Site icon Sukces jest kobietą!

W szufladce z napisem „Ramona Rey”

Bardzo rzadkiej urody głos mezzo sopran pozwala jej śpiewać arie operowe. Autoportrety maluje nie z narcyzmu. Z wyboru nie jest w żadnej dużej wytwórni muzycznej. Jąkanie nigdy nie przeszkodziło jej w śpiewaniu

Ponad połowa Twoich fanów to geje.

Ramona Rey: Powiedziałabym, że nawet dwie trzecie (śmiech). Choć z drugiej strony niekoniecznie musi tak być. Może geje po prostu mają więcej odwagi, śmiałości, żeby wyrażać to, co czują w stosunku do mojej muzyki. To są w ogóle bardzo oddani fani, mają bardzo fajną energię. Jak widzę na koncertach ich uśmiechnięte twarze i to, jak się bawią, to po prostu chce mi się wyjść na scenę i dawać z siebie jeszcze więcej. Nie chcę też, żeby to zabrzmiało jakby na moje koncerty przychodzili sami geje. Przychodzą też mężczyźni heteroseksualni. Mam również dość spore grono fanów wśród małych, 9 – 12 letnich dziewczynek. To też jest miłe.

 

Czyli grono twoich fanów jest bardzo różnorodne?

Tak. Dość specyficzne nawet. Ale to, że tak jest, to nie jest wynik jakichś zabiegów marketingowych, żadnej strategii. To nie było zaplanowane. Kiedy wyszedł drugi album, to się po prostu stało. W ogóle nie ma obok mnie żadnych specjalistów od kreowania wizerunku, którzy każą mi się zachowywać, lub mówić tak i tak. Nie działam też w żadnej dużej wytwórni, co jest najlepszym dowodem na to, że nikt taki nie steruje moją obecnością na scenie muzycznej.

 

Wytwórnia daje artyście pewną stabilizację…

Nie wiem, co daje wytwórnia, ponieważ nigdy z żadną nie współpracowałam. Proponowano mi. Chyba każda duża wytwórnia w tym kraju w trakcie mojej działalności artystycznej zaoferowała mi już współpracę, ale zawsze to odrzucałam.

 

Dlaczego?

Ponieważ zawsze miałam nadzieję, że poradzę sobie sama. Są oczywiście wady takiej sytuacji, ale więcej jest zalet. Poza tym, kiedy rozmawiam z różnymi artystami, którzy są w wytwórniach fonograficznych, to często słyszę od nich, że oprócz tego, że muszą obniżać poprzeczkę, tak, aby to, co śpiewają było dla każdego, to jeszcze robią jakieś rzeczy, na które niekoniecznie mają ochotę. Nie wyobrażam sobie sytuacji kiedy ktoś mówi mi jakie mam śpiewać teksty. A z wytwórnią tak jest: nie tworzy się tego, co się chce, tylko to, czego wytwórnia wymaga, w konsultacjach np. z rozgłośniami radiowymi. Moim zdaniem daje to bardzo przykry efekt. W ogóle, chciałabym, żeby pojawiało się coraz więcej artystów, którzy będą chcieli mówić własnym głosem, a nie tym, którego używają specjaliści od marketingu.

 

Jaki masz pomysł na siebie?

Pomysły mam na obrazy, muzykę, teksty, i w nich znajduję moje odbicie. Moja twórczość ma być odzwierciedleniem tego, co aktualnie czuję. Ma być wolna. I tu się kończy mój pomysł na mnie samą (śmiech). Analizowanie tego, co autor chciał powiedzieć, jest pomyłką. Intuicji, instynktu twórcy nie poddaje się opisowi.

 

A czy twoją muzykę można jakoś zakwalifikować?

Myślę, że można ją włożyć do pudełeczka z napisem „Ramona Rey”. Kiedy ktoś mnie o to pyta, nigdy nie wiem, co powiedzieć. Może za lat kilkanaście będę potrafiła to zrobić, dziś nie.

 

Używasz swojej cielesności do promowania siebie. Lubisz się pokazać, nie stronisz od ekstrawaganckich kreacji. Z czego się to bierze?

To bierze się ze mnie (śmiech). Nie lubię nudnych sytuacji. Zawsze kiedy chcę w jakiś sposób wyrazić siebie, czy poprzez tekst, czy poprzez piosenkę, czy w momencie, kiedy pokazuję się przed obiektywem, czy wreszcie – kiedy maluję, to zawsze chcę uzewnętrznić jakąś część siebie, na którą mam w danym momencie ochotę. Jestem w tym autentyczna, szczera i najwidoczniej na tę chwilę, kiedy coś tworzę, te środki wyrazu, którymi się posługuję, są mi najbardziej potrzebne. Myślę, że w taki sposób zachowuje się każdy prawdziwy artysta.

 

Wspomniałaś o obrazach. Śpiewasz, piszesz teksty, współkomponujesz, śpiewasz operowo, no i malujesz (obrazy Ramony Rey można zobaczyć w Tree Some Coffee w Warszawie, przy ul. Świętokrzyskiej 16 – przyp. red.)?

Tak się stało, że w większości moje obrazy to autoportrety. I nie chodzi w tym o to, że jestem tak zakochana w sobie, że maluję tylko siebie. Przedstawiam na obrazach siebie, w różnych stanach emocjonalnych, w których akurat jestem. Wynika to z jakiejś potrzeby, której nawet nie potrafię uzasadnić. Tak samo jest z tekstami piosenek. One wszystkie są o mnie. Nie umiem napisać czegoś takiego: „ona miała 18 lat, a on 19, zbliżyli się do siebie i tak będzie już zawsze”. Tylko jeden mój tekst, do piosenki na pierwszej płycie, jest o kimś innym. Wszystkie pozostałe są osobiste.

 

Nie tylko śpiewasz, ale nadal kształcisz się w tym kierunku?

Kończę trzeci rok Państwowej Szkoły Muzycznej na kierunku śpiew solowy. To wydział wokalno – aktorski. Oprócz zajęć stricte muzycznych mam także zajęcia z aktorstwa. Wczoraj w ramach egzaminu np. wystawialiśmy sztukę „Moralność Pani Dulskiej”. Oprócz śpiewania mam mnóstwo innych zajęć, np. z kształcenia słuchu, dykcję, fortepian, rytmikę.

 

Do czego jest ci potrzebna ta szkoła? Przecież umiesz śpiewać?

Kiedy ktoś twierdzi, że umie śpiewać, to oznacza, że nie umie. Śpiewu uczymy się całe życie, to jest wielka, niezbadana przestrzeń, nie można się tego nauczyć. Można jedynie nauczyć się poruszania się po tej przestrzeni i odkrywania co chwila czegoś nowego, nieznanego, fascynującego. Dzięki szkole zaczęłam śpiewać arie operowe. Do 24. roku życia tego nie robiłam i jakoś żyłam. Dopiero prof. Wardak rozśpiewała mnie emisyjnie. Zaczęłam śpiewać w taki sposób, w jaki nie robiłam tego wcześniej. Śpiewanie operowe to zupełnie inna bajka. Barwa głosu, jego moc, przekaz, emocje, sposób wydobywania dźwięku – wszystko jest inne. Różnic jest nieskończenie wiele. Okazało się, że mam rzadkiej urody głos, mezzo sopran, podczas gdy większość śpiewaczek operowych dysponuje sopranem.

I masz już pomysł? Bo jeszcze ze śpiewem operowym nie występujesz?

Trochę już występuję. Śpiewu klasycznego trzeba uczyć się bardzo długo. Przez pierwsze dwa lata absolutnie nie przeszło mi przez myśl, żeby gdzieś się z tym pokazać. Teraz czuję się w tym śpiewie nieco pewniejsza i w związku z tym występów będzie więcej. Na koncertach daję krótkie wstawki operowe. Moi fani to uwielbiają.

 

Jak to jest, że osoba, która się jąka z powodzeniem śpiewa?

Jąkam się od zawsze. W śpiewaniu mi to nie przeszkadza, ale w życiu troszkę tak. Zaczynam śpiewać i to po prostu znika. To jest choroba, w dużej mierze jeszcze niezbadana. Najwięksi specjaliści – logopedzi nie potrafią zdiagnozować, dlaczego w mówieniu tak jest, a w śpiewie nie.

 

Czyli można zaryzykować stwierdzenie, że śpiewanie leczy cię z jąkania?

Myślę, że gdybym się nie jąkała, byłabym dziś kimś zupełnie innym. W takim sensie, że moje dzieciństwo wyglądałoby inaczej i być może byłabym przez to mniej wrażliwa.

 

Myślisz, że to cię pchnęło do całej tej artystycznej działalności, którą uprawiasz?

Nie wykluczam tego.

Ramona czy Kasia (Ramona Rey to naprawdę Katarzyna Okońska, przyp. red.)? W ogóle skąd się wzięła Ramona?

Nie znoszę tego pytania, bo naprawdę nie umiem na nie odpowiedzieć. „Ramona” pojawiła się po prostu sześć, siedem lat temu. Znajomi mówią do mnie różnie, czasem Kasia, czasem Ramona. Choć ostatnio zauważyłam, że ci, którzy zwykli mnie nazywać Kasią, mówią do mnie Ramona. Może po prostu zaczęli we mnie widzieć bardziej Ramonę niż tę Kasię, którą poznali wiele lat temu.

 

Rozmawiała: Anna Chodacka

 

Makijaż: Magda Kamińska

Włosy: Damian Siczek – Tekstura Atelier

Pomoc przy sesji: Jacek Sroka

Suknie: Małgorzata Dudek

Biżuteria: Viola Lee oraz Lewanowicz

Buty: KAZAR

Exit mobile version