Site icon Sukces jest kobietą!

Ewa Wachowicz: Mężczyźni są jak excel

Rzadko udziela wywiadów. Dla nas zrobiła wyjątek. O pieprzu i chili, w życiu i w kuchni opowiada Ewa Wachowicz

Gdyby zamieniła się pani w mężczyznę…

Ewa Wachowicz: Wiedziałabym, jak rozkochać w sobie każdą kobietę. Czułaby się w moim towarzystwie cudownie: uwielbiana, doceniana, adorowana.

Pani od początku musiała radzić sobie w męskim świecie – najpierw polityki, a potem telewizji. Kobieta musi dostosować się do reguł gry narzucanych przez facetów i być taka jak oni, czy wręcz przeciwnie?

Jeżeli podejmujemy jakąkolwiek grę, musimy dostosować się do panujących w niej reguł. Tak naprawdę, bardzo nie lubię dzielenia świata na damski i męski. One bardzo się wymieszały. Ciężko powiedzieć, że coś przynależy tylko do świata kobiet, albo tylko do świata mężczyzn. Zachowania, które kiedyś były nie do pomyślenia, dziś są normą. Choćby prawo kobiet do głosowania. 

Kiedy styka się świat kobiecy i męski, czego obie strony uczą się od siebie?

Nasze mózgi się różnią. Mamy inne połączenia pomiędzy prawą i lewą półkulą, więc zupełnie inaczej postrzegamy świat. Podczas pracy na planie, pracuję głównie z mężczyznami. Proszę mi wierzyć, że inaczej postrzegamy ten sam kolor. Coś, co dla mnie miało odcień wrzosowego fioletu, dla mojego kolegi miało kolor …kawy. Porównując męski i damski mózg do komputera, my jesteśmy jak word, a oni jak excel. To dwa zupełnie inne programy. W wordzie można swobodnie zapisywać różne rzeczy i dowolnie je modyfikować, obrazek wkleić i tabelkę narysować. Excel jest sformalizowany, poukładany w szufladki, coś musi z czegoś wynikać, bo inaczej zapanuje chaos. Połączenie obu sposobów myślenia jest korzystne, bo wypracowujemy złoty środek.

Ma pani duszę hazardzistki? 

Lubię ryzyko w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie cenię chodzenia po krawędzi dla samego chodzenia po krawędzi, tylko wyzwania. Przykładem jest wspinaczka skałkowa, którą zaraził mnie mój przyjaciel. Ten sport daje niesamowitą adrenalinę, jest trudny i ekstremalny, ale wszystko odbywa się w granicach bezpieczeństwa. Czasem warto dodać odrobinę pieprzu i chili, by uwydatnić charakter, i ta zasada dotyczy nie tylko jedzenia.

Podjęła pani kiedyś duże ryzyko, które się nie opłaciło?

W czasie kręcenia „Podróży kulinarnych z Robertem Makłowiczem” wpadliśmy na pomysł zrealizowania jednego z odcinków w więzieniu. Bardzo dużo czasu kosztowało mnie załatwienie wszystkich pozwoleń, program kręciliśmy tak naprawdę w ekstremalnych warunkach. Uważam, że był bardzo udany. I co? Okazało się, że telewizja go nie chce, a ja straciłam sporo pieniędzy. Do tej pory mam ten odcinek i być może kiedyś ujrzy światło dzienne. Natomiast bywają też sytuacje innego typu. Jestem gadżeciarą, również w kuchni. Wymyśliłam, że zaprojektuję i zamówię przyrząd do rozdrabniania ciasta. To była czysta fanaberia. Na dodatek droga, bo produkcja sporo kosztowała. Szybko okazało się, że moja zachcianka stała się biznesem. Gadżet można kupić tylko w moim sklepie i jest dobrem pożądanym. Świetnie się sprzedaje. Poniosłam irracjonalne koszty, ale de facto obróciło się to na moją korzyść. Inną kwestią jest to, że mamy inną odwagę, kiedy jesteśmy bardzo młodzi, a inną kiedy przekraczamy 30 – stkę, 50 – tkę i tak dalej. Wraz z wiekiem mamy jej coraz mniej, albo też zmienia się jej optyka. Każdy z nas pamięta, to uczucie z młodości – świat stał przed nami otworem.

 

Decyzja o zostaniu rzeczniczką premiera wymagała odwagi?

Tak, odwagi dwudziestokilkulatki (śmiech). To były zupełnie inne czasy, dopiero co odzyskaliśmy niepodległość. Dla mnie była to szansa na bycie blisko ważnego momentu w historii. Absolutnie nie żałuję tej decyzji, wręcz przeciwnie – to była jedna z najbardziej wartościowych rzeczy, które przytrafiły mi się w życiu. W jakiś sposób mnie ukształtowała, na przykład, nauczyła brania odpowiedzialności za swoje czyny, decyzje, za swoje życie. Nie boję się tego, bo uważam, że wzięcie odpowiedzialności uczy nas czegoś i powoduje rozwój. I to niezależnie od tego, czy bierzemy odpowiedzialność za sukcesy, czy za porażki.

Od wielu lat zajmuje się pani produkcją programów kulinarnych, wydaje książki o gotowaniu. Ma pani swoje złote zasady, których trzyma się w biznesie?

Konieczna jest żelazna konsekwencja i dobre pomysły. Trzeba wiedzieć, co chcemy robić i dlaczego. Są górki i doliny, i trzeba się z tym liczyć. Szczególnie w mojej branży! Ludzie ciągle szukają czegoś nowego, powstają nowe programy, zmienia się publiczność. Kuchnia też się zmienia. Nasze babcie i mamy robiły przetwory na zimę, przygotowywały domowy makaron. Najmłodsze pokolenie już tego nie kontynuuje. Dla nich muszę wymyślać zupełnie inne potrawy. Tak więc moja praca wymaga i elastyczności, i zmysłu obserwacyjnego. Obserwowania życia, ludzi, ich zmieniających się potrzeb. W biznesie nie można osiąść na laurach, zawsze trzeba wybiegać krok do przodu.

Rozumie pani osoby, które nie lubią gotować?

Mają do tego prawo. Ja nie znoszę prasowania. Robię, bo muszę. Ale za to mam przyjaciółkę, która mogłaby godzinami przesuwać żelazkiem po ubraniach. Proponuje: „Ewa, przynieś rzeczy do prasowania z całego tygodnia, ale za to upiecz mi ciasto. Nie lubię piec”. Ja to rozumiem. Jeśli wychowamy się w domu, w którym się nie gotowało, nie nabywa się pewnych umiejętności. A z wiekiem trudniej się przełamać. Dochodzi do tego element niepewności i stresu. Po co mam się stresować, jeśli mogę pójść do restauracji? Albo zakochać się w kucharzu (śmiech). Ale uważam, że gotowanie jest świetną zabawą. Dla mnie stało się pasją, którą na dodatek mogę dzielić się z innymi. Cieszy mnie, kiedy uda mi się zaszczepić w kimś bakcyla kucharzenia!

Większa miłość to telewizja czy jednak kuchnia?

Myślę, że to drugie. W przygotowywaniu posiłków dla innych dostrzegam głębszy sens. Pożywianie kogoś, to jak dawanie cząstki życia. Już sama zbitka wyrazów pożywienie zawiera w sobie taki sens, że dajemy komuś coś „dla życia”. W tym jest magia. Natomiast telewizja to inna działka. Niekoniecznie muszę realizować programy kulinarne. Mam kilka projektów, które być może zrealizuję.

Wracając do spraw damsko-męskich, co ceni pani najbardziej w mężczyznach?

Mężczyzna jest dla mnie ciekawy, interesujący przez pryzmat swojej inteligencji. Cenię takich, którzy mają dystans do siebie, do życia, świata i poczucie własnej wartości. A także tych z poczuciem humoru. Smutni, poważni panowie – to nie dla mnie.

Mało jest takich mężczyzn…

Niestety tak. I niestety, jest w tym nieuświadomiona i niezamierzona wina kobiet. Bywamy zbyt ekspansywne. Mam wrażenie, że jesteśmy odważniejsze od mężczyzn i troszkę za bardzo aktywne. Ale, tak jak powiedziałam, to nie nasza wina. W taki sposób poukładał się świat. Mamy też większe zdolności dostosowania się do sytuacji. Ale z drugiej strony, myślę też, że tkwi w nas tęsknota silnej kobiety za silnym mężczyzną. Mam wrażenie, że mężczyźni są wycofani. Może potrzebują walki, by się wykazać? Tyle, że w czasach pokoju, jest mnóstwo pól, na których mogą się z powodzeniem realizować. Nie zawsze też chcą zabiegać o kobietę. Niestety nabywając męskich cech, kobiety często same zabiegają o mężczyzn zapominając, że to oni mają polować, nie my.

Czy nadal bywa pani postrzegana przez pryzmat „misski”, ładnej buzi? 

Tak. Chociaż od wyborów Miss Polonia w przyszłym roku upłynie dwadzieścia lat. Ostatnio taksówkarz powiedział mi, że jest szczęśliwy, że wiezie miss, bo pamięta jak otrzymywałam koronę. Takie sytuacje się powtarzają i są bardzo miłe. Trzeba pamiętać, że to były inne czasy. W telewizji było kilka programów i wybory miss wyludniały ulice niczym mecze piłki nożnej. Są sytuacje, kiedy jestem postrzegana tylko i wyłącznie jako fachowiec, np. kiedy jestem zapraszana jako specjalista od kuchni, natomiast w biznesie często stykam się z barierą, związaną z tym, że jestem kobietą i na dodatek piękną. Czasem druga strona przeżywa szok, bo okazuje się, że na spotkaniu będziemy rzeczowo mówić o biznesie.

Podobno marzy pani o nakręceniu czegoś większego?

Marzę, żeby wygrać w totolotka duże pieniądze i, jeśliby się to przydarzyło, nakręcić film.

Po pierwsze dlatego, by urzeczywistnić pomysł, który mam gdzieś z tyłu głowy, a po drugie – by pokazać, że w Polsce można zrealizować film telewizyjny na światowym poziomie, z świetnymi aktorami, a potem posłać go w świat.

Może pani zdradzić, co to za pomysł?

O nie! Ani jednego szczegółu.

Rozmawiała: Joanna Jałowiec

Exit mobile version