Site icon Sukces jest kobietą!

Kultura się nie poddaje: Moja przestrzeń to kultura i piękno świata

Iwona Wujastyk – Managerka kultury, absolwentka m.in.: „Zarządzania w Kulturze” (Polska Akademia Nauk) z Nagrodą Dyrektora Instytutu Badań Literackich PAN, „Marketingu terytorialnego” na Uniwersytecie Warszawskim oraz w Instytucie Sztuki PAN studiów podyplomowych o kierunku „Historia sztuki, Muzyka, Teatr i Film”, Lider Kultury 2019 (Instytut Muzyki i Tańca).

Od 2006 r. jest związana z samorządem terytorialnym. Jako kierownik Biura Marki i Wizerunku w UM Województwa Mazowieckiego, zajmowała się promocją różnorodności kulturowej regionu, wzmocnieniem poczucia tożsamości lokalnej oraz opracowaniem i wdrożeniem Systemu Identyfikacji Wizualnej „Mazowsze. Serce Polski”. Inicjatorka i organizatorka czterech pierwszych edycji Kongresu Promocji Mazowsza. W latach 2015–2016 pełniła obowiązki Dyrektora Mazowieckiego Instytutu Kultury, szukając potencjału kulturowego w nieodkrytych wcześniej miejscach regionu. Doprowadziła do stworzenia koncepcji rozbudowy zabytkowej siedziby Instytutu i pozyskała na ten cel wsparcie ze środków unijnych, jak również zwiększyła dwukrotnie budżet Mazowieckiego Funduszu Filmowego. Współorganizatorka i członek Rady Programowej Pierwszego Mazowieckiego Konwentu Animatorów Kultury. Jest też pomysłodawczynią kontynuowanego do dziś projektu „Chrzęsne – literackie serce Mazowsza” i współinicjatorką „Podwieczorków z kulturą – dla dzieci” – cyklu plenerowych spotkań teatralnych.

Od 2016 r. pełni funkcję Dyrektora Mazowieckiego Teatru Muzycznego im. Jana Kiepury. W tym czasie dorobek artystyczny Teatru prezentowany był na blisko 50 scenach Mazowsza, choćby poprzez formy teatralno-muzyczne, takie jak cykl koncertów „Dzień Kobiet na Mazowszu” czy też „Mazowsze w sercu Niepodległej” (autorka koncepcji). Dzięki jej staraniom, teatr po 15 latach działalności impresaryjnej, doczekał się swojej siedziby i profesjonalnej sceny, przy Jagiellońskiej 26 w Warszawie w dawnym Kinie Praha, którego największą salę kinową zaadaptowano na teatralną. Stworzyła nową koncepcją programową tego miejsca, gdzie obok teatru muzycznego i lokalnego kina artystycznego powstała przestrzeń kulturotwórcza dla prezentacji różnych dziedzin sztuki i artystycznego dialogu. Jej zamierzeniem jest także przywrócenie operetce, leżącej u genezy tego teatru, godnego miejsca na mapie kulturalnej stolicy. Marzy o stworzeniu Muzeum Operetki.

Prezeska stowarzyszenia „Targówek w spódnicy”, aktywizującego kobiety na Targówku między innymi poprzez projekty rozwojowe, np. warsztaty – „Rozmowy przy filiżance kawy”. Spełniona prywatnie żona i pełna wyzwań mama Janka i Bianki.

Pani Iwono, jaka była reakcja Pani, Zespołu i Widzów na wieść o epidemii koronawirusa w Polsce i na świecie?

Zapewne podobna do milionów z nas, niezależnie od miejsca pracy czy obszaru geograficznego. Na początku, śledząc doniesienia za świata, naiwnie myśleliśmy, że epidemia może nie dotrze do Polski i zatrzyma się gdzieś za oceanem czy wysokimi górami. Przyznam, że już od pierwszych doniesień z Chin, byliśmy lekko zaniepokojeni. Pod koniec ubiegłego roku jeden z pracowników naszego teatru wrócił waśnie z Wuhan, a był tam tuż przed pierwszymi stwierdzonymi zakażeniami, na szczęście nie miał żadnych symptomów chorobowych. Czas stopniowego rozwoju epidemii na świecie zbiegł się z u nas z niezwykle intensywnym premierowym okresem, związanym z jubileuszem 15-lecia teatru. W Nowy Rok w Filharmonii Narodowej, z udziałem wyjątkowych solistów, zagraliśmy jeden z najpiękniejszych koncertów noworocznych w naszej historii, a do ogłoszenia stanu epidemii udało nam się zrealizować cztery premierowe spektakle w nowej siedzibie i dosłownie na 3 dni przed nim, tradycyjnie na Zamku – „IV Królewski Koncert w Dniu Kobiet”. Szalone tempo działań artystycznych sprawiło, że nie wpadliśmy w epidemiczną panikę.

Nie ukrywam, że powoli wprowadzałam stan zwiększonej ostrożności i czujności. Za każdym razem, w jednym miejscu, spotkają się u nas setki osób z różnych miejsc – artyści, twórcy, obsługa techniczna i odwiedzający nas goście. Najtrudniejszym dniem był 11 marca. Wówczas uświadomiliśmy sobie, ile osób odwiedziło nas w ciągu ostatniego weekendu (dwa spektakle premierowe i dwa koncerty na Zamku), ilu artystów, twórców i ilu gości. Wszyscy bardzo blisko nas, mnóstwo uścisków dłoni, a każdy potencjalnie mógłby być bezobjawowym nosicielem. Przyjęliśmy jakąś niepisaną procedurę co zrobimy, jeśli w ciągu 14 dni usłyszymy o takim przypadku. Na szczęście nic takiego nie nastąpiło. W tę pamiętną środę, przedstawiciele wszystkich działów teatru usiedli ze mną przy wspólnym stole i zamiast z entuzjazmem podsumować tak udany artystycznie weekend, zderzyliśmy się z zaleceniami Ministra zdrowia i Premiera. Z wielkim żalem musiałam zdecydować o odwołaniu spektakli, zamknięciu kina i teatru dla odwiedzających a zapewnić bezpieczeństwo swoim pracownikom, widzom i artystom – bezpieczeństwo nie tylko nienarażania ich na zagrożenie utraty zdrowia, ale w dalszej perspektywie – także bezpieczeństwo socjalne.

Niby się wszyscy spodziewaliśmy, że może to nastąpić, ale jednak emocje i setki nowych pytań pojawiających się zewsząd i braku sprawdzonych rozwiązań, powodowały lekki szok sytuacyjny. To jak zaciągniecie hamulca w rozpędzonym pociągu w drodze do sukcesu. Ci, którzy mnie znają, czy pracują ze mną od lat, dobrze wiedzą, że nie tracę łatwo zimnej krwi. Zmieniliśmy zasady działania, przeszliśmy na pracę zdalną, pozostaliśmy w stałym kontakcie z publicznością i artystami. Żaden telefon i e-mail nie został bez odpowiedzi. Właściwie, wiele wychodziło do nich z naszej inicjatywy. Ważne dla mnie było wówczas, by w tak trudnej sytuacji, nikt nie pozostał sam, nie poczuł się osamotniony. Najbliższemu zespołowi starałam się zapewnić wsparcie, pracę i stały kontakt, by nie pojawiła się złowroga pustka i utrata celowości dotychczasowych działań. Do artystów, twórców i publiczności skierowałam specjalnie listy, w których odniosłam się do obecnej sytuacji i szczerze zapewniłam, że mam nadzieję na szybki powrót do spotkań artystów i publiczności na żywo w naszym gościnnym teatrze. Sztuka bowiem daje niezwykłą energię i nie wierzę, że wraz z epidemią mógłby zniknąć głód kultury. Jestem dumna z reakcji zwrotnej. Mój zespół elastycznie podjął nowe zadania, wspiera się wzajemnie choć skrajnych emocji teraz nie brakuje. Artyści – w domach, pomagają nam w zachowaniu stałej relacji z widzami, a ci, za co jestem im szczególnie wdzięczna, w zdecydowanej większości nie zwracają biletów, tylko przekładają rezerwacje na inny, niewiadomy jeszcze termin.

Kultura nie może się zatrzymać, bo bez niej wyhamują w swoim rozwoju wszyscy ludzie. Nie możemy jej na to pozwolić, dlatego też niezależnie od epidemii świętowaliśmy, choć wirtualnie nasze urodziny, pokazując jak bardzo brakuje nam codziennej interakcji międzyludzkiej i jak bardzo tęsknimy za artystami i naszą Publicznością. W tym czasie ogłosiłam też kolejną edycję Teatralnych Nagród Muzycznych im. Jana Kiepury – to ogólnopolski konkurs środowiska teatrów muzycznych. Etap zgłoszeń możliwy jest do realizacji w sposób zdalny, dlatego choć w tym roku wydłużony, przyniósł mnóstwo ciekawych zgłoszeń, a w tym najtrudniejszym czasie pracownicy teatrów w całej Polsce mieli ciekawe zadanie, które z pasją mogli wykonywać zdalnie. Zdalnie też, w różnych krajach, zaczyna pracę Kapituła Konkursu. Mam nadzieję, że zgodnie z planem, choć ten ostatni etap konkursu – czyli Gala wręczenia nagród będzie mogła odbyć się tradycyjnie z udziałem nominowanych i gości, a Laureaci osobiście odbiorą zasłużone statuetki.

No właśnie, były plany, rezerwacje i nagle konieczność ich zmiany. Nie tak dawno przecież, zarządzany przez Panią Teatr im. Jana Kiepury bardzo dynamicznie rozpoczął działalność na własnej długo wyczekiwanej scenie w Warszawie – w dawnym Kinie Praha. Jak epidemia wpłynęła na Pani plany rozwoju tego miejsca? Czy umie Pani już oszacować straty związane z epidemią i nakazem zamknięcia Teatru? Jaka pomoc by się Pani przydała od polskiego rządu?

To miejsce to trochę takie moje Dziecko. Mniej więcej rok temu pojawiła się informacja, że dotychczasowy najemca Kina nagle je opuszcza, a właściciel szuka kolejnego, z ciekawym pomysłem na rozwój. Pamiętam jak dziś, umówiłam się na obejrzenie obiektu z myślą o wynajęciu tylko małej przestrzeni na parterze, w celu stworzenia stacjonarnego punktu kasowego dla naszego impresaryjnego teatru. Jednak z każdym krokiem i każdym pytaniem pospiesznie zadawanym właścicielowi obiektu, coraz bardziej przekonana byłam, że przestrzeni tej wystarczy na znacznie więcej. Oczami wyobraźni malowała się nowa wizja tego miejsca: nie tylko teatr muzyczny i kino, a raczej przestrzeń kulturotwórcza, miejsce spotkań artystów i miłośników sztuki, mini galeria sztuk plastycznych związanych z teatrem i kinem, mała scena w foyer do spotkań autorskich przy dźwiękach starego fortepianu i filiżance aromatycznej kawy z Kiepura Cafe.

Część tej wizji już udało się zrealizować. Jednak, gdy pomyślę, w jakim tempie to osiągnęliśmy oraz ilu wybitnych, wspaniałych ludzi to miejsce, w tak krótkim czasie odwiedziło, to rzeczywiście, mam z czego być dumna. Część wizji niestety musi jeszcze poczekać, a część teraz – ze względu na nowe reżimy sanitarne, będzie musiała ulec zmianie. Nowe sytuacje, po opanowaniu pierwszego szoku i ustabilizowaniu emocji dają przestrzeń na nowe spojrzenie i nowe pomysły. Na pewno przed ponownym otwarciem chcę dokończyć plany połączenia trzech sal na poziomie sceny i utworzyć nowe, bezpieczne, bardziej przestronne miejsce dla pracowników kasy i organizacji widowni. Tego widzowie nie widzą, ale nasza scena (przypomnę, że w dawnej sali kinowej) nie daje możliwości przejścia do garderoby, inaczej niż przez obszar widowni, dlatego pełni poświęcenia artyści w dość trudnych warunkach spędzają cały spektakl w ciasnych kulisach. Może, gdyby wystarczyło środków, w końcu nad drzwiami zawisłby, nawiązujący do powojennej tradycji tego miejsca, piękny neon z logotypem kina i teatru. A mamy się czym chwalić. Logotypy stworzyli fantastyczni artyści plastycy różnego pokolenia, kinowe – Patryk Hardziej, a teatralne – mój ulubiony, Mistrz – Andrzej Pągowski i Magdalena Błażków. Ach, znów się rozmarzyłam.

Najbardziej ubolewam, że musieliśmy odwołać seanse filmowe i spektakle, zarówno te zaplanowane na nowej scenie, jak i wielkie operetki, grane przez nas w Palladium czy koncert wyjazdowy w dniu święta wszystkich Mam. Szacunkowo, ze sprzedaży samych biletów i to zakładając średnie, a nie maksymalne ceny biletów i nawet niepełną widownię to jest to dla nas w każdym miesiącu strata około 150 tys. zł. A mieliśmy także wiele rezerwacji komercyjnego najmu naszej przestrzeni. Część takich eventów została przełożona, część utraciliśmy bezpowrotnie. Ale to nie tylko straty instytucji. Z każdym wydarzeniem związanych jest wielu ludzi, to artyści, twórcy, obsługa sceny, bileterzy. Oni wszyscy tracą możliwość dochodu, ale też wykonywania swojej pracy, którą lubią. Oczywiście, najłatwiej byłoby powiedzieć, że chcemy mnóstwa dodatkowych pieniędzy od ministerstwa, ale rozumiem sytuację i priorytety wydatków w skali całego kraju. Chcemy pomocy dedykowanej dla nas – teatrów muzycznych, które znacznie różnią się od innych instytucji kultury, nawet od teatrów dramatycznych. Fakt, wszyscy znaleźliśmy się w trudnej sytuacji, ale nie da się zastosować tych samych wymogów dla nas, jak i dla galerii sztuki czy muzeów. W wielu instytucjach zmiany dotyczyć będą jedynie bezpieczeństwa odwiedzających. Zabezpieczenie dzieł sztuki prezentowanych w muzeach czy galeriach jest takie samo, jak i przed epidemią. W teatrach, szczególnie muzycznych, często liczba osób na scenie i wokół niej to kilkadziesiąt lub nawet ponad sto osób, które pracują bardzo blisko siebie i wchodzą w wiele wynikających ze scenariusza interakcji. Nie da się zagrać operetki czy opery w zmniejszonym składzie orkiestry, czy zmienić koncepcję reżyserską, tak by na scenie zachować odległości 2 metrów. To, co w teatrze dramatycznym jest możliwe w małym składzie, w teatrze muzycznym wygląda jak wprawka czy promocyjna zajawka. Musimy zadbać o bezpieczeństwo zarówno widzów, jak i naszych zespołów. To zdanie powtarza wiele moich koleżanek i kolegów, dyrektorek i dyrektorów teatrów z całej Polski. Obdarzona ich zaufaniem, miałam w tym czasie zaszczyt opracowania naszego wspólnego stanowiska – Konferencji Dyrektorów Teatrów Muzycznych i Operowych, które za pośrednictwem Instytutu Muzyki i Tańca przekazaliśmy do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, wierząc, że w ten sposób zwiększamy szanse na dotarcie naszego środowiskowego głosu do decydentów. Muszę przyznać, że to szalone tempo działań artystycznych z początku roku dało nam teraz nienajgorszą pozycję. Mamy nowe, gotowe spektakle, z którymi będziemy mogli wrócić po epidemii. W wielu miejscach epidemia przerwała pracę w trakcie przygotowań do premiery. Wówczas koledzy będą musieli wszystko zaczynać niemalże od nowa.

Wracając do oczekiwań, w większości jesteśmy samorządowymi instytucjami kultury, dlatego rząd mógłby wesprzeć nas na kilka sposobów, czasem bez wsparcia finansowego kierowanego do naszych budżetów. Po pierwsze, nie delegując na samorządy nowych kosztownych zadań, bo to wpłynie na zmniejszenie budżetu miast i województw, a tym samym może stanowić zagrożenie wysokości naszych dotacji podmiotowych otrzymywanych od organizatora. Na okres zamknięcia teatrów, przy obecnych prawie zerowych wpływach korzystne byłoby zmniejszenie naszych kosztów, np. zwolnienie z podatków czy składek ZUS. Ministerstwo mogło by też wydać zalecenia przejściowe i umożliwić organizację prób w kilkuosobowych zespołach przy zmniejszonych odległościach pomiędzy nimi. Wielu artystów, szczególnie tancerzy baletu nie ma warunków do regularnego ćwiczenia swojego warsztatu. Wsparcie finansowe oczekiwane byłoby w zadaniach inwestycyjnych – koniecznych do realizacji zaleceń bezpieczeństwa pracy, ale także przy zakupie sprzętu, który pozwoliłby na zapewnienie odpowiedniego poziomu technicznego przekazu projektów artystycznych w tzw. sieci. To, co często słyszymy – kultura przeniosła się do sieci i nie potrzebuje wsparcia, jest bardzo mylne. Dotychczas naszym celem była prezentacja na żywo, na scenie i do tego mamy przygotowaną infrastrukturę i zabezpieczone odpowiednio prawa autorskie. Nasze nagrania to często materiały archiwalne, poglądowe służące do nauki dla dublerów, a nie do prezentacji dla wymagającego widza, oczekującego pokazania każdego szczegółu na ekranie jego telewizora czy komputera. Takie realizacje wymagają innego światła, kilku kamer, odpowiedniego montażu. Artyści i twórcy także o tym głośno mówią publicznie. Jeśli mamy zakładać dłuższe funkcjonowanie w sieci, musimy za chwilę zacząć produkować nowe spektakle przygotowane z myślą o prezentacji na ekranie. Przed ponownym otwarciem teatrów, jak najszybciej chcielibyśmy poznać zasady i otrzymać akceptację sanepidu stawianych przed nami wymogów sanitarnych, by się do nich przygotować, a po otwarciu oczekiwana byłaby choćby dopłata do sprzedawanych biletów i rekompensata za te miejsca, które będą musiały zostać ze sprzedaży wyłączone. To sprawiłoby, że ich cena byłaby bardziej atrakcyjna dla widza, który zapewne już teraz odczuwa skutki epidemii w swoim domowym budżecie. Poza tym, nie wiadomo, kiedy znów poczuje się gotowy na przebywanie w otoczeniu obcych osób. Pomocna byłaby także stawka 0% VAT dla kultury na jakiś okres, przy jednoczesnym zachowaniu możliwości zwrotów podatku VAT od zakupu towarów i usług. Możliwość ponownego grania przy podobnych, acz dotowanych dochodach, pozwoli na powrót do stabilizacji. Wszyscy w całej Polsce staramy się nie poddawać, wierzymy, że ten czas minie, a w tym trudnym okresie wykorzystujemy energię najlepiej jak potrafimy, ćwicząc w domach, odgrzebując ciekawostki w teatralnych archiwach, szukając nowych możliwości. A tam gdzie można, wspierając w walce z koronawirusem, choćby szyjąc maseczki w teatralnych pracowniach zamiast kostiumów do kolejnych spektakli.

Jest Pani prezeską stowarzyszenia „Targówek w spódnicy”, a ono współorganizatorem akcji „Targówek szyje maseczki”, w tym także „dla seniorów”. Nawet w tak nowej, trudnej sytuacji znajduje się przestrzeń do aktywności społecznej, skąd pomysł na tę akcję?  

Trudne sytuacje dla ludzi aktywnych i wrażliwych na potrzeby innych nigdy nie są jedynie przeszkodą w życiu, a szybko stają się wyzwaniem. Tego staram się uczyć też swoje dzieci. Wszyscy z niedowierzaniem patrzyliśmy na doniesienia o tempie rozwoju epidemii i ogromnych potrzebach polskiej służby zdrowia. Stowarzyszenie, które od wielu lat współtworzę z dwiema aktywnymi koleżankami, Katarzyną Górską–Manczenko i Joanną Mroczek, zawsze jest otwarte do wsparcia cennych inicjatyw, a lata pracy przełożyły się na ogromne zaufanie i aktywizację wielu kobiet w różnych dziedzinach. Z tą akcją było podobnie. Inicjatorkami są dwie mieszkanki – Joanna Wojszcz i Katarzyna Klass. Zwróciły się do nas z propozycją wsparcia ich w realizacji. Nas długo nie trzeba namawiać. W weekend wspólnie z nimi przedyskutowałyśmy obawy, podzieliłyśmy się zadaniami, znalazłyśmy partnerów – fundację prowadzącą zbiórkę publiczną na ten cel, harcerzy, lokalnych dostawców, którzy sprzedawali materiały bez marży lub ofiarowali je zupełnie bezpłatnie, grafików dbających o promocję akcji i pierwszych darczyńców, by akcja mogła ruszyć już w poniedziałek. Przede wszystkim, dotychczas zaktywizowałyśmy blisko 50 pań do szycia maseczek w domu i około 10 kierowców zapewniających sprawne dostawy pomiędzy nimi, a podmiotami dla których tę pomoc przygotowywaliśmy. To spontaniczna współpraca wielu osób i ciekawy proces logistyczny. Ktoś, kto umie szyć – szyje, ktoś inny kroi w domu materiał na pasy odpowiedniej szerokości, ktoś inny tnie „100 metrowe szpule gumy” czy tasiemki na gotowe do wszycia paski, ktoś inny łączy to w pakiety gotowe do przekazania dla szyjących osób, ktoś inny jeździ pomiędzy nimi i bezpiecznie odbiera gotowe maseczki, a w zamian przekazuje materiał na kolejne. W jednym domu, na jednym komputerze ktoś skrupulatnie notuje potrzeby i zapewnia logistykę dla wszystkich innych. A na koniec maseczki trafiają do potrzebujących podmiotów: szpitali, przychodni, hospicjów, domów pomocy społecznej, ośrodków dla bezdomnych, oraz w specjalnej akcji „Targówek szyje maseczki dla seniorów” – dla naszych najstarszych mieszkańców, za pośrednictwem małych lokalnych sklepików, w których nie tylko mogą otrzymać maseczkę bezpłatnie, ale także zrobić najpotrzebniejsze zakupy blisko domu. W każdej maseczce jest także odrobina serca i dobrej energii, którą możemy się podzielić.

Z tą akcją wiąże się także pewna anegdota. Moja 7-letnia córka – Bianka, która także szyła niejedną maseczkę, postanowiła zostać samozwańczym szefem marketingu i artystycznym w jednym. Oklejała koszyczki pełne maseczek dla seniorów, po czym wzięła jedną z naklejek i zaplanowała akcje informacyjną. Żeby nie umknęło – to na tym, co miała pod ręką. I tak zamiast notatkę w jakimś zeszycie mamy piękny mural na ścianie, a na nim zgodnie z opisem autorki: „To jest Bianka w maseczce, na spacerze z psem, informująca seniorów o bezpłatnej akcji”. I czy można się złościć za zmalowaną ścianę w obliczu społecznej wrażliwości dziecka i odważnego działania w słusznej sprawie? A wracając do meritum. Akcja przeszła nasze oczekiwania. Do tej pory, wspólnie z mieszkańcami, uszyliśmy już chyba około 15.000 maseczek, które trafiły do blisko 20 podmiotów i wielu osób indywidualnych. Fantastyczne jest to, że te same osoby, często bardzo aktywne, spełnione kobiety, które przychodziły na nasze rozwojowe spotkania, czy też młodzi rodzice, których znamy z kulturalnych akcji kierowanych do dzieci oraz nasze energetyczne seniorki, tak licznie odpowiedziały na zaproszenie. Jest moc w ludziach, a współdziałanie wytwarza niesamowitą energię, która jest moim paliwem do działania, niezależnie od pogody, sytuacji w kraju i celu, jaki wspólnie przed sobą stawiamy. Trzeba tylko dostrzec pozytyw i sens. Jestem zwolenniczką optymistycznego dostrzegania szklanki do połowy pełnej. Wierzę, że dzięki stworzeniu odpowiedniej przestrzeni uwalniającej naszą najlepszą energię, która w cudowny, niewytłumaczalny dla mnie sposób, jak magnes przyciąga dobrą energię innych i nim się obejrzymy, jest nas w tej przestrzeni wielu. Także ci, którzy do działania potrzebują czyjegoś pierwszego kroku i wyciągniętej do siebie dłoni.

Pani Iwono, Pani nas zaskakuje tą przestrzenią dla innych, są jeszcze jakieś? Może są też inne pola Pani rozwoju, o których jeszcze nie wiemy?

Mam nadzieję, że są także i takie, których jeszcze nie odkryłam sama przed sobą, które zaskoczą mnie w odpowiednim czasie. Uwielbiam słowo przestrzeń. Jest ono w różnych znaczeniach bliskie mi w życiu. Jako liderka wielokrotnie to przez jej pryzmat definiowałam swoją rolę. Niezależnie czy dyrektor teatru, a wcześniej instytutu kultury, kierownik biura w urzędzie, czy też szef jakiegoś projektu albo nawet w najtrudniejszym życiowym zadaniu – jako mama, uważam że moim zadaniem jest zapewnić taką przestrzeń, w której każdy będzie mógł rozwinąć swoje skrzydła. Osiągając w niej satysfakcję, samoistnie wypełnia ją dobrą energią mającą swoje źródło w radości i szczęściu. Ta staje się inspiracją i siłą także dla innych.

Ciągle szukam nowych możliwości rozwoju. Zainspirowana wiedzą innych, staram się pogłębiać własną, stąd pewnie ostatni pomysł ukończenia studiów podyplomowych z historii sztuki w Polskiej Akademii Nauk. To nie były standardowe studia, to poszerzanie horyzontów i otwieranie umysłu na wiele bodźców. Polecam wszystkim. To po nich podjęłam nowe wyzwanie, które na pewno pomaga mi w lepszym rozumieniu innych i harmonijnym, współistnieniu z nimi w otaczającym nas świeci. W nieokreślonej bliżej przyszłości może zupełnie inaczej rozwinąć moją drogę zawodową. Ale za wcześnie, by więcej na ten temat teraz mówić. Obecnie w moim życiu, mieszają się dwie współistniejące we mnie w zgodzie natury. Z jednej strony jestem zdecydowaną w działaniu odważną ekonomistką, to w końcu takie studia wydawały mi się najlepszą drogą do zapewnienia bezpiecznego, stabilnego życia w dorosłości. Z drugiej od zawsze odzywa się kochająca ludzi dusza humanistki, konsekwentnie rozwijana w takowej klasie, przez całe czteroletnie liceum.

To pewnie dlatego od 14 lat aktywnie działam dla mieszkańców w samorządzie stolicy. Teraz głównie zdalnie – co nie znaczy, że mniej efektywnie. Tu moim konikiem są infrastruktura, komunikacja i przestrzeń publiczna. Znów pojawia się słowo przestrzeń. Miasto, niezależnie jak duże i jakie funkcje pełni, według mnie musi tworzyć harmonijną całość uwzgledniającą potrzeby każdego jej mieszkańca i użytkownika. Jestem zwolennikiem zrównoważonego rozwoju stolicy i podejmowania decyzji w poczuciu odpowiedzialności za jego estetykę w każdym miejscu, jak również za jego kształt, stan pozostawiony dla kolejnych pokoleń. W tym obszarze twardo stąpam po ziemi. Efekty prac są realne, szybciej zauważalne, mierzalne i wymierne. Będąc od wielu lat przewodniczącą miejskiej Komisji Infrastruktury i Inwestycji, staram się zwracać uwagę, by dla wszystkich inwestycji i to już na etapie planowania, stawiać wspólny mianownik, jakim jest człowiek. Zarówno pieszy, rowerzysta czy kierowca, zarówno młody i pełen wigoru, potrzebujący bodźców i miejsc do eksponowania własnej energii, jak ten, jakim każdy z nas z wiekiem się stanie mniej sprawny i oczekujący wsparcia. Każdy powinien zostać dostrzeżony okiem samorządowca, albo lepiej, czasem warto spróbować popatrzeć sercem.

W kulturze chodzi o coś innego. Cele nie są tak łatwo mierzalne i właściwie nie mogą być wymierne. Różnorodność naszych gustów, oczekiwań, spostrzeżeń, gotowości odbioru kultury i sztuki w danym momencie i od różnych nadawców zapewniają nam prawo subiektywnej oceny. Na pewno nie można jej kosztów tak radykalnie ocenić jak w inwestycjach. To, co na pozór wydaje się kosztem w kulturze, to inwestycja, która przynosi niesamowite, niepoliczalne korzyści w przyszłości. Nie tylko odbiorca, ale i twórca posługuje się przy tym swoją indywidualnością. Kultura to przestrzeń, w której artyści i twórcy wrażając swoją wrażliwość tworzą coś ulotnego, co kształtuje wrażliwość innych. Kultury nie da się odbierać zero-jedynkowo. Tu nic nie jest czarno-białe, dobre albo złe. Kulturę, by ją poczuć, niekoniecznie rozumieć, należy odbierać wszystkimi zmysłami jednocześnie. Wywołuje nasze emocje i najróżniejsze doznania. Każdy dostrzega coś innego, inne dźwięki są mu w danym czasie najbliższe, najbardziej potrzebne. To różne zapachy nas pobudzają do działania, wybieramy inne smaki i różnorodne bodźce mogą wywoływać w nas zupełnie skrajne odczucia – jak choćby różnie może na nas działać ta sama temperatura otoczenia, barwa światła, czy ton dźwięków. To ta harmonia, wytworzona w każdym z nas, przez pryzmat subiektywnego postrzegania, dostosowanego do indywidualnych oczekiwań, sprawia, że zachodzą w nas niezależne od nas reakcje. Wzruszamy się, czasem się boimy, czasem stajemy się nostalgiczni, czasem rozbawieni a innym razem uświadamiamy sobie, jak wielka siła w nas drzemie i podejmujemy nowe wyzwanie. Wszystko jednak pozostawia na zawsze jakąś swoją cząstkę, krok po kroku rozwijając naszą wrażliwość i samoświadomość, otwierając umysł na nawet najmniejsze oznaki piękna otaczającego nas świata. I to dlatego tak uwielbiam teatr muzyczny, bo jest petardą bodźców dla wszystkich moich zmysłów. Jednak obok niego cenię spokój, jaki daje mi kontakt ze sztukami plastycznymi. W dowolnie długim czasie, mogę odgadywać wszystkie emocje i myśli autora, które skrył w swoim dziele i postawił je samotnie do naszego odbioru. Jak rodzic dziecko u progu dorosłości, wierząc, że dał mu tyle siły, że nie tylko zdoła stawić czoła przeciwnościom krytyki, ale też będzie mógł się nią podzielić. Z tymi, którzy zechcą dostrzec jego piękno, odczytując je w skupieniu, aż do jego poznania i zrozumienia. Centymetr po centymetrze, jak w pierwsze zdaniach – litera po literze.

Ten czas, kiedy kulturę mamy serwowaną wprost do domu, ale w wirtualnej formie przekonuje mnie, że bardzo potrzebujemy prawdziwych emocji i interakcji związanych z obcowaniem z nią na żywo w towarzystwie innych ludzi. Czas zatrzymania i zmiany tempa naszej codzienności daje każdemu z nas szanse dostrzeżenia wielu niesamowitych obrazów i zjawisk, które na co dzień przelatują obok nas niezauważone. Irracjonalność tej sytuacji powoduje, że moje zmysły stają się bardziej wyostrzone. Zaskakuje mnie, jak niesamowicie rozwija się przy tym moja wyobraźnia. Zachodzą w niej przedziwne procesy twórcze. Na przykład, rozmawiając przez telefon z przyjaciółką, zatrzymuję się zaintrygowana harmonią barw kwitnących wiosną krzewów. Przerywam, by jej o tym opowiedzieć, co zajmuje kilka minut, bo szczegół odkrywa kolejny szczegół, po chwili obie odczuwamy to samo piękno mimo, że tylko jedna to widzi. Dopiero kończąc opowieść wpadam na pomysł, który zapewne przed kwarantanną byłby pierwszym zasugerowanym przez mózg i mówię – Słuchaj, może ci po prostu wyślę zdjęcie. Jeszcze bardziej intryguje mnie teraz coś innego. Przypadkowo znaleziona w internecie fotografia malowniczej nieznanej mi wcześniej scenerii, staje się w wyobraźni jakby ilustracją do nieprzeczytanej i nienapisanej książki. Spontanicznie pojawia się bohater i narracja fragmentu jego historii. Niemalże odczuwam otaczające go zapachy, temperaturę i jego emocje. To jest naprawdę niesamowite. Zapewne to dowód tęsknoty za obcowaniem z żywą kulturą, ale też na tyle zaskakujące, że czasem warte zapisania w żółtym notatniku od przyjaciółki. Wróćmy może do codzienności, bo zaczynam być zaskoczona do jakich przemyśleń o sobie ten wywiad mnie zaprowadził.

Jak więc obecnie wygląda Pani codzienny dzień pracy?

Zupełnie inaczej niż wcześniej, co zapewne zrozumie każdy czytelnik. Zdecydowanie częściej pracuję w domu, tym samym, w którym dzieci mają zdalną edukację i tym samym, który dotychczas był dla nas oazą, w której mogliśmy odciąć się od zawodowych czy szkolnych obciążeń. Teraz mamy mieszankę uniwersalną – wszystko w jednym. Wystarczy lekko wstrząsnąć i wybucha z hukiem. Nie ukrywam, że pierwsze dni były najtrudniejsze, bo to nie tylko praca własna w niestandardowych warunkach, ale przeorganizowanie pracy zespołu całego teatru, zapewnienie ciągłości jego funkcjonowania, zadań dla wszystkich i bezpieczeństwa w różnych obszarach, ale o tym już mówiłam wcześniej. W związku z moją dużą aktywnością zawodową i społeczną także przed koronawirusem mieliśmy bardzo elastyczny rodzinny plan dnia, można by z przymrużeniem oka powiedzieć, że nic się nie zmieniło. Ale tak nie jest.

W pierwszych dniach zdalnej pracy i szkoły lekko irytowały mnie pojawiające się zalecane plany dnia, którymi chwalono się w mediach społecznościowych. To maksimum czasu spędzonego z dziećmi, regularna nauka, posiłki, zabawa, wszystko pod linijkę. Rzeczywiście idealne, dla rodziny, w której przynajmniej jedno z rodziców w domu w tym czasie nie pracuje. W szaleństwie jednak zawsze można znaleźć regułę. Czynnikiem sprzyjającym mi w efektywnej pracy stała się cisza i spokój, przed kwarantanną satysfakcjonowały mnie szybkie tempo i chaos twórczy. Nie ukrywam, że choć lubię nie wstawać z łóżka zaraz po przebudzeniu, to jak się okazuje niezależnie czy budzik włączony czy nie i tak budzę się o 6 rano. Postanowiłam tego nie zmieniać i pozostawić wiele stałych rytuałów, jak poranna kawa czy lekki makijaż przed pracą. Teraz – przy tak wielu konferencjach on-line to już niemalże konieczność. Nie tracąc czasu na dojazd, zaczynam pracę przy komputerze wcześniej niż zwykle. Staram się jak najszybciej odpisać swoim pracownikom na e-maile, sprawdzić dokumenty przesłane do akceptacji, by ich dzień także mógł być efektywny. Drukarka i skaner objawiają przy tym maksimum swoich mocy przerobowych. Niekiedy jest to niemożliwe rano, wówczas pracuję wieczorem do późnych godzin nocnych. Bodajże w drugim tygodniu po zamknięciu teatru, jeden z moich współpracowników powiedział mi podczas rozmowy telefonicznej, że kiedyś bywało, że kolejny telefon czy e-mail pod koniec dnia pracy, od kogokolwiek, potrafił podnieść ciśnienie, bo wybijał z rytmu realizowanego właśnie zadania, tak teraz każdy jest przyjmowany z radością. Człowiek wie, że nie jest sam i nie traci sensu swojej pracy. Poza tym, zdałam sobie też sprawę, jaką terapeutyczną moc może mieć praca w tak trudnym czasie. Zmusza do skupienia się na niej i odrywa od traumatycznych informacji płynących z mediów.

Praca szefa to praca przez całą dobę, szczególnie w czasie kryzysu. Praca w domu wymaga jednak kompromisu i wzajemnego zrozumienia całej rodziny, ale też i współpracowników, dlatego po pierwszych dwóch najtrudniejszych tygodniach postanowiłam codziennie przyjmować umowną granicę zakończenia pracy, po której nie zaglądam do komputera, a telefony ograniczam do tylko spraw nagłych. Musimy bowiem zadbać o bezpieczną przestrzeń psychiczną, w której funkcjonujemy a fizyczną zorganizować tak, byśmy czuli się w niej komfortowo nie tylko my, ale i pozostali domownicy. Tak więc, miejsce pracy u mnie jest stałe. Cóż, że przy stole rodzinnych spotkań, ale nigdzie indziej. Po zakończeniu, codziennie odpinam kabelki od drukarki, wyłączam internet mobilny, chowam komputer do etui i pozostawiam stół w domowej aranżacji z bukietem świeżych kwiatów i świeczkami wokół. To oznacza koniec pracy, mama wróciła do domu. Zaczynamy zdalne „zerówkowe” nauczanie, a domowy licealista, mniej więcej w tym czasie, dopytuje już o obiad. Niedługo po tym dołącza do nas mój mąż i znów jest jak zwykle, zaczynamy się rodzinny harmider znany sprzed epidemii lub dawnego serialu „Pełna chata”. I co z tego, że rano będę musiała znów wszystko włączyć i ponownie ustawić na stole. Mój mózg, ale także członkowie rodziny muszą widzieć wyraźne symbole stawianej granicy pomiędzy tym co prywatne, a tym co zawodowe.

Ważne jest, by zapewnić przestrzeń i czas na zwyczajne odreagowanie po pracy. Staram się też, by moi pracownicy dbali o swój czas pracy, choć w teatrze jest on często bardzo ruchomy. Wiem, że jak człowiek jest czymś pochłonięty, jak ja teraz rozmową z Panią, to czas jakby nie istniał, ale w pewnym momencie efektywność pracy spada i to po prostu nie ma sensu. Lepiej wyjść na balkon, zobaczyć jak natura zmieniła krajobraz za naszym oknem. W czasie, gdy żartobliwie mówiąc, częściej potykałam się o ustawioną przy stole drukarkę, z potrzeby interakcji z kimkolwiek lub czymkolwiek ze swojego miejsca pracy, naprawdę trafnym rozwiązaniem wielu problemów stały się telekonferencje. Są one u nas obecnie dość częste i odbywają się w różnych konfiguracjach i niekoniecznie z inicjatywy czy z udziałem szefa. Taka burza mózgów i dyskusja jest nie tylko efektywna, ale też pozwala rozładowanie emocji i rozwiązanie pojawiających się konfliktów, często wynikających z niezrozumienia lub drobnych niedomówień, ale też daje możliwość wzajemnych inspiracji i podtrzymania tak ważnych relacji międzyludzkich. Prawie jak w biurze, tylko każdy wówczas pije kawę z własnego ekspresu. Ostatnio, przy zachowaniu środków ostrożności, częściej bywam w teatrze i nie ukrywam, że za tą przestrzenią – pachnącą kawą, pudrem i kurzem opadającym ze scenografii, już bardzo tęsknię. Nawet popcorn z domowej mikrofalówki, który podczas kwarantanny stał się niezdrowym hitem kulinarnym moich dzieci, przypomina mi o pustych salach naszego kina, czekających na powrót miłośników filmu.

W jaki sposób dba Pani o zdrowie własne i rodziny w tym czasie? W jaki sposób dba Pani o równowagę ducha?

Mam wrażenie, że jest to teraz jeszcze bardziej istotne niż kiedykolwiek. Wszyscy jesteśmy obciążeni emocjami związanymi z epidemią, każdy mniej czy bardziej, ale jednak martwi się o zdrowie swoje i najbliższych. Wszyscy jesteśmy pozbawieni możliwości spotkania się z przyjaciółmi, dzieci z rówieśnikami. Ważne zadania, jakimi jest praca zawodowa i edukacja, przeniosły się do domu. Mamy dużo więcej obciążeń emocjonalnych i wszystko kumuluje się w jednym miejscu. Trudno nadawać priorytety. Potrzeba dużo rozwagi, samokontroli i wzajemnej uwagi, by ktoś w tej sytuacji nie poczuł się źle. Staram się, by wiele z naszych przyzwyczajeń było niezmiennych od sytuacji, ale też próbuję wykorzystać ten wspólny czas do nauki współodpowiedzialności.

Słucham sygnałów – szczególnie od dzieci, dlatego chętnie odpowiadam na ich zaproszenie do wspólnej zabawy, szaleństwa czy rozmów o dorastaniu z synem nastolatkiem, a z córką ostatnio o przemijaniu i atutach kobiecości. Martwi się czy zbliżająca się okrągła rocznica moich urodzin to już czas otwierający przede mną okres starości czy jeszcze nie (śmiech). Jak będzie w moim wieku to sama się przekona, że to zdecydowanie najlepszy okres w życiu. Naprawdę, dużo się teraz w domu śmieję, tak niemalże do łez. Nabrałam dystansu do wielu rzeczy. I na ten dystans pozwalam dzieciom.

Widzę, jak każdy z nas potrzebuje także chwil z sobą samym dla szybkiej regeneracji psychicznej. Czasem to kawa spokojnie wypita we dwoje o świcie, czasem spacer z psem. Dla nastolatka to czasem pół nocy przegadane przez telefon z koleżanką z liceum albo spędzone przed komputerem z kumplami online (to w czasie, gdy nastolatki nie mogły wychodzić z domu bez rodziców). Czasem godzina z książką w samotności, czy dobry film. Czasem to całodzienny męski wyjazd ojca z synem na Mazury, z równoczesnym domowym „day-spa” pozostających w nim dwóch dam.

To także czas, w którym chętnie odkrywamy nowe umiejętności, dla moich dzieci to dobra szkoła, gdy uczą się wzajemnego dialogu, rozwiązywania konfliktów i znajdowania pól do współdziałania. Po wielu godzinach zdalnej szkoły, sięgają po rzeczy, których nie robiły wcześniej. Domowe kopytka powstałe niedawno w naszej kuchni po raz pierwszy, teraz bywają na stole regularnie. Ja tradycyjnie obieram za dużo ziemniaków, Bianka uwielbia wszystko, co może spowodować zsypanie całej kuchni mąką, a Janek robi te kluski tak pyszne, jak kiedyś nasze babcie. Tak je ocenia mój mąż i wszyscy są szczęśliwi. Trochę nadrabiamy zaległości w różnych sferach naszego życia, starając się osiągnąć harmonię wewnętrzną i dobre wzajemne relacje. Nie można zapomnieć przy tym o aktywności fizycznej i zasłużonym odpoczynku. Na najbliższy tydzień po bardzo intensywnym, stresującym, obciążającym emocjonalnie okresie wzięłam urlop. Odetnę się od pracy i w pełni poświecę czas na zaplanowany domowy remanent. Najwyższy czas, by wiele zalegających rzeczy znalazło nowe domy i nowych właścicieli, ustępując miejsca na powiew świeżego powietrza.

Najbardziej zakłopotana we wszystkim, ale też szczęśliwa jest nasza kochana wyżlica – Shelby. Nigdy dotąd, w jej 8-letnim życiu, tak długo i w tak pełnym rodzinnym składzie, nie siedzieliśmy w domu. Zapewne, gdy wrócimy do codziennych zwyczajów, obecności w biurze i szkole, trzeba będzie ją ponownie nauczyć bezpiecznego samotnego czekania na nasz powrót do domu, jak wówczas, gdy była jeszcze niebieskookim szczeniakiem.

Dziękuję za wywiad i podzielenie się Pani sposobem na ten trudny dla wszystkich czas.

Ja również bardzo dziękuję. Podczas tej rozmowy spojrzałam na wiele rzeczy z innej perspektywy, ale też dostrzegłam, jak wiele spraw dotychczas mi się powiodło. Jak wiele drobnych rzeczy może nam dać ogromną satysfakcję i sprawić, że nie stracimy nadziei na powrót do normalności. Pewnie innej, ale to od nas zależy czy także lepszej, czego wszystkim Państwu życzę.

Zapraszamy do zapoznania się z naszą działalnością:

https://www.mteatr.pl/pl

Zdjęcia: archiwum Mazowieckiego Teatru Muzycznego im. Jana Kiepury (autorzy: Kinga Karpati i Marek Popowski) oraz archiwum prywatne Bohaterki

Exit mobile version