Site icon Sukces jest kobietą!

Karolina Mikołajczyk: Kobiety mają w sobie ogromną moc!

Urodzona w Krakowie – ukochanym mieście, które daje jej możliwości i przestrzeń, jakiej potrzebuje. Przez lata szukała swojego miejsca na ziemi, mieszkając we Włoszech, Hiszpanii, na Malcie, czy w Chorwacji, którą traktuje jak drugi dom. Każde z tych miejsc odegrało ważną rolę w kształtowaniu jej osoby, ale i ścieżki kariery zawodowej. Od początku wiedziała, że praca w hotelarstwie to to, co chce robić. Założyła ambitny plan i realizowała go krok po kroku, osiągając planowane cele.

Swoją siłę i determinację zawdzięcza przede wszystkim swojej rodzinie, która zawsze ją wspierała, ale także niesamowitym ludziom, których poznała na swoje drodze i którzy dzielili się swoją wiedzą i doświadczeniem, motywując ją do rozwoju. Obecnie, Dyrektor Generalna hotelu z doświadczeniem w otwieraniu nowych obiektów, tworzeniu strategii sprzedaży i rozwoju, zarządzaniu zespołami, skutecznym revenue management. Osoba z pasją do hotelarstwa, dbająca o szczegóły i najwyższą jakość. Fascynuje ją praca z ludźmi. Swoją pracę opiera na budowaniu kultury pracy zespołowej ukierunkowanej na wyniki.

Renata Radłowska: Kim chciała być mała Karolina Mikołajczyk?

Karolina Mikołajczyk, Dyrektor Generalna Hotelu Rubinstein w Krakowie: Dyrektorem! We wszystkich zabawach dziecięcych byłam kierownikiem i organizowałam całą grupę. Wiedziałam, że chcę pracować z ludźmi. Rozważałam psychologię, to było pierwsze marzenie, ale ostatecznie zrezygnowałam. Hotele zawsze mnie fascynowały i im bardziej poznawałam ten świat, tym bardziej czułam, że jest to ścieżka dla mnie.

Miałam 16 lat, kiedy podjęłam pierwszą pracę; nie, nie musiałam, bardzo tego chciałam. Zaczęło się od wyjazdu do Chorwacji, w której się zakochałam. Ta miłość trwa do dziś. Rozpoczęłam pracę w centrum nurkowym i tak było przez kilka kolejnych lat. Uwielbiałam podróżować, poznawać nowe miejsca i ludzi. Zamiast psychologii była więc turystyka.

Praca w centrum nurkowym to moje pierwsze zetknięcie się z turystyką, od tej drugiej strony. Na początku byłam stażystką, to dobrze, ponieważ chciałam nauczyć się wszystkiego od podstaw. Uczyłam się też odpowiedzialności, dbałam o porządek w obiekcie, ale najważniejszy był chyba kontakt z gośćmi. Tego też trzeba się nauczyć. Poza tym obowiązki biurowe, koordynacja działań związanych z logistyką, organizacja noclegów, przejazdów, pobytów. Dużo pracy.

Dlaczego akurat dyrektor?

Obserwowałam moich rodziców i widziałam, że bycie dyrektorem czy dyrektorką to odpowiedzialność i ogromny stres, ale ta praca daje naprawdę mnóstwo satysfakcji. Tak myślałam kiedyś, potem – kiedy już zostałam dyrektorką – rzeczywistość mnie nie zaskoczyła, bo byłam przygotowana na stres i odpowiedzialność. W moim przypadku stres wiązał się zawsze z tym, na czym mi zależało. Był więc łatwiejszy do rozbrojenia.

Nurkuje Pani?

Oczywiście. Nurkowanie doprowadziło mnie do pierwszej pracy. Pracowałam za możliwość zrobienia kursów i szkoleń, co dla 16, 17-latki było bardzo atrakcyjne.

Potem studia, jakie?

Zarządzanie na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Ze studiów pamiętam tylko siedzenie w książkach, bo podchodziłam do egzaminów w pierwszym możliwym terminie, tak bardzo mi się spieszyło. Omijały mnie juwenalia i inne studenckie przygody, ale nie żałuję.

Gdzie się Pani tak spieszyło?

Do pracy w branży, tak założyłam sobie na początku. Studia na UEK dały mi solidny fundament, a ja potrzebowałam konkretów. Wiedziałam czego chcę – nauczyć się zarządzania w hotelarstwie. Nie znalazłam w Polsce studiów magisterskich, które by mi odpowiadały i pomogły lepiej poznać branżę. Ukończyłam jednak zarządzanie w turystyce na Uniwersytecie Jagiellońskim. Znów sporo wiedzy ogólnej, niewiele na temat hotelarstwa i zarządzania hotelami.

Co takiego fascynującego jest w hotelach?

To są uczucia, których nie potrafię zdefiniować. Wiem, co czuję, kiedy wchodzę do hotelu – czy jako gość, czy pracownik; nie da się jednak opisać tego słowami. Wszystko mnie fascynuje, te procesy, obrazy, relacje, logistyka. Bywa, że nie mogę zwyczajnie korzystać z pobytu w hotelu, ponieważ zawsze szukam innej perspektywy, rozkładam na czynniki pierwsze. Wchodzę do hotelu i myślę: ilu ludzi musiało zaangażować się w jego powstanie; ilu robi wszystko, żeby ta machina sprawnie działała; jacy są, czy się dogadują, jakie mają ze sobą relacje, jak podchodzą do pracy. Te emocje towarzyszą mi zawsze w hotelach, na całym świecie, a trochę ich w życiu widziałam.

Jaki powinien być dobry hotel?

Taki, w którym gość już po wejściu do środka czuje się jak w domu. Wyjątkowo, przyjaźnie. Gdzie jest mile widziany i chciany. Gość jest w hotelu krótko, dwa, trzy dni, a musimy zrobić wszystko, żeby te kilkadziesiąt godzin było przyjemnych, spokojnych, a przede wszystkim niezapomnianych. Żeby czuł się „zaopiekowany”. Nie może czuć się skrępowany, swoboda jest ważna. Zespół musi stworzyć atmosferę, od niego wiele zależy.

Niektórzy poszukują hoteli, które przypominają im dom, chociażby wystrojem i tę „domowość” trzeba im zapewnić; inni wręcz przeciwnie, chcą czegoś odmiennego, niespodziewanego, jakiejś wyjątkowości.

Moja droga zawodowa prowadziła do jednego celu: tworzyć hotele butikowe, które dają możliwość indywidualnego podejścia do gościa; innego niż w resortach. Chciałam zbudować zespół, który doskonale będzie się rozumiał i miał świadomość, jakie miejsce tworzy. Są zasady, oczywiście, ale jest też pasja. I ludzi z pasją szukałam. Takich, dla których przyjmowanie gości jest misją. To się udało w Hotelu Rubinstein, gdzie jestem menadżerką. Mamy gości, którzy wracają – raz w miesiącu, raz w tygodniu. A skoro wracają, to znaczy, że zrobiliśmy wszystko, żeby polubili nas i nasz hotel. Zespół wie, co gość lubi, jakie ma przyzwyczajenia, co je rano na śniadanie. W którym pokoju czuje się najlepiej.

Tego nie da się osiągnąć z zespołem, który traktuje pracę w hotelu tylko jak etat. Zespół musi być ciekawy ludzi, interesować się nimi, ale jednocześnie być dyskretny. Nauczymy pracowników, jak się ubierać, wyszkolimy ich, ale to będzie mało. Muszą być po prostu empatyczni, tak opiekować się gośćmi, jak sami chcieliby być traktowani. Pracownik może znać formułki, być uprzejmy, jednak nie da się wyszkolić go w rozmawianiu i słuchaniu ludzi. Dlatego ogromną wagę przykładam do rekrutacji, zespół musi dobrze czuć się ze sobą. Zawsze powtarzam: pomyślcie o tym, jak czulibyście się, gdyby to do was kelnerka odezwała się tak, jak odezwała; gdyby krzywo na was popatrzył recepcjonista.

Zna Pani pracę osób sprzątających, zaopatrujących, recepcji?

Oczywiście. Zajmowałam się w hotelach różnymi rzeczami, przechodziłam ze stanowiska na stanowisko. Umiem przygotować łóżko, wiem na czym polega praca służby pięter. Nie będziesz dobrym hotelarzem, jeżeli nie poznasz każdego zakątka hotelu, nie podejmiesz każdej pracy, jaką wykonuje się w hotelu; jeżeli nie porozmawiasz z każdym pracownikiem.

Pracowałam w dużych resortach, w miejskim hotelu sieciowym, w hotelach butikowych, obiektach cztero- i pięciogwiazdkowych. Każde z tych miejsc czegoś mnie nauczyło.

Skończyła Pani studia na UJ i co dalej? Poszukiwanie konkretu zagranicą?

Przez jakiś czas pracowałam w branży handlowej, ale czułam, że to jedynie przystanek na mojej drodze. Byłam na kierowniczym stanowisku, czułam się tam dobrze; branża hotelarska jednak mnie pociągała bardziej. Nie znalazłam konkretu w Polsce, więc pojechałam do Hiszpanii i rozpoczęłam naukę w Les Roches International School of Hotel Management. I to było to miejsce. Tu uczyli hotelarstwa, o jakim myślałam i jakiemu chciałam się poświęcić. Od początku do końca przeszłam tę drogę – od osoby zmywającej, kucharza, kelnerki, recepcjonisty, marketingowca.

Po studiach podyplomowych mieszkałam na Malcie, gdzie w jednym z dużych pięciogwiazdkowych resortów byłam kierownikiem zmiany na recepcji. Cały obiekt to ogromna machina, a ja mogłam przyglądać się, jak działa z bliska. Uczyłam się, jak połączyć nadzór nad prawie 500 pokojami, z nadzorem nad czterema restauracjami i ogromnym zapleczem konferencyjnym; do tego jeszcze prawie 700 pracowników. No właśnie – ludzie. W tej machinie każdy był ważny. Wystarczyło, że kogoś zabrakło albo miał gorszy dzień i już pojawiał się kłopot. Bo przecież praca osoby sprzątającej ma wpływ na pracę osób na recepcji. Nikt nie czuł się trybikiem w maszynie, ale jej niezbędną częścią.

Jakiś czas później, kiedy zdobyłam już doświadczenie, zaproponowano mi pracę w nowym obiekcie obok, mogłam go współtworzyć od podstaw, jako zastępca dyrektora generalnego. Rzucono mnie na głęboką wodę. Prawie 130 pokoi, masa różnych problemów, ale udało się. Musiałam sobie poradzić. Byliśmy na pierwszym miejscu w rankingu TripAdvisor w kraju.

Poczułam wtedy, że na gruncie hotelarskim stoję mocno obiema nogami; że może nie wiem jeszcze wszystkiego, ale już bardzo dużo. Miałam poczucie, że odnalazłam własną drogę.

Ale wróciła Pani do Polski.

Tak, z powodów osobistych. Jeszcze będąc na Malcie, szukałam pracy w Polsce. Wiedziałam na pewno, że będzie to Kraków. Miasto wyjątkowe pod każdym względem, także jeżeli chodzi o świetnie rozwiniętą branże hotelową i gastronomiczną.

Poszłam na rozmowę kwalifikacyjną – praca przy budowie i tworzeniu pięciogwiazdkowego hotelu H15 Luxury Palace przy ul. św. Jana (sąsiedztwo Muzeum Czartoryskich!). Dostałam tę pracę. Niedługo po rozpoczęciu zostałam również zaangażowana w prowadzenie pionu hotelowego i działu revenue w wyjątkowym na mapie Polski obiekcie – H15 Boutique Hotel w Warszawie, należącym do tego samego właściciela. W międzyczasie pojawiła się możliwość rozwoju grupy i wzięcia pod swoje skrzydła Hotelu Francuskiego (któż go nie zna?). To też mi się podobało, przywracanie świetności takiej legendzie. Weszłam do hotelu i zakochałam się, pomimo że był inny niż obiekty, w których do tej pory pracowałam. Skąd to uczucie? W Hotelu Francuskim wszystko było historią, ale najważniejszy był zespół, który pracował tam od lat. Świetny, zgrany. Ludzie na etatach od 10, 15 lat, a nawet od 40! Pokochałam miejsce, które tworzyli oni. Widziałam, że dla nich hotel był czymś więcej, niż pracą. Przyjęli mnie serdecznie, dali mi lekcję życia.

Jako dyrektor ds. hotelowych byłam więc zaangażowana równocześnie w pracę przy ul. św. Jana, w Hotelu Francuskim i w obiekcie w Warszawie. Każde z tych miejsc było wyjątkowe na swój sposób.

A potem przyszła pandemia.

Ogromny cios. Miejsce budowane i tworzone przez ludzi dla ludzi, nagle staje się bezludne.

Pandemia przyszła w szczycie naszej formy, wszystko nam wtedy wychodziło i szło zgodnie z planem. A plany były przecież ambitne – otworzyć hotel przy ul. św. Jana, przeprowadzić remont w Hotelu Francuskim, żeby podnieść jego standard. I przychodzi luty/marzec 2020 roku – słyszę, że zamykają się granice, więc muszę poinformować o tym naszych gości, a potem zamknąć drzwi do hotelu. My, którzy żyjemy z ludzkiego podróżowania, stajemy się nagle niepotrzebni; to był cios dla branży na całym świecie.

Chodzę po hotelu, wędruję po korytarzach, gaszę światło, zamykam kolejne drzwi, wyłączam ogrzewanie. Zostaje pustka i cisza. To już nie jest hotel, ale budynek.

Rozstanie bolało?

Nasze drogi się rozeszły i byliśmy tego świadomi. Rozstanie z ludźmi, którym się ufa i z którymi łączy cię szczególna więź, zawsze boli. W każdym z tych hoteli zostawiłam cząstkę siebie.

Co dalej? Nikt nie wie, kiedy skończy się pandemia, co będzie po niej, czy będzie normalność. I czym ona będzie. Czekam, wszyscy czekamy. Ani przez chwilę nie pomyślałam, żeby zostawić hotelarstwo i zająć się czymś mniej ryzykownym. Czułam, że pojawi się jakieś wyzwanie, musi się pojawić. I rzeczywiście – Hotel Rubinstein na Kazimierzu. Właściciele obiektu postanowili stworzyć piękne miejsce, z charakterem. A ja miałam odbudować zespół po pandemii. Dobrze trafiłam i nie chodzi tylko o wyzwanie zawodowe – właściciele tej XV-wiecznej kamienicy okazali się ludźmi z pasją. Hotel, i w jakimś sensie dom dla naszych gości, nie miał zachwycać dla samego zachwytu. Tu liczyła się dusza, drobiazgi, szacunek dla historii, atmosfera.

Z centrum miasta na Kazimierz.

Pusty w lockdownie, inny niż zapamiętałam go z wypadów ze znajomymi. Weszłam do hotelu, potem na taras na dachu. Zobaczyłam ulicę Szeroką, całą panoramę Kazimierza, Wawel i poczułam, że jestem wreszcie u siebie.

Było idealnie?

Nie do końca. Niedawno Kazimierz tętnił życiem, ludzie mówili wieloma językami, teraz było pusto. Brakowało personelu, więc raz jeszcze przypominałam sobie obowiązki każdego pracownika: jak wkłada się naczynia do hotelowej zmywarki, jak melduje się gości, jak obsługuje się stoliki restauracyjne. Nie chciałam zamknąć się w biurze, nie jestem taka. Zawsze lubiłam przejść się korytarzami, porozmawiać z gośćmi i zapytać ich, jak smakuje śniadanie.

Co uważa Pani za swoje największe zawodowe osiągnięcie?

To, że doszłam do miejsca, w którym jestem; że co zaplanowałam, zrobiłam. Zostałam dyrektorką w wieku 30 lat, taki był plan właśnie i realizowałam go krok po kroku. Relacje międzyludzkie są dla mnie ważne, tu wysoko zawiesiłam poprzeczkę; myślę, że dobrze mi idzie. Tworzenie miejsc od nowa i oddanie ich gościom – to też sukces. Oczywiście sukcesy kosztują, a ja jestem ambitna. Jednak przychodzi taki czas, kiedy trzeba wyznaczać sobie cele ambitne, ale realne. I to już umiem.

Największe przeszkody, jakie musiała Pani pokonać?

Schematy, schematy, schematy. Jako kobieta wielokrotnie doświadczałam podwójnych standardów – innych dla mężczyzn, innych dla kobiet. Bywało, że na zebraniach, kiedy prezentowaliśmy projekty, mój nie był w ogóle dyskutowany, jakby go nie było. Za to projekt kolegi, wcale nie lepszy od mojego, okazał się „strzałem w dziesiątkę”, „odkryciem”.

Byłam zła, że tak łatwo przechodziłam nad tym do porządku dziennego. Dziś jest może trochę inaczej, ale i tak trzeba wszystko wydzierać, upominać się, zaznaczać swoją obecność. Wiem jednak, i dobrze, żeby wiedziały o tym wszystkie kobiety – nie tylko w biznesie – że nasze pomysły nie są złe, „bo tak już jest”. Mogą być równie dobre, o ile nie lepsze.

Ciężko pracowałam na to, żeby być w miejscu, w którym dziś jestem. Musiałam walczyć, czasem wyłączyć bardziej emocjonalne reakcje. Kiedy kobiety się buntują, walczą o coś, to mówi się im, że histeryzują, przesadzają albo mają po prostu „trudny okres w życiu”. Co takiego?!

Jak Pani sobie poradziła?

Mam grubą skórę. Po drugie: znam swoją wartość. Wiem, co osiągnęłam, czego się nauczyłam. Komentarze dotyczące płci już mnie nie ranią.

Teraz jest inaczej z równym traktowaniem?

Bardzo chciałabym powiedzieć, że tak. Gdybym zapytała mamę o zmianę w podejściu do równouprawnienia, powiedziałaby, że jest lepiej niż 30 lat temu. I będzie miała rację. Ja jednak wciąż odczuwam wpływ rozmaitych stereotypów. A stereotypy mają wpływ na decyzje podejmowane przez kobiety. Myślę, że przed nami jeszcze długa droga.

Nie brzmi to optymistycznie.

Kobiety mają dużo siły, wywalczyły dla siebie prawa. Jak jest w teorii? Dla wielu mężczyzn wciąż są słabszą płcią, także w biznesie. Walczę o równość, walczę o prawa tych, którzy są ich pozbawiani albo nigdy ich nie mieli. Nie więcej praw, ale żeby one w ogóle były, równe dla wszystkich.

Jakie są, według Pani, uniwersalne zasady postępowania w trudnych biznesowo chwilach?

Cierpliwość i opanowanie. Dalej się tego uczę, walczę z impulsywnością. Zawsze stawiam na empatię, zrozumienie drugiego człowieka. Jeżeli zrozumiem, łatwiej będzie wypracować kompromis.

Proszę opowiedzieć o Hotelu Rubinstein.

Czterogwiazdkowy Hotel Rubinstein to wyjątkowy punkt na mapie Krakowa. Kamienica z XV wieku została przekształcona w elegancki obiekt hotelowy, z pełnym poszanowaniem zabytkowych elementów wystroju architektonicznego i dekoracji, chroniąc i eksponując ocalałe relikty.

W hotelu znajdziemy między innymi fragmenty polichromii datowanej na drugą połowę XVI wieku, rzadko spotykane resztki kołtryny zachowane na belkach stropowych, czy zabytkowy filar międzyokienny, posiadający dekorację podobną do tej, jaką można spotkać w Kaplicy Zygmuntowskiej na Wawelu.

W obiekcie do dyspozycji gości oddajemy 28 pokoi, w tym trzy wyjątkowe apartamenty. Wszystkie posiadają indywidualny wystrój wnętrz. Na dachu hotelu znajduje się taras widokowy, z zapierającym dech w piersiach widokiem na Wawel i panoramę Krakowa. Nieodłączną częścią jest również restauracja, która serwuje potrawy najwyższej jakości, w oparciu menu sezonowe. Na naszą kaczkę pieczoną przyjeżdżają Goście z całej Polski.

Rubinstein od Heleny Rubinstein?

Tak. Hotel zawdzięcza swoją nazwę właśnie jej, damie biznesu kosmetycznego, która na ulicy Szerokiej spędziła pierwsze 18 lat życia zanim, wyruszywszy w świat, zrobiła wielką karierę. Jej historia pokazuje, że kobiety mają w sobie ogromną moc i potrafią odnosić sukcesy w świecie przez wiele lat zdominowanym przez mężczyzn. Ja dzięki pracy w tym miejscu, mogę czerpać inspirację z jej życia i dalej ambitnie realizować kolejne cele prowadzące do zakładanego sukcesu.

Po więcej informacji o działalności naszej Bohaterki i Hotelu Rubinstein zapraszamy tutaj:

https://rubinstein.pl/

Rozmawiała: Renata Radłowska

Zdjęcia: archiwum prywatne Bohaterki, materiały hotelu Rubinstein

Exit mobile version