Site icon Sukces jest kobietą!

Mika Wing/Monika Bienias-Łocheńska: Co jest za horyzontem?

Piszę, bloguję i podróżuję. Pochodzę z Częstochowy, ale ostatnio jestem częstym gościem w Krakowie i na południu Europy. Czerpię z życia pełnymi garściami, wyznając zasadę: „Nie przekonasz się, dopóki nie spróbujesz”. Uwielbiam wyzwania i coraz to nowe aktywności. Od wielu lat podróżuję po Europie i USA.

Swoją pracę zawodową kilka lat temu połączyłam z pisaniem, jako autor, edytor i bloger dla ważnych czasopism i stron internetowych. Piszę m.in. dla Zupełnie Innego świata, WomenOnTopp czy The More Than Writers. Swoją twórczość w ostatnim czasie przelewam na blog związany z moimi zamiłowaniami do horrorów i sci-fi oraz powieści. Uwielbiam łączyć to, co z pozoru do siebie nie pasuje, tworzyć coś nieoczywistego i nieszablonowego. Zawsze ciekawiło mnie co jest za horyzontem?

Teraz mogę bez przeszkód mogę sama stworzyć odpowiedź, która zabiera mnie w świat pełen fantazji i możliwości.

Premiera mojej książki już 07.10.2020.

FRAGMENT 1

To był rześki jesienny poranek. Sally próbowała się dobudzić po ostatniej podróży, ale przychodziło jej to z trudem. Czuła się skołowana i nie bardzo wiedziała, jak się wybudziła. Popatrzyła jednak na łóżko, w którym leżała, i ściany wokół. Dotarło do niej, że wróciła do swojej rzeczywistości. Białe łóżko i wysoka ściana z ogromnym licznikiem czasowym dały jej pewność, że jest u siebie. Ściana po prawej była całkowicie przeszklona i ukazywała to, co dziewczyna znała od lat – piękny park pośrodku morza modernistycznych wieżowców.

Park miał swoisty urok, jednak w niczym nie przypominał drzew i krzewów, jakie Sally widziała u Sary. W przeszłości większość drzew przybierała zielone i inne podobne barwy liści. W świecie dziewczyny korony drzew nie tylko były o wiele większe, ale i ich struktura z biegiem czasu diametralnie się zmieniła. Zdecydowana większość przypominała kryształowe figury, w których przepływały składniki odżywcze niczym krew w ludzkich żyłach. Mniejsze krzewy wyglądały jak wyrzeźbione w litych skałach. Nawet najmniejsze z gałązek były twarde jak diament, ale i elastyczne niczym guma. […]

***

[…] Zapadła cisza. Wszystko wokół nagle stanęło, a dziewczynę otoczyła ściana unoszącej się mgły. Nie dobiegał do niej żaden dźwięk. Nie było żadnego zapachu. Sally zaryzykowała. Zamknęła oczy i postanowiła zrobić krok naprzód. Wiedziała, że nie ma już dla niej odwrotu od tego, co się dzieje – albo rozpadnie się, jak rozpadł się świat przed chwilą, albo wydarzy się coś, co nie spotkało jej nigdy wcześniej.

Postawiła stopę i poczuła miękki, wilgotny mech pod nogami. Było cicho i spokojnie. Stała na środku lasu niedaleko starego dębu, gdzie przesiadywała z Sarą. Nie miała już na sobie kombinezonu, ale uszytą z grubego materiału sukienkę. Podobną do tej, którą dostała od Sary. Jej włosy nie przypominały już w najmniejszym stopniu śnieżnobiałego koloru, ale głęboki kasztan. Pięknie zapleciony warkocz sięgał jej do pasa. Wyglądała niczym rodowita mieszkanka wioski. W fartuchu, który był zawiązany na spódnicy, nadal leżała jednak kula. Czuła jej ciężar, ale towarzyszyło jej przeczucie, że teraz będzie miała o wiele więcej czasu niż zazwyczaj. Nie obawiała się już o rychły powrót do swojego białego pokoju.

Rozłożyła dłonie na boki i zaczęła iść przez las. Chciała dotknąć każdej gałązki i rośliny na swojej drodze. Czuć ich zapach i dotyk na skórze. Na policzkach czuć ciepło dobiegających spomiędzy koron drzew promieni słońca. Całą sobą chłonęła las i otaczającą ją przyrodę. Poczuła spokój i równowagę, o jakiej nawet nie marzyła. I wszystko byłoby idealnie, gdyby nie ostry zapach. Dobiegał on nie tylko z kuli, ale unosił się w powietrzu. Zaczęła domyślać się, że nie pojawił się bez powodu. Nie wiedziała jednak, czy jest to pozostałość z jej świata, czy może ma związek z miejscem, w którym się teraz znajdowała. Postanowiła iść za nim i sprawdzić, skąd dobiega.[…]

***

[…] Ze łzami w oczach dotarła na skraj polany. Przepłoszyła konia i wbiegła w wysokie krzaki. W jednej chwili błękitne niebo spowiły niemal czarne chmury, a wiatr stał się tak zimny, że przyprawiał dziewczynę o dreszcze. Dobiegła do starego dębu, przy którym przesiadywała z przyjaciółką. Wiatr był tak silny, że zaczął łamać co słabsze gałęzie, przywodząc na myśl łamanie kości. Młoda zacisnęła dłonie na kuli, gdy widziała, jak porwane liście tańczą w powietrzu. Po chwili dostrzegła też latające gałęzie, a wraz z nimi kępy ściółki. Chciała schować się do szczeliny, którą znalazła Sally, ale podmuch powietrza rzucił ją na ziemię.

Podniosła głowę i zorientowała się, że dzień zmienia się w noc. Zielone, wirujące liście wokół niej pożółkły. Po chwili słońce znów wróciło na niebo, by kolejny raz zniknąć. Przyroda wokół niej wdała się w szalony taniec, którego nikt ani nic nie mogło opanować. Dziewczyna chciała złapać w dłoń jakąkolwiek z roślin sprzed twarzy, ale ta obróciła się w pył tak jak cały las wokół niej. Sara musiała pożegnać się ze swoim światem, tak jak Sally pożegnała się ze swoim pokojem. Jedynym pytaniem, jakie mogła sobie zadać, było: dokąd teraz trafi? […]”

FRAGMENT 2

[…] Mano z tamtego wieczoru pamiętał niewiele, w zasadzie jakieś urywki, ale to też nie do końca pewne. Teo obiecał odebrać chłopca z treningu hokeja. Jadąc na spotkanie kończące pierwszy rok studiów, podrzucił brata na lodowisko niedaleko jego kampusu. Po drodze udało mu się dogadać z ojcem w sprawie odebrania chłopca z zajęć, tak przynajmniej mu się wydawało.

Impreza się rozkręcała. Wszyscy znajomi z liceum, którzy poszli na archeologię, zdali egzaminy za pierwszym podejściem, tak jak Teo, więc było co oblewać. Na spotkaniu pojawiła się dziewczyna, za którą od kilku miesięcy chłopak wodził cielęcym wzrokiem. To nie mógł być bardziej udany wieczór. Kiedy flirtował z Lizą, w końcu wyciągnął telefon, by zapisać jej numer, ale gdy tylko włączył ekran, zobaczył niezliczoną liczbę połączeń od matki i ojca. Przeprosił dziewczynę na chwilę i szybko wybrał numer do domu. Tata był wściekły, od godziny mieli być w domu, a tu ani jego, ani Mano. Wtedy dotarło do niego, że tego wieczoru to jednak on miał zawieźć i odebrać brata.

Był wstawiony, więc nie mógł prowadzić, ale też nie mógł dać odczuć tego ojcu. Mógłby zapomnieć o wyjeździe z przyjaciółmi na południe Europy. Znalazł osobę, która miała być kierowcą dla koleżanek, jak się okazało, właśnie Lizę, i ile sił w nogach popędził w stronę parkingu. Dziewczyna wiedziała, gdzie jest lodowisko, bo sama tam ćwiczyła zeszłej zimy, więc po kilku minutach byli na miejscu. Mano siedział na ławce zmarznięty i zmęczony. W końcu niemal trzy godziny jazdy dla dzieciaka to fajna zabawa, ale i wyczerpujące ćwiczenie. Chłopiec, ujrzawszy brata, od razu wskoczył do auta z plecakiem i zaczął marudzić. Kiedy jechali do domu, Teo oddzwonił do ojca.

Już wracamy, tato, trening mu się przedłużył – próbował ratować skórę.

My i tak już wyjechaliśmy po was!

Nie, nie. Wracajcie do domu, nie ma sensu, żebyście…

Przecież nie wziąłeś mojego kija i torby z kaskiem! – krzyknął nagle zza siedzenia Mano.

Co?! Przecież miałeś torbę w rękach!

W plecaku mam ochraniacze i ciuchy! Musisz zawrócić! Szybko! – nie przestawał.

Okej. Tato, a gdzie jesteście?

No na autostradzie, a wy?

Jeszcze dwa skrzyżowania i będziemy. Młody nie wziął kija i części sprzętu. To może weźcie, a my już w domu poczekamy?

Dobra, ale młody ma być w łóżku, a my sobie porozmawiamy, jak wrócę. Tak się z tobą można umawiać! – rzucił na koniec i rozłączył się.

Chłopiec był rozżalony, bo nigdy nie rozstawał się ze sprzętem. Przez całe zamieszanie mógł stracić kij, na który przeznaczył całe swoje półroczne kieszonkowe. Gdy dojechali wreszcie do domu, Mano pobiegł do drzwi wejściowych. Teo próbował wyjść z sytuacji z twarzą, ale to nie był ewidentnie jego wieczór. Rozstali się z Lizą, wysyłając sobie lekki uśmiech, gdy dziewczyna zawracała samochód z ich podjazdu.

Co z tym dzieciakiem jest nie tak? – zapytał sam siebie ojciec chłopców, wrzucając telefon do schowka.

Nie denerwuj się. Po prostu nie zrozumieliście się i już. Każdemu się mogło zdarzyć –próbowała załagodzić sytuację mama.

Ja w jego wieku musiałem stawać na baczność i prężyć się, żeby wszystko chodziło jak w zegarku – kontynuował.

Oj, wiem, ale daj mu trochę odetchnąć. Dopiero co zdał egzaminy i musisz przyznać, że był jednym z najlepszych. Wolny wieczór też mu się czasami należy. Twoja gafa, że nie sprawdziłeś wcześniej – skwitowała. – A teraz skręć, bo przegapimy nasz zjazd.

Skręcili z autostrady w boczną drogę. Nie była zbyt dobrze oświetlona, ale na szczęście nie była też zbyt uczęszczana. Od kampusu dzieliły ich jeszcze trzy kilometry, więc była szansa na odzyskanie torby młodszego syna. Dość szybko minęli drogę nad jeziorem i dotarli na miejsce. Rzeczy były na swoim miejscu i zapewne czekałyby do rana, bo chłopiec postawił je za ławką. Nawet mama na początku miała kłopot, żeby je znaleźć.

Gdy ojciec zbliżał się do skrzyżowania, nagle na drodze zauważył migoczący okrągły przedmiot unoszący się na wysokości maski samochodu. Nie wiedział, czy to dziecko z odblaskową zawieszką, czy reflektor innego auta. To było coś nietypowego, zupełnie jak kropla mieniącej się wody wielkości krążka hokejowego. Jezdnia nie była zmoczona deszczem, więc hamowanie nie stanowiło problemu.

Kiedy ojciec wykonał manewr, by ominąć obiekt, niemal mu się udało. Niestety krawężnik, o który uderzył, wprawił samochód w poślizg. To było dziwne, tym bardziej że tata był dobrym kierowcą i wiedział, jak reagować w takich sytuacjach. Torba z łyżwami z tylnego siedzenia przeleciała na przednią szybę i uderzyła kobietę w skroń. Auto zaczynało przypominać łyżwiarza na lodzie, który nie może zapanować nad piruetami. Za każdym razem, gdy ojciec próbował ustawić opony tak, by zatrzymać auto, było jeszcze gorzej.

Kiedy w końcu zorientował się, że kilka metrów od nich są barierki zabezpieczające jezioro, wpadł w panikę. To było jak koszmar. Jego zakrwawiona żona straciła przytomność, on walczył z autem niczym kukiełka ze swoim władcą. Gdy już się zdawało, że może opanować sytuację, kij hokejowy zsunął się pod jego nogę, blokując drogę do pedałów i przyciskając z całej siły gaz. Próbował go wyciągnąć, ale zakrzywiona końcówka z każdym kolejnym szarpnięciem blokowała się jeszcze bardziej. Gdy usłyszał żwir pod kołami, jedyne, co mógł zrobić, to chwycić żonę i zacisnąć dłoń na kierownicy.

Samochód, zahaczywszy o wystające przy jeziorze kamienie, wzbił się w powietrze i przekoziołkował kilkukrotnie. Dopiero kilkanaście minut później paru studentów wracających do kampusu zauważyło auto zanurzające się w jeziorze kołami do góry. […]”

Exit mobile version