Site icon Sukces jest kobietą!

Obrazy Wietnamu i Laosu

Robię remanent. Liczę członki, żebra i stawy. Prawa noga uwięziona pod skuterem, brak tchu, żebra bardzo bolą. Cała jestem pokryta warstwą piachu i kamyków. Wszystko w odległości 200 km od najbliższego miasta – Tha Khek w Laosie. Natalia Gartman pisze o azjatyckim końcu świata

Właściwie tylko przypadkiem wylądowaliśmy w Laosie i jeszcze bardziej przypadkiem zdecydowaliśmy się robić Tha Khek Loop. Właściwie byliśmy w Wietnamie, w drodze do Ban Rum – miasteczka wśród dżungli otaczającej Ho Chi Minh Highway, istniejącego tylko na naszej mapie. A cała seria przypadków i spontanicznych decyzji prowadząca nas do tego miejsca zaczęła się w Hanoi.

 Wietnamski Paryż

Hanoi jest dobrym wstępem do południowej Azji i do Wietnamu szczególnie zimą. Temperatury wahają się w dzień między 14 a 20 stopniami Celsjusza. Słońce rzadko wychyla się zza chmur, ale właściwie nie pada. To łagodne przejście z naszej zimy do tropików. W sercu tego bardzo azjatyckiego miasta bije europejskość. To jedno z niewielu miejsc, gdzie francuskość zaraziła Wietnamczyków. Aleje na południu miasta, wzdłuż których, jedna obok drugiej, położone są „Ca Phe –iarnie”, maleńkie restauracyjki na placu wokół katedry czy uliczki na półwyspie nad jeziorem białego jedwabiu (Ho Truc Bach), to wietnamska wersja Paryża. Wietnamska, to znaczy stoliki i krzesła, wyglądają jak z działu dziecięcych mebelków, wietnamska to znaczy ze zrujnowanych domów przy pomocy plastikowej płachty zrobione są restauracje, a między willą a drewnianą szopą jest świątynia. Wietnamska, bo wieczorem na ulicy płoną sztuczne pieniądze, a dym kadzidełek miesza się z dymem z malutkich grilli, które za 1,5 dolara można kupić w sklepie z „blaszanym wszystkim możliwym”.

W Hanoi za jednym rogiem jest Paryż, a za drugim – Morze Śródziemne. Warto jest oddalić się trochę od turystycznego centrum wokół jeziora Oddanego Miecza (Hoam Kiem) i spróbować jedzenia w jednej z niezliczonych ulicznych restauracji. Czasami jest to pięć maleńkich krzesełek wokół pani, która robi fantastyczne świeże summerrolki (kawałki mięsa, sałata, warzywa, makaron ryżowy, orzeszki zawinięte w papier ryżowy podawane z sosem), albo spróbować ryby smażonej z koperkiem, która jest w Hanoi specjalnością. „Pho” to wietnamski klasyk, dostępny na każdym rogu bulion z makaronem ryżowym, mięsem i ziołami, podawany z limetką, sałatą świeżymi ziołami i papryczkami. Dla bardziej zaawansowanych są pyszne zupy z podrobami i zżelowaną krwią pokrojoną w kostkę oraz (trochę mniej pyszne jak na mój gust, ale kulinarny obowiązek smakosza) kleiki ryżowe ze świńskimi nóżkami i podrobami. Specjałem, którego nie zdecydowałam się spróbować są gotowane jajka z pisklętami w środku.

Jeżeli chodzi o zakupy – poza niezmierzonymi ilościami kiczowatych suwenirów, można tu kupić „adidasy”, trampki, przydatne jedwabne śpiwory (w razie gdyby pensjonatowa pościel była wątpliwej czystości), okulary oraz kurtki North Face. Typowym pamiątkami są różne wyroby zainspirowane twórczością mniejszości etnicznych lub drewniane lalki podobne do tych używanych w „Water Puppet” (oryginalny wietnamski teatr, który dzięki turystom przeżywa swój renesans, gdzie na zalanej wodą scenie poruszają się wielkie drewniane kukiełki w rytm ludowej muzyki).

Hanoi jest zdecydowanie jednym z moich ulubionych miast. Na ogół szwendaliśmy się cały dzień, co jakiś czas zatrzymując się, żeby coś przekąsić albo żeby napić się fantastycznej wietnamskiej kawy. Za każdym razem kiedy przypadkiem trafialiśmy na muzeum lub pagodę odbywało się krótkie zwiedzanie. Warto zobaczyć Muzeum Sztuki koło Świątyni Literatury (szczególnie obrazy malowane laką) oraz skansen pokazujący różne formy wiejskiej architektury. Jeżeli dzień był bardzo długi to czasami kończyłam go masażem zmęczonych stóp albo, po prostu, hanojskim piwem.

Plaże królewskich żon

Temperatury, jak to o tej porze roku bywa, zaczęły spadać i postanowiliśmy uciec na południe. Wietnam jest długi i wąski; zarówno na wschodzie, jaki i na południu leży nad morzem. Jedną z najpopularniejszych nadmorskich miejscowości jest Nha Trang – brzydkie miasto pełne turystów położone nad piękną, długą plażą. Ilość zagranicznych gości sprawia, że ciężko tu o prawdziwie dobre wietnamskie jedzenie. Plaża jest tak ogromna, że mimo wszystko, w dużej mierze pozostaje niezapełniona.

Poza centrum udało nam się odkryć fantastyczną wietnamską „Ca Phe-iarnie”. Wietnam jest jednym z najważniejszych eksporterów kawy (przede wszystkim typu „robusta”). Tutejsza kawa jest bardzo mocna, czarna, słodzona lub ze słodkim mlekiem skondensowanym, gorąca lub wylana na lód, grzeje lub chłodzi, ale w każdym wypadku stawia na nogi.

Dla stęsknionych trochę mniej turystycznych miejsc z Nha Trang można w około pięć godzin dotrzeć do Qui Nhon. Miasto rozlane wzdłuż plaży wydawało się być opustoszałe. Szeroka dwupasmowa aleja, parę hoteli – molochów, żadnych restauracji, żadnego życia. Po dwóch godzinach szukania wylądowaliśmy tuż przy dworcu autobusowym. Jasny pokoik z oknami na dwie strony świata z łazienką i balkonem za 10 dolarów. Zamiast następnego dnia ruszać dalej zostaliśmy kolejne trzy dni.

Exit mobile version