Podróżowanie Route 66 ma tę zaletę, że można z bliska zobaczyć niektóre z mniej oczywistych skarbów USA. I choć nie mieliśmy wiele czasu, to jeden z nich – rezerwat przyrody Mojave – zatrzymywał nas w trasie kilka razy.
Po odwiedzeniu ujmującego i przerażającego miasteczka Amboy mieliśmy już tylko jeden cel: Las Vegas. Tu nas macie, Las Vegas zdecydowanie nie leży na Route 66, a jednak do stolicy zepsucia i kiczu też musieliśmy zajechać w drodze ze wschodu na zachód USA. A że było późne popołudnie, pozostało nam jedynie wybrać trasę: lepszą, ale dłuższą lub wąską, tajemniczą, ledwie asfaltową, prowadzącą przez rezerwat Mojave.
Nie planowaliśmy zatrzymywania się w tym miejscu, rezerwatu na liście miejsc do zaliczenia nie było. Tj. nie było tak długo, aż wjechaliśmy na jego teren. Jakże byliśmy zadowoleni, że nie wybraliśmy szerokiej międzystanówki i pojechaliśmy opłotkami! Mało znany w Polsce rezerwat oferuje ogromne bogactwo atrakcji przyrodniczych, z których – z racji bardzo ograniczonego czasu – byliśmy w stanie zaliczyć tylko nieliczne. Zresztą, to trzeci największy park w USA, więc trzeba by mieć tydzień, by skorzystać z niego należycie.
Jednak nawet nasza przelotna znajomość z tym miejscem i kilka zjazdów z ubitej drogi pozwoliły w Mojave się zakochać. Nie udało się niestety zobaczyć – podobno niesamowitych – wydm pustynnych o rozmiarze nawet ponad 150 metrów. Podobno szczególnie dobrze jest przyjechać tu wiosną, gdy pustynne kwiaty wybuchają bielą, żółcią i purpurą. No cóż, mamy po co wracać.
Również w Mojave znaleźliśmy legendarne drzewa Jozuego, czyli największe i najbardziej niezwykłe agawy świata. Początkowo trafiały się tylko pojedyncze sztuki, ale wraz z przejeżdżanymi milami roślinność gęstniała i wreszcie wjechaliśmy w cały las drzew Jozuego. Jak się później okazało, to najgęstsze ich skupisko na świecie, choć nie tak daleko znajduje się park narodowy nazwany właśnie ich imieniem.
Nasz romans z Mojave był bardzo przelotny, z konieczności. Nie zobaczyliśmy wapiennych jaskiń, kraterów wulkanów, porzuconych kopalń i malowniczych kanionów – to wszystko nakazuje planować powrót. Kilka postojów na trasie sprawiło, że do Las Vegas nie dotarliśmy późnym popołudniem, lecz nocą. Miasto przywitało nas więc swoim bogactwem neonów, ale o tym już następnym razem…