Site icon Sukces jest kobietą!

Patrycja G. Bartosz-Burdiak: Lubię żyć na wysokim biegu

Choć stale się rozwija i nigdy nie stoi w miejscu, to planuje w przyszłości zwolnić obroty i mieć więcej czasu dla rodziny. O sekretach dobrego zarządzania czasem rozmawiamy z współzałożycielką Orbis Cannabis.

Musimy zacząć od pytania, które nurtuje mnie od pierwszej chwili z Orbis Cannabis: skąd pomysł na tak niecodzienny format działalności? Konsulting rynku konopnego to nie tylko wyjątkowa nisza, ale też biznes z tabu.

Na dziś te skojarzenia rzeczywiście może jeszcze funkcjonują, ale patrząc na przykład Kanady czy USA, tam jest to zupełnie naturalne. Mówię tu zarówno o podejściu do rynku konopi medycznych, jak i przemysłowych (hemp), wykorzystywanych choćby w odzieży, przemyśle spożywczym czy budownictwie. Ten trend nie tyle zaczyna wchodzić do Europy, co już mocno zaznaczył swą obecność. Do tego u nas zmieniły się przepisy ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, pozwalając polskim rolnikom na uprawę konopi włóknistych pod pewnym obostrzeniami. To wszystko otwiera miejsce dla rynku, od lat działającego prężnie właśnie w USA, a więc i na konsulting wspierający rozwój takiej branży.

Spółkę, od podstaw założoną przez nas, prowadzimy ze wspólnikiem. To takie małe dziecko, o które dbamy od momentu rejestracji działalności aż do teraz (śmiech). Dostrzegliśmy, że zapotrzebowanie na usługi doradcze w tym zakresie już jest, więc czas na nie odpowiedzieć. Pojawia się coraz więcej producentów, rolników, przetwórców czy sprzedawców, którzy albo już weszli w ten rynek, albo są tym zainteresowani, a nie do końca wiedzą jak zrobić pierwszy krok. Tu pojawiamy się my!

Przychodzi do Państwa producent i… co dalej?

Wprawdzie dotykamy tylko tematu konopi włóknistych, czyli pomijamy cały sektor konopi medyczny, ale już w tym zakresie nasze usługi są bardzo szerokie. Nie każdy inwestor przychodzi przecież z gotowym pomysłem. Zwykle jest zainteresowany potencjałem rynku, natomiast nie wie dokładnie, w co zainwestować. Wtedy my przedstawiamy scenariusze rozwoju i możliwe efekty, zależnie od obranej ścieżki. Tłumaczymy, na przykład, że dziś dużą popularnością cieszą się olejki CBD, ale to też rynek konkurencyjny. Natomiast są nisze, które w Polsce nie są zapełnione i, choć są mniej oczywiste, to mogą okazać się lepsze. Mając decyzję inwestora przygotowujemy analizy prawne na temat możliwości: jakie są normy, jakie warunki trzeba spełnić, żeby rozpocząć taką działalność.

To jedna rzecz, a druga to zainteresowanie z zagranicy, skąd zgłosiło się do nas bardzo wielu chętnych. Mają już swoje produkcje i znają branżę, za to nie byli dotąd obecni w Polsce i nasz kraj upatrują, jako element strategii rozwoju. Oni muszą nie tylko wiedzieć, jakie są realia i możliwości prawne w Polsce, ale też czy ich technologie i standardy mogą być wprowadzone u nas. Wreszcie, dochodzimy do dotacji unijnych. Jeśli widzimy, że w danym roku są ciekawe nabory, pasujące do profilu działalności klientów, to doradzamy i przygotowujemy im wnioski. Przykładem może być 2020 rok, kiedy w styczniu założyliśmy siedem konsorcjów. W sześciu z nich jesteśmy podmiotem doradczym, a w siódmym już liderem. Każde z nich ma na celu stworzenie innowacyjnej technologii lub produktu konopnego. I na to wszystko zostały złożone wnioski o dofinansowanie ze środków unijnych.

Czyli rynek może jeszcze wschodzący, ale już z bardzo dużym potencjałem.

Jak najbardziej! Popularnością cieszy się z różnych powodów, choćby dzięki promocji ekologii czy zdrowego odżywiania i wzrostu konopi, jako pewnego rodzaju „super food”. Zastosowań jest jednak bardzo wiele.

Miałem o to dopytać: w USA nawet małe gospodarstwa odnajdują się na rynku konopnym, choćby w produkcji ekologicznej odzieży, zapotrzebowanie jest tak duże. Widzi Pani możliwość dojścia do takiego stanu w Polsce?

Myślę, że tak. Z rynkiem tworzącym się obecnie jest jak z każdą niezagospodarowaną niszą. Zawsze jest ktoś pierwszy w danej dziedzinie, za nim pójdą kontynuatorzy, a ich działalności mogą mieć różną skalę i profile, zapełniając coraz bardziej specjalistyczne sfery. Tak samo może być z konopiami. W przypadku konopi włóknistych należy zwrócić uwagę na kilka ważnych aspektów. Pierwszy to ekologia, ponieważ uprawa tej rośliny jest bardzo prosta. Konopie są bardzo wytrzymałe, nie wymagają środków ochrony i nawozów. Co więcej, są już badania wskazujące, że pozostałości po tej roślinie przemielone z ziemią same mogą stać się naturalnym nawozem. Dalej – każdy element konopi można wykorzystać: od kwiatów po korzenie! Czyli zoptymalizowana produkcja konopi może zaspokajać różne potrzeby. I trzeci element, dzięki któremu nisze na tym rynku będą się zapełniać, to wszechstronność. Dobierając odpowiednią odmianę rośliny można przygotować produkty spożywcze, jak napoje, oleje, mąki, czy nawet kawa i herbata. Powstają wspomniane już produkty medyczne, ale również kosmetyczne. Dalej, włókiennictwo: tkaniny są przyjazne, antybakteryjne, przeciwgrzybicze Zależnie od przygotowania tkaniny można otrzymać włókna miękkie i przyjemne, jak też szorstkie i wytrzymałe. Jest też budownictwo i coraz bardziej popularny cement konopny, powstają pierwsze domy z tworzyw konopnych lub quasikonopnych. Powstał już nawet plastik konopny. Mogłabym tak opowiadać i opowiadać! (śmiech)

I bardzo słusznie. Lista skojarzeń z konopiami jest wciąż krótka, a niektóre nie są najlepsze.

To prawda, a szczególnie dużo dobrego robią w tej chwili w Polsce producenci olejków CBD. Ktoś widzi taki produkt na półce w aptece, poznaje go i to może się stać pierwszym krokiem do przełamania stereotypu dotyczącego konopi. Zresztą, coraz więcej znanych producentów korzysta z produktów konopnych, na przykład Mercedes czy Bentley wplatają domieszki włókien konopnych do swoich aut.

Jesteśmy przy Mercedesie i Bentleyu, ale w swojej karierze doradztwo prawne zaczynała Pani od nieruchomości i rolników…

Zakładając kancelarię prawną chciałam znaleźć swoją niszę, a nie zajmować się wszystkim po trochę. Pierwszym krokiem były nieruchomości, które zresztą obsługuję do dziś, a kwestia gospodarstw rolnych wynikła przy okazji, dzięki dofinansowaniom. Coraz więcej rolników przeszło na płatności unijne, a zakres przepisów, który dotyczy tej tematyki, jest bardzo szeroki. Niewielu radców i adwokatów się w tym specjalizowało, a dla samych beneficjentów jest to nieprzejrzyste. Wiele obszarów było dla mnie fascynujących.

Ta ścieżka się sprawdziła.

Dokładnie, dzięki temu poznałam wspólnika, który na początku był moim klientem korzystającym z płatności UE. Wspierałam go w wystąpieniach do sądu, w odwołaniach, to były nasze początki. A ponieważ zebrało się już ponad 10 lat doświadczenia w wielowątkowej obsłudze, uznaliśmy, że czas połączyć siły. Właśnie wspólnik wprowadził mnie w temat konopi, a ja zgłębiając ten temat uznałam go za bardzo przyszłościowy. Wtedy jeszcze nie był to pewny krok, ponieważ jedna zmiana w prawie mogłaby zamknąć możliwości działania, ale zapotrzebowanie na obsługę już było. Nie tylko prawną, lecz również biznesową i technologiczną. Skoro ja miałam doświadczenie prawne w świadczeniu usług w zakresie nieruchomości i upraw rolnych, a mój wspólnik w zarządzaniu i obsłudze przedsiębiorstw, to założyliśmy ten nasz – wtedy jeszcze wydawało się – malutki Orbis Cannabis, który dziś nabiera rozpędu.

Już samo tworzenie konsorcjów pod konkretne, innowacyjne projekty brzmi okazale, wykonali Państwo kawał pracy. Widzi się Pani w tym na kolejne lata?

Chyba nawet bardziej niż w kancelarii! (śmiech) Zwłaszcza, że jest to temat wciąż świeży, nie ma jeszcze mowy o rutynie. Zapytania otrzymujemy przecież nie tylko od osób zainteresowanych sklepami z ekstraktami CBD, ale też chcących pójść w kwestię włókiennictwa czy szukających zamiennika dla plastiku. To nie tylko innowacja produktowa oraz ochrona środowiska, ale możliwość rozwoju, zdobywania nowej wiedzy.

Patrząc wstecz, przypuszczała Pani kiedykolwiek, że kariera ułoży się w taki sposób?

Zdecydowanie nie. Obserwując trendy w 2020 i 2021 roku, miałabym zainteresowanie rynkiem konopnym. Im więcej człowiek czyta na ten temat, tym bardziej taki temat wciąga. Jednak ten kierunek obrałabym zapewne później, co ma swoje znaczenie. Pojawiliśmy się na rynku w określonym czasie, który okazał się bardzo dobry. Myślę, że to takie dobre zrządzenie losu! (śmiech)

Jeszcze kilka kroków w przeszłość, do czasu studiów: wybierając prawo czuła Pani, że to jest Pani świat?

Myślę, że tak. To była rzecz, która coraz bardziej mnie interesowała i wybór był świadomy. Zanim cofniemy się jeszcze dalej, to nie był to mój wymarzony zawód od dziecka. Aż do liceum marzyłam o medycynie, aczkolwiek perspektywa zaczęła się zmieniać z wiekiem. Im dłużej byłam na kierunku prawo, tym większe miałam przekonanie, że to był odpowiedni wybór. Kwestie procesowe, wystąpienia, przesłuchiwanie świadków i biegłych, szukanie kruczków prawnych – to wszystko stawało się coraz bardziej wciągające. Później, już na aplikacji radcowskiej, miałam bardziej praktyczny kontakt z zawodem, gdy zastępowałam swoją szefową przed sądem. Wtedy utwierdziłam się, że chcę to robić.

Ani ukończenie prawa, ani aplikacja nie przychodzą łatwo. Samo to świadczy o pewnych cechach, które są konieczne do odniesienia sukcesu.

Konieczne jest również obieranie sobie celów. Już na uczelni byłam pewna, że chcę założyć własną kancelarię. W trakcie aplikacji pracowałam w jednej z warszawskich kancelarii, bo doświadczenie trzeba nabrać zanim się wypłynie na szerokie wody, natomiast od momentu uzyskania uprawnień radcowskich wolałam pracować na swoje nazwisko.. To zresztą było we mnie już wcześniej, wolałam opierać się na własnych siłach i tworzyć coś swojego. Ma to swoje plusy i minusy…

Może przejdźmy do minusów? Mało kto zdaje sobie sprawę, że za uśmiechem i karierą stoi bardzo wiele wysiłku, stresu, chwil zwątpienia. Miała Pani takie momenty?

Stanowczo tak! Może nie na początku i nie w przypadku Orbis Cannabis, ponieważ ten temat wciąż mnie rozwija, natomiast w kancelarii przychodziły już chwile pewnego znużenia. To nieodzowne w życiu każdego przedsiębiorcy. Dobrze to oddaje popularny w internecie obraz iluzji góry lodowej, gdzie na powierzchni widzimy tylko wierzchołek – sukces. Pod powierzchnią są te mniej ekscytujące aspekty działalności, a wśród nich potknięcia czy zwątpienie.

I jak sobie Pani z tym radzi?

Usłyszałam kiedyś, że po osiągnięciu pewnego etapu rozwoju człowiek powinien sobie zrobić przerwę, nabrać świeżości przed ruszeniem w dalszą drogę. Ta myśl mi towarzyszyła, a mimo to sama sobie wytchnienia nie dałam. Przez to moje zmęczenie przyszło szybciej, bo już po około 6 latach działalności. Początkowo mocno stawiałam na sport, by to zwalczyć. Dzięki niemu następował reset od wytrwałej pracy, stresujących wystąpień sądowych – to przywracało mnie do równowagi. Natomiast przy obecnym podziale obowiązków, czyli kancelarii, Orbisie i dwójce małych dzieci, czasu na sport brakuje. Teraz pracuję bardziej nad wyciszeniem wewnętrznym, opanowałam to z czasem. Jak to się teraz pięknie nazywa, dbam o kosmetykę umysłową (śmiech). Wcześniej przychodziło mi to z trudem, ponieważ nawet po 22:00 w głowie miałam wydarzenia z kancelarii. Dziś przychodzi wieczór i nie analizuję już, nie mam już gonitwy myśli. Jeśli jest coś do zrobienia, zapisuję to i nie trzymam w głowie. Zresztą, dzieci skutecznie warunkują, na co się ma czas (śmiech)! Mam wrażenie, że na różnych etapach życia możemy sobie pozwolić na inne formy oderwania od codziennego stresu, zależnie od warunków.

À propos dzieci: z jednej strony pozwalają na przekierowanie myśli, ale z drugiej okiełznanie dwójki maluchów i prowadzenie wielotorowej działalności brzmi jak wyzwanie.

To prawda! (westchnienie) Pierwsze lata, najpierw po narodzinach córeczki, a później po pojawieniu się synka, to był… trochę armageddon. Nawet kiedy ktoś ma poukładane i mniej absorbujące życie, pierwsze dziecko wywraca wszystko. Pierwsze lata nie były najłatwiejsze, wiele zadań nauczyłam się delegować na pracowników i z niektórych tematów musiałam się wyłączyć, jedynie nadzorowałam. To działało na tyle, że jeden z klientów podczas rozmowy stwierdził: „To niesamowite, o jakiej porze bym nie zadzwonił, pani zawsze wie, co się dzieje w moich sprawach”. Czyli nawet wtedy starałam się utrzymać jakąś kontrolę, choćby „z lotu ptaka”.

Kiedy dzieci już podrosły, zbawieniem okazało się przedszkole. Dziecko wychodzi szczęśliwe, nakarmione, wybawione, a ja zdążę wszystko załatwić. To też dodatkowa motywacja. Kiedy odprowadzam dzieci, to w pracy wciskam „czas start!”. Zdecydowanie wolę wrzucić wysoki bieg i spiąć się niż rozwlekać. Zdarza się pracować popołudniami, ale przychodzi mi to ciężko – nie chcę tracić czasu, który mogę dać dzieciom.. Za 5 lat będą już zupełnie inne, a za 10 lat to ja będę je prosić, żeby chciały ze mną spędzić czas. Dlatego kontrola nad czasem i maksymalna efektywność do 16:00 świetnie się u mnie sprawdza. A ponieważ jestem sama sobie szefową, mogę przestawiać priorytety, układać plan działania samodzielnie.

By robić to skutecznie, trzeba też umieć być sobie szefową…

Jedno słowo: samodyscyplina. Wiadomo, że można nabrać zleceń i cieszyć się ich liczbą, ale przy braku samodyscypliny jest bardzo ciężko. Zwłaszcza teraz, gdy dochodzi praca zdalna, odpowiednia organizacja pracy zyskuje na znaczeniu.

A więc samodyscyplina. Czy są jeszcze jakieś cechy, które radziłaby Pani Czytelniczkom szczególnie pielęgnować?

W głowie mam trzy aspekty. Na początek wytrwałość, bez której można się zatrzymać na pierwszym niepowodzeniu. Z nią w parze idzie zdolność adaptacji. Czasami mamy swój plan i podążamy za nim, ale coś staje na drodze. Wtedy istotne jest, aby odpowiednio do tego podejść. Co się wydarzyło, czy jest inna droga i czy ona nie okaże się lepsza? Zamiast widzenia samego minusa, można dostrzec plusy. I na koniec wiara w siebie. Mam poczucie, że jest bardzo wiele osób, zwłaszcza kobiet, które są zdolne i mogłyby wiele osiągnąć, ale boją się postawić pierwszy krok. Bo się nie uda, bo sobie nie poradzę, bo za duże ryzyko… więc ta wiara w siebie jest kluczowa, by działać.

Wspomniała Pani, że kobiety częściej nie podejmują pierwszego kroku. To powtarza się w statystykach. W pewnym sensie pokutują tradycyjne role, czyli miejsce kobiety jest bardziej jednak w domu. Czy Pani doświadczenie też było takie?

U mnie było inaczej, obydwoje moi rodzice są przedsiębiorcami. Nie byłam wychowana w duchu patriarchalnym, jak to się czasami określa. Tata zawsze był motorem w domu, ale nie na zasadzie dominującej roli, raczej energii do działania. Nie narzucał swojej woli, zachęcał do dyskusji. Więc i pod kątem przykładu osobistego, i pod kątem wychowania nie byłam nigdy ustawiona do roli pokornej, cichej osoby. Jeśli czegoś nie wiedziałam, rodzice zachęcali mnie do zdobycia wiedzy. Zawsze oferowali wsparcie i to jest ogromny plus. Wiem, że są rodziny, w których te role rozkładają się inaczej, ale u nas tego nie było. Oczywiście rodzice chcieli, bym również w rodzinie była spełniona, ale w żadnym razie na zasadzie „masz już tyle lat, kiedy mąż?” (śmiech)

A jednak moment połączenia kariery z rodziną przyszedł. Sam z siebie czy było to jednak rozplanowane?

Zupełnie naturalnie. Jeszcze w czasach studenckich poznałam swojego chłopaka, później narzeczonego, a obecnie męża. Nie było myślenia o kolejności. Paweł pojawił się w moim życiu, byliśmy szczęśliwi i po paru latach postanowiliśmy się pobrać. Na dzieci pora przyszła też sama. Chociaż śmieję się z perspektywy czasu, że swojej córce poradzę najpierw zrobić karierę, a później mieć dzieci! (śmiech)

Czyli jednak?

Życie z dziećmi jest wspaniałe, na pewno nie będę córce odradzała macierzyństwa. Ale w kwestii zawodowej moje doświadczenie sprzed macierzyństwa to jak TGV. Mając dzieci nie myślę nawet o wielu rzeczach, np. o wyjeździe biznesowym, o konferencjach zagranicznych. Mogłabym jechać, bo mąż i rodzice na pewno by pomogli, ale nie chcę tego robić kosztem dzieci. Mamy bardzo bliską więź i chcę ją pielęgnować, więc sama stawiam sobie granicę, której przed macierzyństwem po prostu by nie było.

Stawianie granic jest bardzo ważne. Przyszło naturalnie czy jednak trzeba to było wypracować?

Dziś przychodzi to już automatycznie, podział jest jasny. Aczkolwiek pierwszy rok po urodzeniu córeczki to była ciągła walka. Miałam gabinet w domu, ale pracowałam ze świadomością, że Juleczka jest z moją mamą za ścianą i pewnie chciałaby do mnie. Z kolei podczas przerwy na zabawę z córką, w głowie miałam kolejne sprawy. Pod tym względem o równowagę było bardzo ciężko. Przed macierzyństwem pracowałam wyjątkowo dużo, wliczając weekendy. Było to z wyboru, nie wbrew sobie, ale jednak trzeba było trochę wyhamować.

Praca do późna, w weekendy, z prędkością TGV. Czy to dlatego po 6 latach w kancelarii przyszło przemęczenie?

To był właśnie moment, kiedy do moich wysokich obrotów doszła opieka nad dziećmi, a do kancelarii dołączył Orbis. Co prawda w żadnym z tych działań nie byłam sama, ale zrobiło się wszystkiego dużo w krótkim czasie. Zwłaszcza że mam taki charakter: nawet po zrealizowaniu zadań myślę o kolejnych, ciągle coś dokładam, żeby iść naprzód.

Dokłada Pani z potrzeby działania, czy też jest jakaś dalekosiężna strategia na kolejne lata?

Mam ogólny zarys swoich marzeń, jak najbardziej. Nie tak dawno był przebój ze słowami „by nas było stać na święty spokój” – właśnie tego sobie życzę (śmiech). W planie mam za kilka lat nieco zwolnić.

My również tego życzymy, ale jednocześnie trzeba dopytać: nie będzie Pani szkoda oddać choćby częściowo swoich „zawodowych dzieci”?

Chyba każdy, kto jest oddany sercem swojej działalności, chce maksymalnie ogarniać wszystkie aspekty. I na początku faktycznie trudno mi przychodziło wpuszczanie do tego świata kolejnych osób. Jednocześnie nie można kurczowo trzymać wszystkiego pod swoją kontrolą, ponieważ to grozi wypaleniem zawodowym. Nawet jeśli ta nowa osoba czasami popełni błąd, to nie tylko ona się uczy. Ja w takiej sytuacji też uczę się jej zaufać, że z czasem zrobi to dobrze. Niekoniecznie moimi metodami, ale trzeba dojrzeć, by dać innym działać. Zresztą, trzymanie wszystkiego w swoich rękach ogranicza możliwości rozwoju. Nie można wziąć nadmiarowych zleceń, być wszędzie, doba nie jest dłuższa. Zaufanie innym daje ten luksus, że z czasem można sobie pozwolić właśnie na ten spokój.

Pewnie dlatego jednym z większych wyzwań przedsiębiorców jest zbudowanie odpowiedniego zespołu…

Dobrej działalności bez dobrego zespołu po prostu nie ma. Zwłaszcza, że spędzamy z tymi ludźmi 5 dni w tygodniu, niektórzy widują się ze współpracownikami częściej niż z rodziną. Więc dobór przebiega na różnych poziomach. Doświadczenie i kompetencje to jedno, ale jest też to niewyczuwalne „flow”, dzięki któremu członkowie zespołu czują się w nim dobrze.

Jest jakiś uniwersalny sposób, jak to zapewnić?

Trzeba mieć pewną wnikliwość w obserwacji pracownika. U mnie zawsze początkiem były 2-3 miesiące okresu próbnego. To czas nie tylko dla mnie, żeby sprawdzić pracownika w jego codziennych zadaniach, ale również dla pracownika, żeby stwierdził, czy faktycznie odpowiada mu to otoczenie, tempo pracy. Oczywiście, przez 3 miesiące nie da się stwierdzić wszystkiego na pewno, ale to najlepsze rozwiązanie, jakie znam. Zresztą, prowadzę działalności na tyle intensywne, że zwykle ewentualna niekompatybilność wychodzi dość szybko i wiemy, na czym stoimy.

Czyli sprawdzony zespół jest. Nawet zakładając Pani osobiste zwolnienie obrotów za kilka lat, będzie z kim wdrażać nowe plany. Zwłaszcza że Orbis Cannabis to wciąż młody projekt, z potencjałem. Czego możemy się spodziewać?

Orbis zaczynał, jako działalność czysto konsultingowa. Teraz idziemy dalej i mamy własny produkt. Chcemy wprowadzić na polski rynek kawę z dodatkiem surowca konopnego. Produkt jest ciekawy: konopie kojarzą się z odprężeniem, a przecież kawa ma pobudzać. Ale przy odpowiednim stężeniu, efekt jest bardzo dobry. Próbowałam zresztą kawy od konkurencji i mnie nie usypiała. (śmiech)

Mimo wszystko własny produkt to zupełnie nowe wyzwanie…

Zdecydowanie. Natomiast przyszedł już czas na swój produkt. Nie tylko dla sprzedaży, ale też dla pokazania, że można wprowadzić konopny produkt spożywczy z kanabinoidami. Że da się to przepracować, że to może być też smaczne. To przetarcie szlaku. Nie brakuje firm, które obserwują i rozważają inwestycję w konopne produkty spożywcze, dlatego nasze doświadczenie będzie cenne. Oczywiście nie zamierzamy zamieniać się w sklep. To raczej papierek lakmusowy, który pokaże, czy w Polsce już jest ten moment, który da się zaobserwować na niektórych zachodnich rynkach. Tam produkty konopne zyskują ogromne zainteresowanie, biją rekordy crowdfundingowe i wchodzą do mainstreamu. Planów nam nie braknie, doświadczenie będzie cenne, ale kluczowa okaże się odpowiedź rynku.

A jednak wprowadzanie produktu na rynek, którego może nie być, to skok na głęboką wodę.

Ktoś musi to sprawdzić! Niewiadomych jest bardzo wiele. Czy konsumenci w to wejdą? A jeśli tak, to czy już są gotowi na taki produkt, czy też będzie trzeba poczekać? Tkaniny oparte o konopie już sprzedają się na zachodzie, a w Polsce nie ma producenta, który by tego spróbował. Z kolei nawet tam, gdzie już są, nie ma na nie jeszcze boomu. Kierunki bywają nieoczywiste. Wspomniana odzież konopna odnajduje się na przykład świetnie w branży fitness i sport. Więc trzeba nowe możliwości testować, byle z głową. W moim przypadku Orbis nie jest zagraniem va banque, nie rezygnuję z innych form działalności. Oczywiście, ryzyko niepowodzenia rynkowego pozostaje, ale wracamy do wyciągania odpowiednich wniosków z sytuacji: doświadczenie, kontakty, know-how – to już wartość sama w sobie!

Exit mobile version