Site icon Sukces jest kobietą!

Sukces on Tour: Big Texan, czyli kumulacja Teksasu w Teksasie

To miejsce ocieka kiczem z każdej strony, a jednak trudno mu się oprzeć. I, choć może się to wydawać niebywałe, ciągną tu i miejscowi, i przyjezdni. Większej „imprezowni” w mieście nie ma – uwierzcie, szukaliśmy.

Amarillo to miasto urocze, chwaliliśmy zresztą jego swojski charakter podczas opisywania Cadillac Ranch. Ale to po prawdzie ośrodek przemysłowy, w dodatku bez historii. Jeszcze na początku XX wieku była to w gruncie rzeczy wieś, która dziś rozlewa się na kolejne mile kwadratowe, rosnąc średnio o tysiąc mieszkańców co roku. Efekt jest taki, że ludzi przybywa, ale jednego centrum życia w mieście nie ma.

Wszyscy napotkani po drodze miejscowi wskazywali nam dosłownie dwie atrakcje. I to dosłownie te dwie, które są wymienione na stronie Amarillo w Wikipedii! Pierwszą jest, rzecz jasna, Cadillac Ranch, a drugą – dla nas zupełnie niespodziewanie – Big Texan Steak Ranch. Jadąc tam nie wiedzieliśmy jeszcze, czego można się spodziewać. Może z wyjątkiem ogromnych steków, których reklamy widoczne są w całym mieście.

Po przyjeździe na wschodni wylot z miasta chwilę trzeba było powstrzymywać oczopląsy, bo Big Texan to lokalizacja wyjątkowo barwna. Dosłownie! Od różu, zieleni, błękitu i żółci mogą rozboleć oczy, ale nie możemy narzekać. W końcu Amarillo znaczy po hiszpańsku „żółty”, więc właśnie ta barwa zdobiąca główny budynek jest jak najbardziej usprawiedliwiona.

Poza sercem lokalu jest tu wolno stojący motel stylizowany na miasteczko z Dzikiego Zachodu, drugi motel stylizowany na meksykańską willę, a nawet osobny hotel dla koni. No tak, w końcu Teksas. Do tego wszędzie flagi Teksasu. Ba! Jest nawet basen dla gości w kształcie Teksasu z posadzką wymalowaną we… flagę Teksasu. Więcej Teksasu z Teksasu chyba wycisnąć się nie dało. A może poczekajmy na wejście do środka…

Wewnątrz Big Texan wystrój może przywodzić na myśl najbardziej przaśne polskie karczmy i domy weselne, tyle że do kwadratu. Goście mogą więc zrobić sobie zdjęcie przy dyliżansie, wypchanym niedźwiedziu, nieludzko wielkim kowbojskim bucie czy gitarze ze zdobieniami jasno wskazującymi na country. Do tego można też postrzelać laserami do teksańskiej zwierzyny.

Początkowo nie chciało nam się wierzyć, że właśnie tu może bić serce życia towarzyskiego Amarillo. Przyjechaliśmy zresztą o wczesnej porze, ruch w interesie był niewielki. Ale coś musi być na rzeczy, skoro warzą tu kilka gatunków własnego piwa (podobno nawet docenianego w USA), a ceny za pintę są prawie nowojorskie (6-7$). Przecież jesteśmy na północy Teksasu, tu wszystko powinno tanie! W innej części miasta można dołożyć kilka dolarów i zjeść pełny obiad za tę cenę. Na szczęście można pójść w opcję bardziej ekonomiczną i zamówić galonowy baniak na wynos – pierwszy raz widzieliśmy coś takiego! Zresztą, najwięcej można zaoszczędzić podejmując wyzwanie właściciela: można tu za darmo zjeść ogromny stek, ważący aż 2 kg! Warunek: trzeba zjeść WSZYSTKO. Nie widzieliśmy żadnego śmiałka, ale pytaliśmy – podobno nawet w Teksasie nie ma wielu aż tak odważnych.

Sal jest zresztą kilka i lokal wyraźnie był rozbudowywany kilka razy. Więc ludzie tu rzeczywiście przychodzą. Naszą uwagę zwróciły długie limuzyny z charakterystycznymi byczymi rogami na masce. Okazuje się, że z dowolnego miejsca Amarillo można zadzwonić po jedną z nich, a kierowca bezpłatnie (poza oczywistym napiwkiem) dowiezie do Big Texan i odwiezie z powrotem.

Poza tym Big Texan ma coś jeszcze – oddalony o kilkaset metrów drugi oddział, nazywany Starlight Ranch. To centrum rozrywki, gdzie odbywają się spore plenerowe koncerty, są baseny, labirynt i inne rodzinne rozrywki. No cóż, może właśnie tak bawią się w Amarillo?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, wieczorem udaliśmy się do ścisłego, historycznego centrum. Tu, poza biurowcami i zabytkowym wjazdem do miasta Route 66 (dziś w dużej mierze zapomnianym) też musi być życie. I jest, ale ogranicza się do dwóch przecznic. Można posłuchać muzyki na żywo i trochę mniej na żywo, choć nie takiej, jakiej my szukaliśmy. Będąc w Teksasie zależało nam na country, a tu raz poezja śpiewana, raz pop i rock. I po przejściu dobrych kilku, jak nie kilkunastu kilometrów zrozumieliśmy, że takie rzeczy tylko w Big Texan. Ale nawet tam życie nocne kończy się koło 23:00, później miasto zapada w błogi i naprawdę cichy sen.

Exit mobile version