Wrocławiu, jednej z pierwszych grup cyrkowych o nazwie „Przestrzeń”. Początkowo traktowałam to jako zabawę, ale z biegiem lat pasja, którą stał się dla mnie cyrk zaczęła również być moją pracą i tak, doświadczając różnych przygód, poznając wciąż nowe możliwości i rozwijając swoją wiedzę oraz umiejętności, zdecydowałam się związać swoje życie z cyrkiem.
W końcu przyszedł czas na Bandit Queen Circus. Co kryje się pod tą marką?
Po wieloletniej współpracy z różnymi grupami i formacjami cyrkowo-teatralnymi postanowiłam stworzyć własną markę. Bandit Queen Circus z jednej strony było impulsem chwili, a z drugiej długo narastającym we mnie marzeniem o realizacji swoich pomysłów na kreacje sceniczne. Z racji tego, że cyrk jest moją pracą początkowo zdecydowałam się na realizację projektów „komercyjnych”. Zapragnęłam stworzyć ofertę programów rozrywkowych, które przy zachowywaniu jak najlepszej jakości były niestandardowe, odważne i ciekawe dla publiczności. Były to zarówno projekty indywidualne, jak i z większą liczbą osób. Moją misją było dostarczanie emocji oraz wrażeń wynikających z zaskakujących elementów moich produkcji.
Jakiego rodzaju pokazy są przygotowywane przez BQC?
Pierwszą produkcją BQC był spektakl „It’s a Freak Show”, który początkowo dedykowany na scenę, okazał się być również fantastycznym spektaklem ulicznym. Stworzyłam również szereg etiud, pokazów oraz spektakli solowych, programy warsztatowe oraz programy animacyjne, które przez długi czas stanowiły moje „flagowe” realizacje. Obecnie, z przygotowaną już bazą programów, dzięki którym mogę się utrzymywać, skupiam się na rozwijaniu i poszerzaniu swoich umiejętności, pracy nad swoim ciałem, aby móc przygotowywać więcej realizacji artystycznych, dedykowanych na festiwale oraz imprezy branżowe.
Co takiego jest w hula hoop, że pokazy z nim związane Panią zauroczyły i sama postanowiła Pani takie przygotowywać?
Trudno odpowiedzieć na to jednym słowem. Pamiętam jak pierwszy raz zobaczyłam pokaz hula hoop, który nie był klasyczną cyrkową rutyną gimnastyczną, a pełnym ekspresji i radości tańcem i to chyba był moment, w którym hula hoop mnie porwało w swój wir. Wtedy już od dłuższego czasu poszukiwałam „specjalizacji”, którą mogłabym rozwijać i bez cienia zwątpienia wiedziałam, że ją znalazłam.
„The Hula Beach” to nie tylko piękny pokaz Pani umiejętności, ale i pewna historia. O czym opowiada Pani poprzez ten występ?
Moją intencją podczas tworzenia etiudy „The Hula Beach” było wywołanie u widzów przyjemnych emocji odprężenia, miłego odpłynięcia wywołanego przez słoneczny, subtelny obraz beztroskiego tańca z obręczami. Pokaz jest pełny uśmiechu i radości, zarówno mojej, jak i publiczności. Streszczając przebieg akcji – Kafri Cocktail, amerykańska Pin Up Girl, rodem z lat 50. wybiera się na plażę. W burleskowym stylu „pozbywa się” spódnicy, która przeobraża się w plażowy kocyk, zaprasza ochotnika z publiczności do posmarowania jej ramion kremem do opalania, po czym odpręża się beztrosko i w rytm płynącej z głośników muzyki zaczyna swobodnie tańczyć z obręczami. Finalnie nad plażę nadciąga burza i Kafri musi uciekać, ale dla tej chwili zapomnienia warto odrobinę „zmoknąć”.
Efekty Pani pracy, które możemy oglądać są okupione również ciężką pracą. Jak wspomina Pani swoje początki z hula hoop. Ile pracy trzeba włożyć, aby być w tym naprawdę dobrym?
Rzeczywiście jak każda umiejętność hula hoop również wymaga poświęcenia odpowiedniego czasu i energii na trening. Dziś swoje początki wspominam z uśmiechem – moje pierwsze hula hoop było okropnie ciężkie i poza tym, że kręcąc w kółko na brzuchu, biodrach, nogach i szyi za wiele nie dało się nim zrobić. (śmiech) Pamiętam jednak, że moja determinacja była duża i nie poddawałam się pomimo licznych siniaków i zakwasów. W ramach wnikliwych poszukiwań, udało mi się w końcu zrobić lżejsze obręcze i zabawa zaczęła się na całego. Początkowo moim źródłem wiedzy były wyłącznie filmiki zamieszczane w sieci przez hula hoop’erki z całego świata, później zaczęłam jeździć na organizowane za granicą warsztaty, zloty i konwenty, zdobywając nowe umiejętności i wiedzę niezbędną do rozwijania mojej pasji.
Jak wygląda typowy trening osoby, która wybrała hula hoop i chciałaby wykonywać tak piękne pokazy jak Pani?
Standardowo rozpoczynamy od rozgrzewki, a kończymy na rozciąganiu. Osobiście najchętniej z obręczami zaczynam od potańczenia chwilę w rytm ulubionej muzyki, aby pobudzić krążenie i się „rozkręcić”. Wymyślam sobie wcześniej zestaw trików, które danego dnia chcę opracować, jeśli nie jestem czegoś pewna to posiłkuję się filmami i instrukcjami z sieci. Czasem cały trening spędzam na ćwiczeniu, lub dopracowywaniu konkretnego układu. Poza treningami hula hoop’owymi kilka razy w tygodniu spotykam się z moją trenerką, która dba o sprawność mojego ciała.
Co jest podstawą dobrego pokazu?
Na pewno jest to jakość prezentowanych umiejętności, które wprawiają w zachwyt, ale również nawiązanie połączenia z publicznością, pociągnięcie jej za sobą, oprawa wizualna, muzyka. Te wszystkie elementy tworzą spójną całość, która porywa.
Co robi Pani poza pracą nad rozwojem BQC? Co jeszcze Panią pasjonuje?
Uwielbiam szyć i projektować, co oczywiście łączy się z tworzeniem mojej marki – większość moich stylizacji to projekty mojego autorstwa. Dużo podróżuję, uwielbiam poznawać nowe miejsca, ludzi, wyjeżdżać do ciepłych krajów gdy u nas panuje zima.
Co doradziłaby Pani tym, którzy chcieliby spróbować swoich sił w sztuce cyrkowej?
Just do it. (śmiech) A poważniej, to polecam w jak najmłodszym wieku rozpocząć edukację w szkole cyrkowej.
Co najbardziej lubi Pani w swojej pracy?
Wolność. To, że nie obowiązują mnie sztywne godziny pracy, dress code itp. Oczywiście można to postrzegać z drugiej strony – każdy z nas ma swoje upodobania i predyspozycje i zdaję sobie sprawę, że dla wielu osób wolność oznacza fakt, że po wyjściu z biura zamykają temat pracy i mają przestrzeń na pozostałe elementy życia. W moim przypadku praca, pasja przenika we wszystkie z nich i poza nielicznymi momentami, kiedy chciałabym mieć więcej czasu na rodzinną beztroskę, a musze np. przygotować się na pokaz, jest mi z tym bardzo dobrze.
Gdybym nie pokochała cyrku to teraz byłabym…
…tłumaczem, projektantem ubioru, kostiumografem, aktorką – pomysłów było wiele i chyba nawet nie pamiętam wszystkich. Dziś zdecydowanie jeśli miałabym wybierać byłaby to moja druga ogromna pasja – projektowanie i szycie kostiumów.
Co uznaje Pani za swój największy sukces?
Zawodowo – to, że mimo wielu przeciwności losu udało mi się dojść do tego punktu, w którym obecnie się znajduję i chcę dalej iść tą drogą. Życiowo – moją cudowną rodzinę.
Nad czym teraz Pani pracuje? Czy możemy się w najbliższym czasie spodziewać nowych pokazów?
Aktualnie, tak jak wspominałam wcześniej, skupiam się na realizacji projektów artystycznych, moich odwiecznych ambicji. Z pośród setek pomysłów staram się wybrać te które mi się najbardziej podobają i w których widzę największy potencjał. Aby efekt końcowy pozostał zaskoczeniem nie będę zdradzać szczegółów, ale obiecuję, że nie będzie trzeba na nie długo czekać.
O czym jeszcze marzy Agata Piesiewicz?
Które z miliona marzeń wybrać? (śmiech) Jestem do granic możliwości niepoprawną marzycielką, uwielbiam projektować sobie przyszłość nawet na 10 lat w przód i wyznaczać sobie niemożliwe do zdobycia cele. Choć wiele z tych planów pozostaje w sferze zapomnienia, to równie wiele udaje mi się na bieżąco realizować i je spełniać. O moim aktualnym największym marzeniu nie chcę mówić na głos, ale jeśli się spełni, to na pewno ci, którzy się zastanawiają jakie ono jest je dostrzegą…
Rozmawiała: Ela Makoś
Facebook
RSS