Site icon Sukces jest kobietą!

W biznesie odkrywam siebie na nowo

Choć przestrzeń, którą stworzyła wraz z mężem, dziećmi i pracownikami, ma dopiero trzy lata, już może się pochwalić zadowolonymi i powracającymi klientami, których oczarowała aura Pałacu. Uwielbia codzienny obchód tego terenu, to ją napawa poczuciem piękna i radością. Stale się rozwija a jej największą inspiracją i motorem do działania jest codzienne życie i rozmowy z ludźmi.

Redakcja: Pani Alino, co pani najbardziej kocha w Mortęgach?

Alina Szynaka, właścicielka Mortęgi Hotel & SPA ****

W Mortęgach chyba najbardziej kocham to, że jest to dla mnie nowe miejsce. To jest nasz nowy nabytek, od kilku lat i w sumie uczę się tu nowego postrzegania ludzi i nowego stylu rozmowy z ludźmi i pracownikami.

Jest to miejsce bardzo historyczne, którego historia sięga 14-tego wieku więc jest to też miejsce, które napawa duchowością, też inne od miejsc, w których się całe życie obracałam.

Jest to miejsce, w którym jest cały czas obecna osoba duchowa – Magdalena Mortęska i z nią się tu też utożsamiamy.

Jest to też miejsce kultu, gdzie nawet ludzie, przyjeżdżając z dużego miasta czy innych okolic naszego kraju czy z zagranicy, zachwycają się nim. Jest to miejsce, gdzie się wyciszają i właściwie spotykają się sami ze sobą i ze swoimi myślami. Myślę, że piękne w Mortęgach jest to, że powodują one wgłębienie się w samego siebie i poznanie siebie od nowa albo rozmyślanie nad sobą. Też to lubię i jest to dla mnie ekscytujące, że przyjeżdżający goście mówią nam, że jest tu inne powietrze, inny świat i inne spojrzenie – może właśnie dlatego, że osoba Magdaleny Mortęskiej, taka uduchowiona, trochę nad nami tu czuwa.

Czyli w jakiś sposób, jest to dla pani bliska postać, od momentu zapewne, gdy zaczęła pani poznawać historię tego rejonu? Można powiedzieć, że to jest takie jednocześnie biznesowe wyzwanie i jednocześnie taka prywatna przygoda biznesowa tutaj w poznawaniu i odkrywaniu go?

Dokładnie tak. Ja nie znałam siebie takiej we wcześniejszym czasie. I poprzez osobę Magdaleny Mortęskiej i to, że jest to nowe wyzwanie dla mnie, którego się też uczę. Uważam bowiem, że człowiek uczy się całe życie i cały czas jeszcze nie ma wiedzy takiej, jaką by chciał mieć. Ja zatem postrzegam Mortęgi jako fascynujące miejsce, w którym poznaję inną siebie i inne spojrzenie na cały biznes. My jesteśmy związani głównie z biznesem produkcji mebli a Hotel w Mortęgach jest totalnie niezwiązany z meblami więc jest to też coś nowego, czego się trzeba nauczyć i zrozumieć. Mimo, że człowiek niby wie, jak się zarządza i jak się rozmawia z ludźmi to tutaj to jednak działa trochę inaczej, niż w jakakolwiek innej branży. Ale może i dobrze, bo ja lubię wyzwania (śmiech), więc to mnie też uczy innego spojrzenia na ludzi i biznes. Jest to również pole do kolejnych odkryć i wyzwań i myślę, że jest to wspaniałym elementem życiowym, w którym umiem się znaleźć. Mam nadzieję, że chwile, które będę tu spędzała, będą mnie coraz bardziej tego uczyć i też tego innego postrzegania naszego biznesu.

No właśnie, odnośnie łączenia różnych rzeczy i postrzegania biznesu, pani podkreśla w rozmowach i wywiadach, zresztą to nie jest tajemnicą, że i SZYNAKA MEBLE i teraz obecnie Pałac w Mortęgach, są to biznesy rodzinne, budowane na tradycji wieloletniej, przekazywane niejako z pokolenia na pokolenie. Jak się łączy skutecznie rodzinę z biznesem, tak że to trwa i się rozwija? Bo zapewne są czasem jakieś burze a nawet gradowe, ale jak to się robi, że jest to silne i mocne, jak marka, której są państwo właścicielem oraz ten piękny Pałac. Jak to się robi? Jaki pani ma na to przepis?

Nie ma przepisu i chyba nigdy nie będzie przepisu, bo łączenie pracy z życiem prywatnym jest trudne, zwłaszcza dla kobiety. Jest to wyzwanie, o którym myślę, że tylko kobieta potrafi temu sprostać, tak by pogodzić życie biznesowe z życiem prywatnym. Nie jest to łatwe i myślę, że dla żadnej kobiety nie będzie to łatwe, jeśli właśnie jako małżeństwo czyli zwykli ludzie, nie będziemy ze sobą współpracować. Współpraca musi być na obu tych polach. I w jednym i drugim zakresie, musimy czasem iść na kompromisy. I jeśli będą to kompromisy to małżeństwo też będzie efektywne i biznes będzie się kręcił a małżeństwo też nie będzie na tym cierpiało. Są to trudne momenty, ale uważam, że wszystko w naszym życiu jest do pogodzenia. To jak w małżeństwie, że biznes i rodzina muszą ze sobą współgrać. Bo jeśli tego nie będzie czyli wzajemnego zrozumienia i współpracy czy rozmowy, ale nie tylko o biznesie a również o rodzinie to wszystko się w pewnym momencie rozejdzie. Ja potrafię realizować te kompromisy, bo wydaje mi się, że jestem osobą dość ugodową. Wiem, że nie zawsze mam pewnie rację (śmiech) i gdybym tak twardo się trzymała swojego zdania to myślę, że by nie powstało to, co powstało do tej pory.

Samo przyznanie się do tego, że nie zawsze się ma rację, już wymaga ogromnej odwagi. Zadam teraz pani pytanie, które również wymaga sporej odwagi a mianowicie – co pani w sobie najbardziej lubi i za co by się pani chciała samą siebie pochwalić?

Co ja w sobie lubię, hmmm. Nie wiem, czy jest taki element, którym mogłabym się wyróżnić. Ciężko jest samą siebie ocenić i coś dobrego powiedzieć o sobie, bo zawsze człowiek myśli, że jest niedoskonały, choć dąży do tej doskonałości. Ja nie wiem, gdzie jest ta granica, że mogę powiedzieć – OK, już jestem super i nie mam w sobie nic do zmiany! To chyba nie mam takiego elementu świadomości właśnie, że już jestem najlepsza i nie potrzebuję żadnych rad i niczego, co by mnie mogło zmienić. Wydaje mi się, że każdy element w moim życiu, każda rozmowa – w tym spotkanie z mężem czy dziećmi czy innymi ludźmi, może spowodować, że zawsze się będę zastanawiała czy jeszcze coś muszę w sobie zmienić. Także nie mogę powiedzieć, że coś w sobie lubię, ale też nie mogę powiedzieć, że czegoś w sobie nie lubię. Po prostu cały czas szukam siebie i nowych wyzwań. Szukam potwierdzenia, nie tylko w sobie, ale i u innych, że jest w porządku i jestem osobą spełnioną i zrealizowaną.

Czyli to, co nam teraz pani mówi – pani definicja siebie – ja ją odbieram jako ciągłe poszukiwanie siebie, ciągłe uczenie się, to o czym pani wspomniała. Ciągłe poznawanie nowego i odkrywanie. No i ta ogromna odwaga, o której pani mówiła. To są jednak rzeczy o których myślę, że ani Szynaka Meble ani Pałac w Mortęgach, nie funkcjonowałyby tak, jak funkcjonują.

No z tą odwagą to fakt, choć ja bym to może raczej nazwała zdecydowaniem. Jeśli podjęłam się jakiegoś wyzwania i jakiegoś kroku to trzeba iść do przodu i nie zastanawiać się, czy mi to wyjdzie czy nie, bo nigdy nie podejmiemy takiej decyzji, żeby powiedzieć – tak, to mi na pewno wyjdzie i się uda. Ale faktycznie, trzeba być trochę odważnym, by podejmować kroki i iść do przodu. Czasem jednak trzeba się o ten krok cofnąć, by się zastanowić, czy nie idziemy w złą stronę i potem dalej iść do przodu. Nie wiem, czy to można nazwać odwagą – to chyba raczej jest moja konsekwencja w działaniu. A to jest bardzo ważne w życiu biznesowym i osobistym. Podejmujemy jakieś kroki i działania, tak samo jak przy decyzji: kocham tego człowieka, wychodzę za niego za mąż i jest super. No i nie jest super, bo się zaczyna zwykłe, szare życie. Już nie jestem w pojedynkę i nie decyduję tylko za siebie i jeśli mi się coś nie uda to trudno, nie wyszło. Ale jeśli już jesteśmy w małżeństwie, tak samo jak w biznesie, to musimy iść we dwójkę w tę samą stronę. Bo jeśli się będziemy rozchodzić, każde w swoją stronę to też tej wspólnej drogi nie będzie i ta odwaga jest podzielona jakby na dwie osoby i na rodzinę, która też w tym uczestniczy i ponosi jakieś konsekwencje naszego wyboru.

Czy możemy teraz zapytać o markę Szynaka Meble? Z czego jest pani najbardziej zadowolona z ostatnich miesięcy czy lat? Czy jest coś, czym chciałaby się pani pochwalić nawet tak sama przed sobą i naszymi Czytelniczkami?

Marka Szynaka powstała w latach 80-tych. Myślę, że największym moim zadowoleniem z tego, że ten zakład powstał, jest to, że zaczęliśmy pracę z jednym człowiekiem – uczniem. Powstało to od małego zakładu rzemieślniczego, który prowadził ojciec mojego męża a po jego śmierci, zostaliśmy niejako zmuszeni do tego przejęcia. To ojciec rozpoczął tę pracę a mój małżonek to kontynuował. Praktycznie wszystko robiliśmy sami, własnymi rękami i ze wspomnianym jednym uczniem.

W ciągu tej prawie 30-letniej historii najbardziej jesteśmy dumni z tego, że powstało kilka zakładów produkujących meble różnego rodzaju – w tej chwili działa ich siedem. Generalnie jest to tzw. „skrzyniówka” i meble drewniane a zatem wyposażenie całego mieszkania: łazienka, sypialnia i pokoje odpoczynku czy jadalnie. Produkcją zajmuje się tych siedem zakładów różnego rodzaju, rozrzuconych po kraju, np. w Wielkopolsce czy Olsztynie i zatrudniamy w tej chwili ponad 3.000 osób. Czyli od jednej osoby, przez 30 lat, do tylu pracowników teraz. To jest największym zadowoleniem, które nas popycha do tego, by tworzyć więcej miejsc pracy i tworzyć nowe, designerskie meble. Mam ogromną nadzieję, że zakłady będą się rozwijały i osoby, które są tam zatrudnione, też są zadowolone ze swojej pracy.

Marzenia do zrealizowania na najbliższą przyszłość – takie, o których może nam pani opowiedzieć to?

Oczywiście, chciałabym by to piękne miejsce czyli Pałac trwało i rozwijało się jak najpiękniej i proces beatyfikacyjny Magdaleny Mortęskiej, w którym uczestniczymy – ksieni naszej, by doprowadzić go do końca. Mam marzenie, by wszyscy w Polsce wiedzieli, gdzie są Mortęgi, że to nie jest zwykła wieś, gdzieś tam na Mazurach – tylko by mówili „tak, znam! Mortęgi – piękne, uduchowione miejsce a w nim święta Magdalena Mortęska”. Wraz z benedyktynkami uczestniczymy w tym procesie i mam marzenie, by się zakończył jeszcze za mojego życia. Procesy niestety trwają dość długo a jest to proces tzw. historyczny i trzeba zebrać wiele faktów i je udowodnić, że była to osoba uduchowiona i mistyczna, by dopełnić formalności. Chciałabym doczekać zakończenia procesu i wyniesienia Magdaleny na ołtarze.

Pani Alino, proszę opowiedzieć nam o historii tego miejsca.

Kupiliśmy z mężem ten majątek w 2012 roku. Przejęliśmy go po byłym właścicielu, który mieszkał tu od lat 80-tych i który nie zajmował się tym obiektem pod kątem poprawek, była to niestety tylko jego eksploatacja.

Dużo osób interesowało się jego zakupem, w tym osoby z Warszawy i okolic a nam zależało na tym, by został w rodzimym klimacie.

Z okolicznymi majątkami bywało właśnie często tak, że nabywcy kupowali ziemię i obiekt i nie dbali o to, pozwalając na ich zapuszczenie.

My chcieliśmy Mortęgi doprowadzić do używalności i dawnej świetności więc solidny remont obiektu trwał prawie trzy lata.

W pewnym czasie pracowało tu kilkanaście ekip jednocześnie, by praca szła jak najprędzej i najsprawniej.

Ogólnie zamysł wykorzystania majątku był zupełnie inny, ponieważ nie miał to być hotel dla gości z zewnątrz, ale miejsce szkoleniowo-konferencyjne dla naszej wewnętrznej działalności. Ze względu na to, że mamy sześć fabryk produkujących meble to szkolenia pracownicze, spotkania i konferencje, miały się odbywać tutaj. A że wyszło, jak wyszło (śmiech) to powstał z tego hotel. I zaczęliśmy pokazywać ludziom ten majątek, ponieważ jego walory po remoncie i udogodnieniach, znacznie wzrosły i można było już to pokazać.

Majątek znajduje się pod duchową pieczą benedyktynki, Magdaleny Mortęskiej, która mieszkała tu między 1500 a 1600 rokiem. Mieszkała tu 12 lat, ale została oddalona przez swojego ojca z majątku w Pokrzywnie pod Grudziądzem. Przez całe swoje życie marzyła o tym, by zostać zakonnicą a że ojciec się na to nie zgadzał, więc oddalił ją, by niejako przestała o tym myśleć, co się finalnie i tak nie powiodło.

Magdalena Mortęska mieszkała tu ze swoją ciotką – tu się nauczyła czytać i pisać.

W wyniku braku porozumienia z ojcem, jednak stąd uciekła pod pretekstem pojechania na roraty, do pobliskiej Lubawy, oddalonej o 4 kilometry stąd. Nie dojechała tam jednak, tylko pojechała do Chełmna, do klasztoru. Legenda głosi, że gdy Magdalena jechała tą bryczką to konie płakały za nią, gdy przekraczały bramy klasztoru.

Magdalena została tam już na stałe. W wieku 24 lat została ksieni, przełożoną klasztoru.

Proszę przybliżyć Czytelnikom osobę Magdaleny Mortęskiej.

Założyła 20 klasztorów, była osobą bardzo światłą, bardzo mądrą i bardzo wierzącą. Ale i według mnie, była znakomitą businesswoman tamtych czasów, ponieważ załatwiała z pozoru niemożliwe sprawy, dochodząc nawet do Papieża, jeśli sprawa tego wymagała, w imieniu swoich klasztorów.

Magdalena Mortęska zakładała szkoły dla dziewcząt, szkoliła również dla siebie księży, swoich spowiedników więc naprawdę, była taką prekursorką edukacji narodowej.

Nie wszystkie dziewczęta z tych szkoły wybierały stan zakonny, tylko te które tego chciały i miały predyspozycje ku temu. Te, które wracały do domów, umiały czytać i pisać i posługiwać się nabytą wiedzą.

Dlatego w tej chwili prowadzony jest przez nas jej proces beatyfikacyjny. Jest to już trzeci proces, ponieważ poprzednie nie zostały dokończone a każda przerwa oznacza rozpoczęcie procesu od początku.

Pierwszy proces był prowadzony przez jezuitów, po jej śmierci, przerwała go wojna trzynastoletnia. Potem był drugi proces, po drugiej wojnie światowej, prowadził go Ksiądz Biskup Kowalski, ale ponieważ był już osobą starszą, to w trakcie procesu zmarł. Jednak wszystkie potrzebne dokumenty, które uprzednio gdzieś zaginęły, zostały odnalezione, co znacznie ułatwiło nam pracę.

Wraz z mężem, jeździliśmy po wszystkich klasztorach benedyktyńskich, które były założone przez Magdalenę i nadal trwają, by porozmawiać z zakonnicami. Wiele z tych obiektów zostało już zamkniętych i są tam teraz inne instytucje.

Benedyktynki to jest zakon klauzulowy co oznacza, że siostry nie wychodzą w ogóle na zewnątrz. I nawet są takie przepisy, że rozmowy z nimi, toczyły się przez kraty. Nie zawsze było bowiem pozwolenie przeoryszy na to, by siostry wyszły na drugą stronę, do nas.

W obecnej chwili to się trochę zmieniło, na nieco lżejsze zasady, ale mimo wszystko, nadal to są zakony klauzulowe.

Właśnie dlatego, że zakony były klauzulowe, stwierdzono że zakonnice są bezużyteczne, ponieważ nie mogły nic robić poza murami klasztornymi dla ludzi i starano się je zamykać i nie przyjmować więcej nowicjuszek a starsze siostry miały już wymierać.

Generalnie Magdalena Mortęska szkoliła nowicjuszki na zakonnice, by umiały czytać święte księgi i by umiały spisywać to, co się dzieje, ponieważ Magdalena prowadziła swoje Kroniki z klasztornego życia.

Kroniki są dostępne do obejrzenia w Chełmnie, choć nie wszystkie są spisane przez Magdalenę bezpośrednio.

To jej zawdzięczamy właśnie powstanie w 15-tym i 16-tym wieku pierwszych szkół dla dziewcząt.

Zakładała również szkoły dla młodych chłopców, którzy chcieli być księżmi i spowiednikami.

Mimo, że zamysł był taki, że do benedyktynek nie przyjmują więcej nowych sióstr, by starsze siostry wymarły jako zakonnice klauzulowe, nie powiodło się to i zakony i klasztory działają do dziś. Są to cudowne kobiety, z ogromną energią życiową, mimo swych 80-ciu czy nawet 90-ciu lat na karku! Są też nowe powołania, więc młode dziewczyny są też przyjmowane do nowicjatów i to działa nadal.

Jest ich już niestety mało, od 6 do 10 sióstr na jeden klasztor. Bodajże najwięcej jest w Żarnowcu, około 20 sióstr, ale miejmy nadzieję, że pomimo tego, będzie ich więcej.

Przed przejęciem majątku, po wojnie, wiemy ze działały tu przedszkola i żłobki. Niby coś się tutaj działo, ale budynki nie były w żaden sposób remontowane. Widzieliśmy z Mężem, że był plan renowacji tego obiektu, ale to nigdy nie weszło w życie.

W latach 80-tych od Spółdzielni Kółek Rolniczych (SKR) odkupiono obiekt, który liczył wówczas około 800 hektarów ziemi, różnej klasy. I tak był prowadzony przez te lata. W tym czasie, majątek upadał trzy razy. Przejęliśmy go od syndyka lecz obiekt pod kątem obszaru zmniejszył się znacznie, głównie na rzecz tzw. nieużytków – jest to około 50 hektarów całego obszaru więc strata ziemi była ogromna.

W tej chwili jest to ziemia orna, ale też są tam laski, dołki i górki czyli coś, co się po prostu nie nadaje do eksploatacji niestety.

Wiem jednak, że my rozwiniemy ten obiekt do pięknego stanu a ponieważ takie obiekty są pod opieką konserwatora zabytków, musimy się też trzymać jego wytycznych. Cały majątek, w tym park i spichlerz, są również pod jego opieką więc musimy się trzymać zasad z 18-tego i 19-tego wieku pod tym kątem. Niestety, nie ma tu materiałów źródłowych, musimy się więc trzymać zaleceń epoki.

Czy to dlatego państwo postanowili wydać książkę o Magdalenie Mortęskiej?

Małżonek mój jest w Komisji Historycznej, prowadzącej proces beatyfikacyjny Magdaleny, jak wspomniałam, już trzeci, z dniem 3 lipca 2016 roku. Ponieważ dwa poprzednie nie zostały ukończone, my obiecaliśmy sobie z mężem, że jeśli uda się nam kupić ten majątek, to się tym zajmiemy.

Ta książka jest w sumie takim dokumentem z innych materiałów od pana Karola Górskiego, który uczestniczył w drugim procesie i opierał się na danych. Nie jest jednak książka epicka, tylko zebrane wszelkie, możliwe dokumenty z życia Magdaleny – co się tu działo, jak tu żyła, również historia o jej ucieczce etc. W tym okresie pomagała Górskiemu w pisaniu siostra Małgorzata Borkowska, która żyje do tej pory. Mimo ponad 80 lat, nadal czynnie się zajmuje tą sprawą i jest bardzo światłą i mądrą kobietą. I jest dla mnie właśnie taką osobą do podziwiania, że mimo wieku, powiedzmy, że słusznego, jest nadal tak uczynna i ma otwarty umysł.

Książka, którą napisała, jest na podwalinach książki Górskiego.

Druga zaś książka pochodzi z czasu, od kiedy rozpoczęliśmy proces beatyfikacyjny Magdaleny i jest to zbiór wszystkich konferencji, omawiających jej osobę i sprawy, ówcześnie się dziejące oraz zdjęcia. To pan Dariusz Zagórski, Rektor z toruńskiego Seminarium Duchownego, zebrał te materiały.

Zdjęcia w tej książce, siostry Borkowskiej są autorstwa mojego męża, były wykonywane podczas naszych objazdów tych wszystkich zakonów, podczas których my mieliśmy spotkania z siostrami, które znały jej historię.

Również znaleźliśmy modlitwę Magdaleny, która została zatwierdzona przez Biskupa Kowalskiego i teraz również jest zatwierdzona przez naszego Biskupa Andrzeja Suskiego. Tę piękną modlitwę zawsze odmawiamy tu, na koniec Mszy w Kaplicy.

Postać Magdaleny jest znana nie tylko tutaj, w naszym rejonie, ale również w Tyńcu, gdzie są oblaci benedyktyńscy (przyp. red. czyli ofiarowani Bogu) i w Olsztynie również, więc myślę, że w całej Polsce, jest znana postać Magdaleny. My zaś szczególnie wysławiamy Jej imię ponieważ proces historyczny polega przed wszystkim na tym, że postać jest znana w całej Polsce, nie tylko w danym okręgu.

Zaś w podziękowaniu za obronę zamku podczas najazdów i wojen, Ludwik Mortęski, dostał właśnie tę oto posiadłość, w której obecnie jesteśmy a Zamek Biskupów w Lubawie, który był siedzibą biskupów przez 500 lat, w tej chwili również jest przez nas poddany procesowi renowacji.

Jaka była historia rodu Mortęskich i skąd pochodzili?

Mortęscy pochodzili z Pokrzywna pod Grudziądzem i byli spokrewnieni z rodziną królewską, poprzez matkę – Elżbietę z Kostków, rodzina była również związana ze Świętym Stanisławem Kostką, byli kuzynostwem.

Mortęscy mieli trzy córki i jednego syna. Córki były założycielkami wielu fundacji. Magdalena została zakonnicą, a jej siostry wyszły za mąż. W Lubawie, w kaplicy Św. Anny zostali pochowani rodzice Magdaleny i brat Ludwik. Ten kościół teraz też jest odnawiany więc kaplica jest zasłonięta i teraz zwiedzać nie można, ale po odnowieniu będzie to ponownie możliwe więc bardzo polecam zrobić sobie piękną wycieczkę po tych rejonach.

Tu kiedyś także były Prusy więc właścicielami podczas II wojny światowej byli trzej bracia, Niemcy i gdy była ewakuacja Niemców, na sam koniec wojny, to oni nie uciekali, bo twierdzili, że są Polakami więc uciekać nie będą, bo to jest ich posiadłość. Niestety, gdy weszli na posiadłość Rosjanie, to ich rozstrzelali.

Mortęscy zostali bez potomków, bo w pewnym momencie rodzina i linia wymarła.

Proszę powiedzieć, jakie mają państwo atrakcje w Obiekcie dla gości?

Łącznie ze wszystkimi budynkami mamy około 8 hektarów ziemi, są trzy budynki stajni i 20 koni i jest mini zoo ze zwierzętami z naszych regionów. Był taki zamysł, by pościągać różne zwierzęta ze świata, ponieważ one też u nas się rodzą. Stwierdziliśmy jednak, że dlatego są gęsi, pawie i kury a także owce, w tym owce Św. Jakuba, które mają cztery rogi, kozy i barany, ponieważ gdy przychodzą do nas nasze polskie dzieci to nie wiedzą, co to jest gęś i kaczka i w życiu nie widziały kury! Mamy też indyka, więc i nawet młodzi rodzice się dziwili, co to za ptak, bo nie znali. Dlatego chcieliśmy pokazać polskie gospodarcze ptaki i inne zwierzęta, skoro i tak nie są znane dzieciom. Dzieci nawet nie wiedzą, że mleko jest od krowy!

Zbliża się lipcowa rocznica bitwy pod Grunwaldem – jak świętują to państwa goście?

Do Grunwaldu stąd jest około 40 km więc goście przybywają tłumnie do naszego Pałacu i dojeżdżają codziennie na pole bitwy.

Coroczni zapaleńcy historii i odtwarzania tego wydarzenia budują namioty i całe wioski, chodzą w strojach z tamtego wieku i jest to bardzo piękny czas dla „wojowników”, jak i dla turystów, którzy przybywają tutaj poczuć ducha tamtych lat i emocji. Jest mnóstwo atrakcji tematycznych, nie tylko dla dzieci, ale również np. pieczenie chleba. Śmieję się wtedy, że znów nasi wygrali.

To jeszcze takie przyjemne pytanie na koniec – co panią inspiruje na obecnym etapie życia zawodowego?

Nie wiem, czy można to nazwać inspiracją, raczej popycha mnie do działania charakter mojego małżonka, który ma dość wysokie wymagania i sprostać im nie jest łatwo. Nie chciałabym się zagubić w samej sobie w tym wszystkim, ale myślę, że jego pogląd na biznes jest na tyle otwarty i ma na tyle otwarty umysł na rozwój biznesu, że jest to taka inspiracja. On też jest osobą bardzo odważną w swych decyzjach i inspirującą nas do tego, byśmy tworzyli ciągle coś nowego i byśmy te nowości wprowadzali w życie. Tak, by się stały nie tylko marzeniem, ale i realnym bytem i tworem. Tak, byśmy współpracowali jako rodzina, ponieważ wszystkie dzieci również pracują w tym biznesie. Mam zatem nadzieję, że jest to nowe pokolenie, które tworzymy i które będzie korzystało z tych inspiracji.

Exit mobile version