Site icon Sukces jest kobietą!

Sukces on Tour: 10 cadillaców przed Amarillo

Z początku trudno nam było uwierzyć, że to jedna z największych atrakcji północnego Teksasu. A jednak po zajechaniu na miejsce zobaczyliśmy zatrzymujące się jedno za drugim auto. Tu co chwila ktoś się pojawia, by uczestniczyć w niecodziennym życiu 10 cadillaców, zakopanych w ziemi od 45 lat.

Może i nuciliśmy skoczną piosenkę „is this the way to Amarillo”, ale o drogę do Amarillo nikogo pytać nie musieliśmy – odbijamy na północ, a później cały czas prosto. Z południowego zachodu Teksasu wracamy do jego północnego „komina”, gdzie po raz ostatni już wjechaliśmy na Route 66.

Znane z hodowli bydła miasto przyciąga swojską gościnnością, bo choć mieszka tu prawie 300 tys. ludzi, to w ogóle tego nie czuć. Jak powiedział nam jeden z miejscowych – przeuroczy podstarzały kowboj w białym kapeluszu – to wielkie małe miasteczko. Bo choć ciągnie się na dziesiątki mil, to wszyscy mieszkają tu w domkach i znają się nawzajem.

Ale! Do miasta wjedziemy dopiero w następnym odcinku podróży, dziś zatrzymujemy się tuż u zachodnich wrót Amarillo, na jedynym w swoim rodzaju ranczo. Cadillac Ranch to – ku naszemu zdziwieniu – największa atrakcja Amarillo, którą co roku odwiedzają setki tysięcy przyjezdnych.

Ranczo Cadillaców to w praktyce maleńka enklawa wewnątrz prywatnego pola uprawnego, leżącego przy historycznej Route 66. Furtka jest zawsze otwarta, a na odwiedzających czeka 10 luksusowych aut wbitych przodem w ziemię. Tradycją jest, że każdy z odwiedzających może napisać lub namalować coś na dowolnym aucie, co zaowocowało wielocentymetrowymi warstwami zaschniętej farby na każdym pojeździe. A że samochody tkwią w ziemi od 1974 roku, ich stan zdecydowanie nie jest najlepszy.

Co autor miał na myśli? Zakopanie w ziemi 10 luksusowych aut było pomysłem kolektywu awangardowych artystów znanego jako Ant Farm, konkretnie Chipa Lorda, Hudsona Marqueza i Douga Michelsa. Wszyscy trzej w ten sposób odnieśli się do ikony amerykańskiej motoryzacji.

Cadillac od swoich początków, a zwłaszcza po wojnie, był symbolem aspiracji społecznych, luksusu i sukcesu. Przy tym wszystkie wykorzystane w instalacji auta pochodzą z okresu uznawanego za jeden z najbardziej obfitych w amerykańskiej motoryzacji (1949-1963). To wtedy za oceanem powstawały auta ze słynnymi „płetwami” i właśnie o ekspozycję pięknych płetw chodziło przy wkopywaniu pojazdów przodem w ziemi. Z drugiej strony to w pewnym sensie profanacja i prowokacja – auta były w bardzo dobrym stanie, gdy lądowały w piachu.

Za kupno wszystkich pojazdów i teren do ich ekspozycji zapłacił ekscentryczny milioner z Amarillo Stanley Marsh. Pomysł z początku wydał mu się tak absurdalny, że w odpowiedzi artyści mogli przeczytać następujące słowa: „Zajmie mi trochę czasu przyswojenie pomysłu na Ranczo Cadillaców. Odpowiem wam do prima aprilis. To tak nieznacząca i głupia propozycja, że chcę jej poświęcić całą możliwą uwagę, by następnie swobodnie podjąć decyzję.”

Co ciekawe, ranczo już raz zmieniało swoje miejsce, ponieważ pierwotnie powstało bliżej centrum. Wraz z rozwojem miasta trzeba było wyprowadzić pojazdy z powrotem poza zabudowę, gdzie ich sterczące kikuty znów widoczne są z autostrady.

To atrakcja tak abstrakcyjna, ale też tak bardzo amerykańska, że wspominamy ją z pewnym rozczuleniem. Jeśli będziecie na północy Teksasu, zdecydowanie warto zajechać tu na chwilę i zostawić po sobie kolorową plamkę na którymś z aut. Zawsze ktoś z odwiedzających zostawia niewyczerpaną puszkę ze sprayem i można na chwilę współtworzyć sztukę. Nawet jeśli jutro ktoś ją zamaluje…

A jeśli serce kraje się Wam od patrzenia na zrujnowane klasyki amerykańskiej motoryzacji, to nie smućcie się. Jakieś 500 metrów dalej idealnie odrestaurowane cadillaki stoją jako ozdoba motelu i campingu!

Exit mobile version