Site icon Sukces jest kobietą!

Na walizkach: W sercu Himalajów

Jeden z najciekawszych przystanków w Indiach to Dharamsala. Zupełne przeciwieństwo Delhi. To pięknie położona miejscowość u stóp Himalajów

W pobliżu, w McLeod Ganj, znajduje się główny ośrodek tybetańskiej emigracji w Indiach, który od 1960 roku jest miejscem zamieszkania XIV Dalajlamy i siedzibą Tybetańskiego Rządu na Uchodźstwie. Miejsce, gdzie spokój i cisza mieszają się z rytmicznym dźwiękiem tybetańskich modlitewnych młynków.

Autobus wolno toczy się stromą serpentyną, coraz wyżej. Przede mną rozpościera się piękny widok. W oddali dumnie prężą się ośnieżone szczyty siedmio i ośmiotysięczników. Powietrze jest niesamowicie chłodne i czyste. Całkowita odmiana po pełnym żaru Delhi.

Na ulicach tego małego miasteczka widać głównie turystów lub buddyjskich mnichów, przechadzających się spokojnie między setkami sklepików w czerwono – pomarańczowych, długich szatach. Na szczęście tylko 10 minut drogi w górę, poza miasto, dzieli mnie od upragnionej samotności. Kilka dni spędzonych tutaj zdecydowanie ładuje moje baterie. Wędrówki i widoki wielkich szczytów w oddali przypominają na każdym kroku, jak blisko jest korona świata. Dharamsala przez wielu zwana jest małym Tybetem u podnóża Himalajów. Miejsce, które kusi swoim spokojem oraz pysznym tybetańskim jedzeniem. Doskonały punkt startowy dla wielu wypraw trekingowych.

Herbacianym szlakiem…

Najczęściej wybieranym wypoczynkowym kierunkiem w Indiach jest Goa. Ja jednak decyduję się na Keralę. To stan w południowo-zachodnich Indiach na Wybrzeżu Malabarskim. Przyciągnęły mnie tu zdjęcia plantacji herbaty, piaszczyste plaże, złote świątynie ale, przede wszystkim, zapach cynamonu i wanilii! Ryczące auta i wszechobecne krowy już tak nie szokują. Na ulicy – odwzajemniam ciekawe spojrzenia Hindusów. W ustach mam smak kurkumy… Docieram do niewielkiego miasteczka Kochi, jednego z największych portów w kraju. Zachowały się tutaj rybackie sieci chińskie, wprowadzone w XIII wieku przez kupców z dworu Kubilaj-chana. Sieci wiszą na ciężkich drewnianych konstrukcjach. Wykorzystuje się je szczególnie przy wysokim stanie wody. Do ich obsługi potrzeba minimum czterech ludzi.

Celem mojej wyprawy są jednak plantacje herbaty, więc czas jechać dalej. Wkrótce docieramy do miejscowości Munnar. Małego miasteczka położonego na wysokości około 1600 m n.p.m. w Górach Cynamonowych. Usytuowanie sprawia, że tutejszy klimat jest niezwykle orzeźwiający. Oczywiście największą atrakcją jest uroda okolicznych gór, pokrytych magicznie malowniczymi plantacjami herbaty. Chyba żadna inna roślinność nie robi takiego wrażenia, jak krzaki herbaciane pokrywające całe wzgórza i doliny. 24 proc. światowej produkcji herbaty pochodzi z Indii. Robotnik może zebrać dziennie około 30 kg listków herbacianych. Ciekawostką jest, że z 4 kilogramów liści otrzymujemy kilogram herbaty. Świeżo parzoną herbatą, soczystymi owocami i wanilią – tym właśnie smakuje i pachnie Kerala.

Indyjskie zachwyty

Moja pierwsza potrawa kuchni indyjskiej oraz próby jedzenia bez użycia sztućców… i zupełnie straciłam głowę z zachwytu!

Już pierwszego dnia podczas śniadania wiedziałam, że tandoori roti, naan lub ćapati – placki hinduskiego chleba będą jednymi z moich ulubionych potraw. Podawane w kilku wersjach towarzyszą, zamiennie z ryżem, każdej potrawie. Zwykły posiłek hinduski składa się zazwyczaj z 2-3 dań, z obowiązkową soczewicą, ryżem, marynatami, jogurtem i sosem chutney. Ilość potraw zwiększa się na specjalne uroczystości rodzinne i święta. Ryż może być zastąpiony chlebkami indyjskimi – podpłomykami. Posiłek kończą orzechy, świeże lub suszone owoce albo nasiona i orzeszki mocno przyprawione korzeniami lub napar z korzeni ułatwiający trawienie. Intensywny zapach hinduskich potraw nie daje mi do dziś spokoju.

Gwiazda Taj Mahal…

Po powrocie z kilkudniowej wycieczki po Kerali zostaje mi jeszcze parę dni w Delhi. Najbardziej oczywistą destynacją jest świątynia miłości – mauzoleum Taj Mahal.

Ponownie przemierzam Delhi przylepiona do fotela taksówki. Z przerażeniem obserwuje jak mój bagaż ląduje na dachu! Wyruszamy, a nieodłączny ryk klaksonów towarzyszy nam przez całą drogę. Po dotarciu na miejsce, wstrzymuję oddech. Nic nie jest w stanie oddać piękna, jakie ujrzałam! Na końcu szerokiej i długiej alei rozciąga się jeden z siedmiu cudów świata. Taj Mahal wzniesiona przez cesarza Shah Jahana z dynastii Wielkich Mogołów, na pamiątkę przedwcześnie zmarłej, ukochanej żony Mumtaz Mahal. Nagle z rozmyślań wyrywa mnie grupa nastolatek. Ku mojemu zdziwieniu zostaję przez nie oblężona, a jedna z nich robi nam zdjęcie. Moja jasna karnacja i blond włosy najwyraźniej robią tu wrażenie! Zaraz potem, kolejni chętni ustawiają się koło mnie, aby zrobić sobie zdjęcie… i tak zostaję gwiazdą Taj Mahal!

Tekst i zdjęcia: Justyna Szczurek

***

Justyna Szczurek – rodowita Krakowianka, włóczykij, który jest ciągle w biegu i planuje kolejne wyprawy.  Nie wyobraża sobie życia bez walizki, dobrej książki, aparatu, pisania i jedzenia. Nieustannie fotografuje otaczający ją świat i  przelewa na papier wszystko to, czego doświadcza podczas podróży. Instynkt podróżnika ponownie zaprowadził ją na inny koniec globu, tym razem do Meksyku, gdzie mieszka i pracuje. Co ją do tego pchnęło – ciekawość, miłość do TACOS i Mariachi czy może praca? Ciągle szuka odpowiedzi.  Jaki jest jej przepis na życie? Szczypta szaleństwa, intuicja, upór godny największego osła, wielki uśmiech i pozytywne myśli – tylko tyle i aż tyle.

Exit mobile version