Site icon Sukces jest kobietą!

Integracja: Joga na Mazurach, poszukiwanie minerałów w Sudetach

Wyjazdy integracyjne – hot or not? A to zależy. Mają tyle samo przeciwników, co zwolenników. Gdzie i jak się integrujemy? Lubimy Polskę, chociaż nie pogardzimy Kopenhagą; bawimy się oryginalnie i sensownie.

Dzisiejsze wyjazdy integracyjne nie mają wiele wspólnego z wycieczkami pracowniczymi z lat 70., 80. Niewiele je łączy też z firmowymi wypadami z początków XXI wieku, kiedy żarłoczny kapitalizm w polskiej wersji na dobre rozgościł się w firmach.

Gdzie się integrować? W co się bawić? Oto kilka pomysłów na wyjazdy integracyjne:

1. Tuning samochodów czyli jak ze starego grata zrobić cacko.

2. Zajecia DIY – nauczysz się, jak być zaradnym.

3. Robimy coś dla innych – pomagamy lokalnej społeczności, gotujemy dla osób w kryzysie bezdomności.

4. Wspólne gotowanie czyli „Masterchef” po firmowemu.

5. Warsztaty tańca ludowego – niebanalnie i wesoło.

6. Trzy dni na winiarskim szlaku.

Dziś mądry szef wie, że podczas niebalanych wyjazdów integracyjnych rodzą się równie niebanalne pomysły; że wraca się z nich z solidną dawką entuzjazmu, fajnymi wpomnieniami. I nie będą to jedynie wspomnienia wielkiej popijawy po integracyjnym ognisku. Firmy wiedzą też, że taka kilkudniowa wycieczka ma wpływ na ich wizerunek.

Jaki więc wyjazd powinien być? Szanowana kancelaria adwokacka, gdzie pracują osoby z wielkim dorobkiem, nie pojedzie w góry, żeby wziąć udział w firmowej wersji Biegu Rzeźnika, ale już kreatywni twórcy gier komputerowych – owszem.

Trzeba znać swój zespół. Menadżerowie mogą skończyć najlepsze uczelnie z wyróżnieniem i zrobić mnóstwo kursów z zarządzania ludźmi, jeżeli jednak nie potrafią z pracownikami rozmawiać, żartować, dzielić się swoimi pasjami, będą wiedzieć o nich tyle, co ci napisali w CV. Szef musi być przede wszystkim człowiekiem, kolegą z pracy, a dopiero potem dyrektorem, kierownikiem.

Strzał w dziesiątkę – winnica

Ale tak naprawdę, to do czego potrzebne są nam wyjazdy integracyjne?

– Żebyśmy zobaczyli siebie nawzajem od innej strony. Koleżanka z biurka obok może mieć jakiś fantastyczny talent, ale nikt o tym nie wie. Na wyjeździe integracyjnym może się okazać, że jej umiejętności przydadzą się w rozwiązywaniu zadań, które są w programie wyjazdu. Kolega, raczej stonowany i nierzucający się w oczy, ma niszowe zainteresowania i to akurat się przyda; szef zna język chiński, a szefowa gra na ukulele. Czy to nie są świetni ludzie? – mówi Renata Wrona, trenerka i coach. – Zrzucamy maski i pokazujemy kim jesteśmy poza biurem, co nas fascynuje. To są małe odkrycia, które mogą budować potem lepsze relacje w zespole. I wielka wartość dodana takich wyjazdów.

No dobrze, a w jakich okolicznościach to wszystko może się stać?

– Pięć lat pracowałam w firmie kosmetycznej, byłam asystentką szefa. Był człowiekiem miłym, spokojnym, ale dość zasadniczym. Pod koniec roku chciał zabrać nas na wyjazd integracyjny, nawet sam wymyślił scenariusz – motywem przewodnim były szachy. Był zapalonym szachistą i wydawało mu się, że wszyscy dookoła podzielają jego pasję. Pojechaliśmy wtedy do Pragi, w programie była nauka gry w szachy i właściwie tylko tyle (poza zwiedzaniem i wieczornymi imprezami). Szef był szachistą, ale my nie. Przekonywał nas, że szachy są dla kreatywnych, mogą poszerzać horyzonty, dzięki nim zobaczymy to, co ukryte. Wynudziliśmy się straszliwie – opowiada Ewa (36 lat, mieszka w Warszawie). – Rok później pojechaliśmy na Węgry, do winnicy. I to był strzał w dziesiątkę. I żeby pozostać w temacie wina – planujemy wyjazd do winnic w Sandomierzu, tyle że na taką atrakcję trzeba poczekać, ponieważ jest duże zainteresowanie.

W Polsce jest sporo firm, które zajmują się organizacją wyjazdów integracyjnych. Zaplanują wszystko w najdrobniejszych szczegółach, oczywiście po rozmowie z klientem. Zapytają go o zespół – w jakim wieku są pracownicy, czym się zajmują, jakie mają pasje. Zaproponują miejsce wyjazdu, wymyślą scenariusz, motyw przewodni, atrakcje. Mogą też tylko doradzić, zająć się opracowaniem jednego elementu, na który akurat szef nie ma pomysłu.

Idealnie, kiedy to cały zespół decyduje o tym, jak będzie wyglądał wyjazd integracyjny. Pod warunkiem, że jest zgrany, że dobrze się zna. Czasem się udaje, czasem wraca się do punktu wyjścia, bo pomysłów jest za dużo. Wiele zależy od zasobności portfela – firma ze świetnymi wynikami nie będzie oszczędzać na wyjazdach pracowniczych, ograniczeniem będzie tylko wyobraźnia.

Najlepiej w Polsce

Zatem: gdzie jeździmy? Odpowiedź najbardziej zgodna z prawdą: wszędzie. Może być Polska, może być zagranica. Ważne, żeby było oryginalnie. Zasada jest taka, że wyjazdy integracyjne trwają 3-4 dni, trzeba więc wybrać takie miejsce, z którego szybko można wrócić. Coraz częściej jednak zostajemy w Polsce. To już nie ten kraj, w którym do dyspozycji zakładów pracy były tylko ośrodki wypoczynkowe. Wiele z nich zresztą upadło, część wyremontowano i nadal przyjmują gości, bywa, że oferują niezły standard. Firmy wybierają jednak hotele/pensjonaty. I nie wystarczy łóżko, posiłki, bo jak jechać się integrować, to w scenerii oryginalnej – hotele musiały zainwestować w infrastrukturę (basen, SPA, siłownia, sala konferencyjna). A że konkurencja na rynku jest duża, hotele prześcigają się w ofertach wyjazdów integracyjnych. Przecież pracownicy, którzy przyjechali się integrować, nie będą siedzieć przez cały czas w sali konferencyjnej studiując wyniki firmy i rozmawiając o planach na przyszłość. Tak, to jest ważne, ale nie najważniejsze.

Wszystko, czym będziemy się zajmować na wyjeździe integracyjnym, to działania „team buildingowe”. Co to takiego? Zajrzyjmy do Wikipedii: „Formy integracji grupy sprawiające, że poszczególni jej członkowie wzajemnie poznają swoje mocne i słabe strony, poznają się nawzajem, definiują wzajemne role zespołowe lub uczą współpracy w swoim zespole”.

Nowe życie starych samochodów

Gdzie w Polskę jeździmy się integrować? Zawsze będą to polskie góry, ale niekoniecznie Tatry, szefowie szukają innych: Beskidy, Gorce, Bieszczady. Im bardziej nieodkryte, tym lepiej (Góry Stołowe). Warmia i Mazury też są popularne, poza tym Dolny Śląsk, Pomorze. Mogą być i duże miasta – Wrocław, Kraków, Poznań, ostatnio Łódź. Miasta oferują wiele atrakcji (gry miejskie ze scenariuszem specjalnie napisanym dla tej konkretnej grupy, to hit), mniejsze miejscowości nie muszą starać się bardziej – mają po prostu inną ofertę, wykorzystują to, co daje im otoczenie, bliskie lub dalsze sąsiedztwo.

– Współpracujemy z firmami, które organizują wyjazdy integracyjne, ale też z lokalnymi przedsiębiorcami. Mieliśmy już renowacje starych samochodów, które dostarczył znajomy kolekcjoner. Goście nadawali im nowe funkcje i było to bardzo kreatywne – opowiada Dorota Żuralska z Pałacu Mortęgi Hotel&SPA na Warmii i Mazurach. – Popularnością cieszy się też poszukiwanie Skarbu Mortęskich, to gra, w której zdobywa się punkty, nagrodą jest chociażby butelka dobrego wina czy szampan.

Mortęgi to mała wieś pod Lubawą, tutaj znajduje się dwór, pałac, zabudowania folwarczne, spichlerz. Cały kompleks znakomicie odrestaurowano; jest tu więc kilkusetletnia historia starego rodu, oszałamiająca przyroda (czterohektarowy park z XIX wieku urządzony w stylu angielskim), wyśmienita kuchnia, która korzysta z lokalnych produktów, ale też nowoczesność – SPA a w nim zabiegi zgodne z najnowszymi trendami. Kto chce, może uczyć się jeździć konno, wybrać się na spływ kajakowy Drwęcą (ma piękną linię brzegową). Jest i paintball.

– Do tego jeszcze warsztaty jogi, kasyno w naszym obiekcie, pokazy tańca z ogniem albo warsztaty tańca ludowego. Wszystko zależy od tego, na co mają ochotę goście. Może być także nordic walking z instruktorem. A spacerować jest gdzie – dodaje Żuralska. – Wyjazdy integracyjne pod koniec roku, to na przykład wspólne pieczenie pierników. Rewelacyjnie spędzony czas, zdarza się, że z godzinnego pieczenia robią się trzy. Goście lubią również pokazy kuchni molekularnej i warsztaty sushi. Mamy w Mortęgach mini-zoo i wbrew pozorom dorośli bardzo lubią tam przebywać, nasze alpaki są bardzo towarzyskie.

Skoś łąkę, postaw namiot

W co się bawić na wyjeździe integracyjnym? Można jechać z gotowym scenariuszem, można też decydować na miejscu (ale częściej jest to jednak spontaniczność wcześniej zaplanowana, jakkolwiek dziwnie to brzmi..). Ważne, żeby się nie nudzić, żeby zaskoczyć pracowników. Wyjazd, podczas którego będą poszukiwać minerałów w Sudetach czy Karkonoszach, zapamiętają bardziej niż ten z codziennym ogniskiem i pieczeniem kiełbasy.

– Byłem na wyjeździe podczas którego kosiliśmy wielką łąkę. Właściciel podzielił ją na działki, każda grupa dostała swoją. Ten, kto skosił pierwszy, mógł rozbić namiot. Świetna zabawa, mnóstwo śmiechu i przy okazji wysiłek fizyczny, bo trawę trzeba było potem zagrabić – opowiada Michał z Poznania, informatyk pracujący w korporacji.

– Mieliśmy wycieczki starymi samochodami, niektóre z nich to zabytki. Niesamowite przeżycie, zwłaszcza, jak samochód zepsuł się gdzieś w lesie. Okazało się potem, że te „awarie” były wcześniej zaplanowane. Na przykład właściciel wlał mniej benzyny, więc nasza grupa musiała dopchać samochód do hotelu. Byliśmy pierwsi, inne grupy dotarły później. Nie mogliśmy wezwać pomocy, bo trzeba było zostawić telefony w pokojach, zresztą taki detoks wszystkim się spodobał. W życiu nie byłem na lepszym wyjeździe integracyjnym, a trochę jednak ich zaliczyłem – wspomina Paweł, który pracuje w jednym z banków w Warszawie.

Na wyjazdach integracyjnych można uczyć się, jak robić filmy, zdjęcia, lepić garnki. Jedna z firm eventowych proponuje scenariusz „Magia Hollywood” – powstaje opowieść, przed kamerą występują pracownicy, a potem są nagrody i spacer po czerwonym dywanie (zapewnia stroje wieczorowe). Ta sama firma ma również w ofercie warsztaty improwizacji kabaretowej. Inne zachęcają do działań proekologicznych – budowanie budek dla ptaków na Mazurach albo domków dla jeży, które przekażą potem lokalnym działkowcom. I oczywiście gry – sprawnościowe, miejskie (ale w leśnej głuszy), stylizowane na popularne teleturnieje.

Potencjał grupy objawia się w różnych okolicznościach. Mądra firma wie, jak rozwijać pasje pracowników – jeżeli w zespole są osoby, które mają zdolności plastyczne, co rzecz jasna zdarza się, ponieważ nie każdy pracownik korporacji jest absolwentem ekonomii czy zarządzania, pomyśli o plenerze malarskim w okolicach Kazimierza nad Wisłą. Druga grupa będzie w tym czasie projektować nowoczesne miasto na warsztatach z urbanistą, a trzecia – łowić ryby. Wszystkie spotkają się na warsztatach z uważności, kursie szybkiego czytania czy zajęciach DIY (do it yourself – zrób to sam). Te ostatnie to hit integracyjnych wyjazdów i pozostałość z czasów pandemii, kiedy sami musieliśmy naprawiać to, co w domu się zepsuło, sami kładliśmy płytki w łazience (wspierając się poradnikami na YouTube), wymienialiśmy kolanko pod zlewem albo płyn hamulcowy w samochodzie.

Integrowanie przez pomaganie

Podczas wyjazdów integracyjnych robimy coś jeszcze – pomagamy innym. To nowy trend i już ma sporą grupę zwolenników.

Mamy młodych pracowników, młodsze kadry. To nie jest już pokolenie „wyścigu szczurów”. Ludzie angażują się w wolontariat pracowniczy, bo to dla nich ważne (pokolenie wychowane na idei Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy). Na wyjazdach integracyjnych też chcą zrobić coś dla innych – wyremontują świetlicę w gminie, pomalują ściany w przedszkolu, przygotują posiłki dla osób w kryzysie bezdomności i będą je rozdawać, przywiozą ze sobą książki dla wiejskiej biblioteki (wcześniej firma zorganizuje zbiórkę).

– Nasz mózg funkcjonuje lepiej, kiedy robimy coś dobrego dla drugiego człowieka – tłumaczy Renata Wrona. – Bardziej uszczęśliwia nas dawanie niż branie, takie działanie na rzecz innych ma też moc terapeutyczną – łatwiej radzimy sobie ze stresem w życiu prywatnym czy zawodowym.

Nie każdy lubi wyjazdy integracyjne, pracownicy uważają, że to strata czasu i nie widzą w takich wypadach większego sensu. Nikt jednak nie powie, że pomaganie innym jest stratą czasu. Prawda jest taka, o czym wiedzą nawet introwertycy, człowiek jest istotą społeczną.

Exit mobile version