Site icon Sukces jest kobietą!

Doświadczenie wojny w Ukrainie w monodramie „Ściany”

Laureatem konkursu dramaturgicznego na teksty dla młodzieży z myślą o wystawieniu w szkołach zorganizowanym przez Fundację Teatr 21 został ubiegłoroczny maturzysta pochodzący z Ukrainy, Ostap Junko. „Ściany” wyreżyseruje Ula Kijak. Spektakl będzie pierwszą premierą w warszawski Centrum Sztuki Włączającej.

Nagrodzona sztuka Ostapa Junko opisuje sytuację nastoletniej uchodźczyni wojennej w obcym kraju, zagubienie w nowej rzeczywistości i języku, osamotnienie i próbę integracji w nowym środowisku. Rekomendujemy ją do realizacji ze względu na jej wysokie wartości edukacyjne, potencjał teatralny oraz walory literackie – czytamy w uzasadnieniu Kapituły Konkursu w składzie: Agnieszka Lubomira Piotrowska (Przewodnicząca), Dorota Chałaczkiewicz, Daria Kubisiak, Uliana Roj.

Ukrainiec, Ostap Junko urodził się w Warszawie. Mieszkał w Kijowie przez 15 lat i tam chodził do szkoły, lecz rzeczywistość sprawiła, że po latach wrócił do Polski. W 2022 w odpowiedzi na rosnącą falę dezinformacji założył z siostrą i przyjaciółmi kanał na Telegrafie „Ukraiński Telegraf”, który prowadzili zdalnie, ze smartfonów, na spacerach, w kawiarniach, na szkolnej przerwie, gdzie i kiedy tylko mogli. Wywiady z młodymi osobami, które doświadczyły wojny, świadectwa, fragmenty rozmów zebranych w aktywistycznej pracy złożyły się na przejmujący tekst dla teatru „Ściany”. Premiera sztuki dwudziestoletniego autora „Ściany” w reż. Uli Kijak odbędzie się 27 stycznia o godz. 19:00 w Centrum Sztuki Włączającej.

Teksty napisany dla jednej aktorki ma mniej niż 40 tys. znaków i jest przeznaczony do realizacji w trakcie jednej 45 minutowej lekcji szkolnej. W spektaklu zobaczymy Magdalenę Sildatk. Zwycięski tekst zostanie zrealizowany w formule Teatru w klasie, w której sala lekcyjna staje się na czas trwania przedstawienia sceną, na której aktorzy podejmują z młodzieżą aktualne problemy i zagadnienia społecznych, z którymi młoda widownia spotyka się lub może się spotkać. W drugiej części psycholożka i pedagożka teatru podejmie z uczniami dyskusję rozwijającą tematykę spektaklu. To przykład teatru, który wchodzi w interakcję z młodą widownią, sam szuka kontaktu, wychodzi na spotkanie, ale też oferuje doświadczenie bliskości i zaangażowania. Sztuka, której bohaterka należą do tego samego pokolenia co widownia, staje się pretekstem do rozmowy na trudne tematy dotykające młodzież i uwrażliwiania jej na palące problemy społeczne. Spektakl będzie grany również stacjonarnie w siedzibie Centrum Sztuki Włączającej, gdzie odbędzie się premiera i pierwsze styczniowe przedstawienia.

Wraz z wejściem do nowej siedziby przychodzi czas, byśmy to my podzielili się przestrzenią z tymi, którzy są w podróży, doświadczają zmiany i chcą opowiadać o tych doświadczeniach sięgając po język sztuki – mówi Justyna Lipko-Konieczna, dyrektorka programowa Centrum Sztuki Włączającej. Premiera monodramu „Ściany” w siedzibie Centrum Sztuki Włączającej, ul. Skoczylasa 10/12 w Warszawie już 27 stycznia 2023. Kolejne spektakle 28-29 stycznia 2023. Wszystkie spektakle są tłumaczone na język ukraiński, a premierowy też na PJM.

Ściany”
tekst: Ostap Junko
reżyseria: Ula Kijak
występuje: Magdalena Sildatk
scenografia, kostiumy: Wisła Nicieja
światło: Sebastian Klim
Premiera: 27 stycznia 2023, godz. 19.00.
Kolejne spektakle: 28-29 stycznia 2023, godz. 18.00, od lutego spektakl grany będzie w warszawskich szkołach
Centrum Sztuki Włączającej
ul. Skoczylasa 10/12, Warszawa
Szczegóły: teatr21.pl
Bilety: https://kicket.com/warszawa/teatry/teatr-21,1074/sciany,18328?eventId=237182#

TWÓRCY:

Ostap Junko – młody aktywista, działacz społeczny, zagrał w m.in. spektaklu dla i z młodzieżą realizowanym w ramach projektu TiSZ – Teatr i Szkoła „Autokorekta” w reż. Jakuba Skrzywanka w TR Warszawa. Zeszłoroczny maturzysta, z pochodzenia Ukrainiec, urodził się w Warszawie. Mieszkał w Kijowie przez 15 lat i tam chodził do szkoły. W odpowiedzi na rosnącą falę dezinformacji i towarzyszący jej strach i panikę wśród swoich kolegów i nauczycieli założył z siostrą i przyjaciółmi kanał na Telegrafie „Ukraiński Telegraf”, który stał się jednym z najskuteczniejszych narzędzi walki z dezinformacją na temat wojny. Jako uczniowie kanał prowadzili zdalnie, ze smartfonów, na spacerach, w kawiarniach, na szkolnej przerwie, gdzie i kiedy tylko mogli. Fragmenty rozmów i świadectw zebranych w aktywistycznej pracy złożyły się na przejmujący tekst dla teatru „Ściany”.

Ula Kijak – reżyserka, aktywistka; dra sztuki w dziedzinie sztuk teatralnych; edukatorka i propagatorka twórczości bez przemocy oraz niehierarchicznych metod kreatywności zespołowej; reżyseruje spektakle i wydarzenia interdyscyplinarne; tworzyła filmy dokumentalne, reportaże, słuchowiska teatralne, teledyski oraz serial internetowy; prowadzi działania społeczne i emancypacyjne, a także artystyczne projekty partycypacyjne; wiceprzewodnicząca Zarządu Związku Zawodowego Gildii Polskich Reżyserek i Reżyserów Teatralnych.

Magdalena Sildatk – magistra sztuki, absolwentka warszawskiej Akademii Teatralnej na kierunku aktorstwo. Dziewczyna z Kaszub. Jej nazwisko pochodzi od niemieckiego słowa „der Soldat” – żołnierz. W swoim repertuarze posiada wiele kaszubskich piosenek, chętnie tańczy też kosedera. Obroniła licencjat z Wiedzy o Filmie i Kulturze Audiowizualnej na Uniwersytecie Gdańskim, choć przyznaje, że serce ma po drugiej stronie kamery. Ma już w swoim dorobku ważne doświadczenia teatralne, grała Julię w „Romeo i Julii” w reż. Marzeny Nieczui-Urbańskiej w Teatrze w Oknie i Teatrze Szekspirowskim w Gdańsku, zagrała również w dyplomach w reżyserii Marcina Hycnara („Stramer”) oraz Adama Nalepy („Antygona.Edyp”), a w 2021 roku w „Klubie” w reż. Weroniki Szczawińskiej w koprodukcji Teatru Collegium Nobilium i Teatru Rozmaitości. Wzięła również udział w performensie Katarzyny Kozyry „Fressen” w Teatrze Powszechnym. W 2022 ukończyła dwumiesięczny kurs „Clowning and physical comedy” w Teaterhögskolan w Malmö.

Poniżej prezentujemy tekst monodramu:

ŚCIANY

Zamykam oczy. Widzę przed sobą drzwi wykonane z materiału podobnego do drewna. Na środku drzwi jest małe okienko – zwykle zaglądam tam przed wejściem do domu, żeby sprawdzić, czy ktoś jest w środku. Bezpośrednio przy wejściu po lewej stronie jest mój pokój, do którego wchodzę. Po prawej stronie jest moje łóżko, po lewej biurko, na którym leżą zeszyty. Pośrodku jest niebieski, mój ulubiony. Wychodzę, idę do pokoju naprzeciwko. W nim widzę dwie spalone wanny, które spadły z góry razem z sufitem po uderzeniu rakiety. Na ziemi leży porzucony garnitur mojego ojca, wciąż płonie. W powietrzu unosi się zapach spalonego metalu. Przykładam palec do ściany, zamykam oczy. Idę wzdłuż ściany w kierunku okna. Czuję się jak w dzieciństwie – rodzice pozwalali mi rysować na tej ścianie, więc zamykałam oczy i bezładnie wodziłam po niej flamastrem. Potem zawsze podziwiałam to, co stworzyłam, moja mama mówiła, że wygląda to jak sztuka nowoczesna. Czuję dziurę w ścianie, staram się ją zobaczyć w całości, poczuć palcem. Rozcięłam sobie palec o coś ostrego, choć nie poczułam przy tym bólu. W środku otworu znajduje się coś metalowego. Próbuję palcem ściągnąć tynk i wszystko dookoła, żeby dostać się do tego przedmiotu. Po kilku sekundach prób, wypada stamtąd pocisk.
Po mojej lewej stronie znajduje się łóżko moich rodziców. W pobliżu łóżka znajduje się kolejny metalowy przedmiot. Jest to mały słonik, którego wczoraj podarował mi mój przyjaciel. Powiedział – oddasz mi go, gdy skończy się wojna. Podnoszę go i szybko wychodzę z tego pomieszczenia. Idę do kuchni. Moja mama stoi i robi nam herbatę, jakby nic się nie działo. Siadam przy stole i w milczeniu wypijam ją, dziękując jednocześnie wszystkim siłom, że żyję. Nalot był o 10:05, pięć minut wcześniej wyszłam na spacer z psem i widziałam, jak wygląda teraz nasze miasto.
W pewnym momencie ziemia zaczyna drżeć. Wyszłam zobaczyć co się dzieje – zza rogu wyjeżdża czołg z napisem Z i kieruje się w stronę mojego domu. Mamo, musimy uciekać, już!!! Wbiegłam na podwórko, potem do domu. Wzięłam plecak z rzeczami, metalowego słonia i mamę – wybiegłyśmy tylnymi drzwiami z podwórka. Przebiegłyśmy przez kilka podwórek i spotkałyśmy naszego sąsiada, z którym nie byłyśmy w dobrych stosunkach, ale teraz zaprosił nas do swojego domu. Pod jego domem znajdowała się piwnica, która była na tyle mocna, że wytrzymała atak artyleryjski. Jeśli nadleci rakieta, powiedział sąsiad, sufit może nie wytrzymać. Kilka minut później przyszedł ojciec. Nie możemy tu zostać na długo….
Tak naprawdę jestem bardzo zła. Gdyby nie to wszystko, siedziałabym teraz w szkole lub w domu. Żyłabym spokojnie, przecież nie robiłam nikomu krzywdy i nie zamierzałam robić… Nie wiem, jak to rozumieć, mam wrażenie, że cały czas jestem tam, w swoim domu, w swoim pokoju. Wyobrażam sobie swój dom jeszcze niezniszczony, w kolorze niebieskim, z pięknym ogrodzeniem. Nawet zdjęcia tam zostały. I nie wiem, co się z nimi stanie, bo niebezpiecznie jest wchodzić do naszego domu. Teraz w mojej głowie pojawia się kilka pytań, na które bardzo chciałabym poznać odpowiedzi. Ale gdyby zależało to ode mnie… Czuję się jak mała mrówka, którą człowiek próbuje chaotycznie rozdeptać. Siedzimy w piwnicy od 4 godzin, a mój telefon zaraz się rozładuje. Staram się wszystko zapisywać i uważam, że lepiej jest pisać ręcznie. Teraz na pewno nie będzie prądu, telefon padnie i co zrobię? Jest teraz bardzo zimno, ale przyzwyczajam się do tego. Mama kazała mi zmienić skarpetki, owinąć się kocem i iść spać, bo jutro pewnie będziemy wyjeżdżać.

PLECAK
To jest mój plecak. Zawsze mam go przy sobie – wolę go od torebki. Wcześniej nosiłam w nim wszystko – książki, środki higieny osobistej, szczotkę do włosów, strój na zajęcia łyżwiarstwa figurowego, zeszyty i kanapki do szkoły. Wszystko zmieniło się w ciągu jednego dnia. W nocy słyszałam jakieś wybuchy, ale ponieważ mieszkaliśmy w pobliżu jednostki wojskowej, nie zwracałam na to uwagi. Przygotowałam się do szkoły i wsiadłam z ojcem do samochodu. Stojąc w korku, usłyszeliśmy w radiu informację o rozpoczęciu wojny „Obywatele. Dziś Rosja rozpoczęła pełnowymiarową inwazję na Ukrainę. Nasi obrońcy bronią naszego kraju ze wszystkich sił. Wzywamy Zachód…”- system radiowy uległ awarii, radio zaczęło bardzo głośno szumieć i piszczeć. Nie wiem kiedy ojciec zdążył skręcić w stronę domu. Jedziemy po autostradzie bardzo szybko. 150 kilometrów na godzinę. Piętnaście minut później byliśmy już w domu. Biegnę do swojego pokoju, wysypuję z plecaka dosłownie wszystko. Zaczynam szukać w Internecie, co zrobić w przypadku wybuchu wojny. Znajduję tam informacje o tym, co człowiek powinien mieć w plecaku w razie zagrożenia. Potrzebuję: bandaży, plastrów, powerbanka, ładowarki, minimalnego zapasu jedzenia, bo jest ciężkie, opaski uciskowej (jeśli jest), bielizny. Zebrałam to wszystko, wrzuciłam do plecaka i usiadłam na kanapie, by czekać na kolejne decyzje. Mój telefon zaczął wibrować, dzwoni moja koleżanka ze szkoły: „Cześć, żyjesz?
– Tak, nic mi nie jest. Co robisz?
– Rano był nalot niedaleko nas, natychmiast wsiedliśmy do samochodu. Jesteśmy przy jednej z autostrad na zachód.
– Co jest na zachodzie?
– Tam mieszkają nasi krewni, dzwonili, że możemy u nich zamieszkać. A ty co zrobisz? Jesteście bezpieczni?
– U nas jest to samo.. Nasz dom został zbombardowany – powiedziałam, wpatrując się beznadziejnie w pustkę.
– Co ty mówisz? Jak….
– Katia? Katia? Jesteś????
W panice rzuciłam telefon i pobiegłam do mamy, żeby ją po prostu przytulić. To właśnie rozmowa z Katią mnie dobiła, wszystkie te wydarzenia z rana zaczęły uderzać w moją głowę niczym młot, trudniej było oddychać, w głowie zaczęło mi się kręcić. Gdybym tylko miała siłę, by to wszystko zatrzymać…
Moja mama, po krótkim czasie, powiedziała, że tata zostanie, to jego decyzja. Zamarłam. Przestałam rozumieć to, co się dzieje. Przede mną jeszcze długa droga i wiem, że może być jeszcze gorzej. Mam nadzieję, że z moim ojcem będzie wszystko w porządku i wkrótce wszyscy się zobaczymy.
Na ziemi rozłożyłam kilka koców i kołder, żeby było cieplej spać. Mama znalazła i przyniosła mi dwa kawałki styropianu. Szczerze mówiąc, chwilami było mi wygodniej niż w moim łóżku. Jeśli usunąć wilgoć i ciemność z piwnicy. Dookoła słychać huk, a ja siedzę i czytam książkę, jakbym nie przeżyła dziś wystarczająco dużo. Może robię to, żeby zająć myśli.


Zamykam oczy. Widzę przed sobą drzwi wykonane z materiału podobnego do drewna. Na środku drzwi jest małe okienko – zwykle zaglądam tam przed wejściem do domu, żeby sprawdzić, czy ktoś jest w środku. Bezpośrednio przy wejściu po lewej stronie jest mój pokój, do którego wchodzę. Po prawej stronie jest moje łóżko, po lewej biurko, na którym leżą zeszyty. Pośrodku jest niebieski, mój ulubiony. Wychodzę, idę do pokoju naprzeciwko. To jest pokój moich rodziców. Nasz pies leży na ziemi, dali mi go rano 24 lutego, na urodziny. Wprawdzie urodziny mam 27, ale w tym roku postanowili dać mi prezent trochę szybciej. W powietrzu unosi się zapach lawendowych świec. Przykładam palec do ściany, zamykam oczy. Idę wzdłuż niej w kierunku okna. Czuję się jak w dzieciństwie – rodzice pozwalali mi rysować na tej ścianie, więc zamykałam oczy i chaotycznie rysowałam różne linie i kształty. Potem zawsze podziwiałam to, co stworzyłam, moja mama mówiła, że to sztuka nowoczesna. I teraz też myślę, że na tej ścianie rysuję różne obrazy i przedmioty.
Przy okazji chciałabym narysować słonia, którego dzisiaj po szkole dał mi mój kolega. To było bardzo miłe z jego strony, kocham te zwierzęta i on skądś się o tym dowiedział.
Pies chodzi za mną cały czas, jest taki fajny!!! Idę do kuchni. Moja mama stoi i robi nam herbatę, pyta jak minął mi dzień. Siadam przy stole, piję herbatę i zaczynam opowiadać o dzisiejszych lekcjach. Na matematyce robiliśmy dziś te… Jak to się nazywa? Ułamki! Więc, robiliśmy te
ułamki oraz mnożenie i dzielenie. Opowiedziałam też o tym słoniu od Antona i mama zapytała mnie, czy jesteśmy parą. Powiedziałam, że nie, a ona wyciągnęła największy kaliber i powiedziała „Ja wiem, że dużo ze sobą piszecie. Powiedz mi, czy on ci się podoba?” – „Nie, mamo. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.”

Czekałam do rana. Nie spałam, zjadłam może dwie kanapki, było mi zimno. W nocy malowałam i słuchałam, co się dzieje. Wszyscy spali, w piwnicy było mało światła. Atmosfera była bardzo przygnębiająca, więc postanowiłam rysować. Narysowałam ten czołg, który jechał w stronę naszego domu. Nie mógł zniknąć z moich oczu i z mojej pamięci. Namalowałam na nim kwiaty i ptaka, wyobrażając sobie, że to nasz czołg wyzwalający naszą wieś. Uwierzyłam w to tak bardzo, że popłakałam się z radości. Tę radość przerwał dźwięk przejeżdżających pojazdów. Wszystko zaczęło się trząść i dudnić. Myślałam, że to trzęsienie ziemi, ale wszystko ustąpiło po kilku minutach.
Mama obudziła się i poszła na górę zrobić coś do jedzenia. Robiłyśmy herbatę w piwnicy, wzięłam ostatnią cytrynę jaką mieliśmy, wycisnęłam trochę i zaczęłam pić. Nic tak nie poprawia humoru jak filiżanka herbaty z cukrem i cytryną. Wszyscy już wstali, nasz sąsiad i mój ojciec zaczęli szukać informacji o trasie, bo przecież dokąd jechać? Nie wiedząc dokładnie gdzie są Rosjanie, a gdzie Ukraińcy. Teraz nasza wieś to szara strefa. Bardzo się boję, ale mama powiedziała, że wszystko będzie dobrze. Nasz sąsiad pracuje jako informatyk, więc szukał dla nas bezpiecznej drogi. Po pewnym czasie powiedział, że znalazł w sieci zdjęcia satelitarne, które pokazały, gdzie toczą się walki. Spisałyśmy najbezpieczniejsze drogi, nakleiłyśmy napis „dzieci” i wsiadłyśmy do samochodu. Wszyscy się pożegnali i życzyli nam udanej podróży. Przytuliłam ojca i poprosiłam, żeby uważał na siebie. Odpowiedział krótko „Nie martw się, maleńka, wszystko będzie dobrze”…
Początkowo jechałyśmy powoli. Wszystko było zburzone, na ulicach stały spalone samochody i sprzęt wojskowy. Dotarłyśmy do Borodianki, gdzie z lasu wyjechał na nas czołg. Duża, metalowa maszyna z lufą wielkości naszego samochodu zaczęła mierzyć w naszą stronę. Mama zatrzymała samochód, czołg podjechał jeszcze bliżej i zaczął strzelać. Pomiędzy ciężkimi, głośnymi wybuchami słychać było odgłosy strzałów z karabinów maszynowych. Poczułam uderzenie w samochód, wyskoczyłam z auta i położyłam się na ziemi. Nie rozumiałam nic poza wielkim bólem w nodze, pociemniało mi w oczach.

DROGA
Obudziłam się w szpitalu od latarek, którymi lekarze świecili mi w oczy. Nie bardzo rozumiałam, gdzie jestem, rozejrzałam się i spanikowana zaczęłam szukać swoich rzeczy. Moją pierwszą myślą było „gdzie jest moja mama?”, więc zapytałam. Lekarz odpowiedział, że nic jej nie jest, nie ma żadnych obrażeń. Poinformowano mnie, że konieczne jest przeprowadzenie operacji usunięcia pocisku. Jaki pocisk? Nie rozumiem, jaki pocisk? Lekarz spojrzał na mnie i powiedział, że mam wielkie szczęście. Leżałyśmy na ziemi przez około 40 minut, aż znaleźli nas miejscowi, udzielili nam pierwszej pomocy i zabrali do szpitala. Trafił mnie pocisk kalibru 5,45. Prawdopodobnie został wystrzelony z karabinu maszynowego. Nie czuję nóg. Temperatura rośnie. Za pięć minut przychodzi lekarz i mówi, że wezmą mnie na operację. Jestem przerażona.
Po operacji mama podbiegła i przytuliła mnie. To dało mi trochę nadziei. Nadziei na to, że wszystko będzie dobrze. Po krótkim uścisku mama z radością powiedziała, że nasi przyjaciele, którzy mieszkają w Polsce mogą pomóc w leczeniu i rehabilitacji. Za kilka dni przyjedzie po nas samochód. Niby też się ucieszyłam – w końcu będę bezpieczna, ale w środku byłam rozdarta. Lepiej byłoby zostać tutaj, nie wyobrażam sobie, co będzie tam. Nie znam języka, nie znam ludzi. Znów czuję się jak mrówka, która nie ma wpływu na to, co się dzieje… Najlepszą rzeczą, jaką mogłabym zrobić, jest pójść spać, ale znowu mi się nie udaje. Dopiero niedawno zmieniłam szkołę i dobrze pamiętam, jak trudno było nawiązać kontakt z nowymi ludźmi. Z oddali słychać strzały, leżę w szpitalu na sali z jakimś chłopakiem. W większości milczeliśmy, ale kiedy oboje stwierdziliśmy, że nie możemy zasnąć, zaczęliśmy rozmawiać. Artem, jest z południa Ukrainy, też został ranny – tylko że podczas walki. Ma 17 lat, wraz z ojcem towarzyszył konwojowi ewakuacyjnemu i podobnie jak my dostał się pod ostrzał czołgu. Artem miał skończyć szkołę za kilka miesięcy, ale wybuchła wojna i wszystko się zmieniło. Mówił, że jego największym marzeniem jest budowanie samolotów. Rozmawialiśmy do około godziny czwartej i wtedy zasnęłam. Graliśmy w pytania, karty i przez sekundę wydawało mi się, że wszystkie okoliczności zniknęły. Nie było wojny, nie było ran. Były tylko nasze młode oczy, które pewnie kiedyś odbudują ten kraj. Albo zginą, dając następnym pokoleniom możliwość życia na świecie jako wolni ludzie.
Dwa dni później wyjechałyśmy. Na dworze była duża mgła, która nadawała krajobrazowi tajemniczości. Znowu ja, samochód, mój plecak i moja mama. Droga była daleka i nikt nie potrafił powiedzieć, ile czasu zajmie nam dotarcie na miejsce. Bałam się wsiąść do samochodu, ale po kilku minutach byłam gotowa, myśląc, że chcę tylko odpocząć. W łóżku, z herbatą i serialem, po prostu leżąc i nie myśląc o niczym.
Droga była co prawda długa, ale i piękna. Z każdej strony otaczały nas bardzo różne krajobrazy. Gęste lasy, w których widziałam łosie i dziki, długie rzeki, osnute trzcinami, pola i łany.
Stałyśmy w korku i cały czas zastanawiałam się, co się stało z Katią? Pod koniec naszej rozmowy usłyszałam coś w rodzaju strzałów, ale nie jestem pewna. Może to była awaria łączności? Nie wiedziałam wtedy, jak na to zareagować. A może naprawdę coś się stało? Sytuacja była o tyle trudna, że nie było połączenia, nie mogłam zadzwonić ani napisać do kogoś z jej rodziny i dowiedzieć się, czy wszystko jest w porządku.
Jechałyśmy powoli, patrzyłam swoje odbicie w szybie, jak w filmie. Bo faktycznie, gdyby wyobrazić sobie, że mieszkam gdzieś w latach sześćdziesiątych, to sytuacja nie byłaby taka zła. Bo jakie telefony? Wtedy ich nie było, a ludzie i tak podróżowali, a czasem jechali dłużej niż ja teraz. Cóż, trzeba być cierpliwym. Kilka razy z przyzwyczajenia brałam telefon do ręki, wpisywałam hasło i wchodziłam na Instagram, zapominając, że nie ma zasięgu. Jechałyśmy, coś wokół dudniło, a za oknem widziałam twarze innych dzieci, zagubionych w sytuacji i znudzonych. Nikt z nas nie wiedział, co robić. Wzięłam moją ulubioną książkę i zaczęłam ją czytać. Było zimno, klimatyzacja w samochodzie nie działała. Miałam na sobie kilka swetrów i byłam przykryta kocem. Swetry były bardzo „gryzące”, zaczęło mnie wszystko swędzieć. Czułam się jak w szkole zimą, kiedy spóźniasz się na pierwszą lekcję i nie masz czasu zdjąć miliona warstw ubrań, które na siebie założyłaś. Siedzisz w stanie „niewygodnie” i czekasz na stan „wygodnie”. Ale ludzie mają zdolność przystosowania się do niewygód, więc po trzeciej godzinie nie zwracałam na to uwagi. Jedziemy, widzę znaki. Większość z nich jest zasłonięta po to, by okupanci nie wiedzieli, w którą stronę jechać. Zastanawiam się, co oni sobie myślą? Jak to jest w obcym kraju jeździć czołgiem i strzelać do wszystkiego? Zastanawiam się też, co oni myślą, gdy widzą zasłonięte znaki. Gdybym była na ich miejscu, to bym się bała.
Jechałyśmy już 4 godziny i mama powiedziała mi, że przed wyjazdem do Polski będziemy musiały zatrzymać się u naszej rodziny w zachodniej Ukrainie. Tak będzie lepiej dla nas, musimy odpocząć przed granicą.
W końcu dotarłyśmy na miejsce. Wysiadamy, ja się rozciągam i myślę, jak to dobrze, że jesteśmy w mniej lub bardziej bezpiecznym miejscu. Ta myśl zniknęła, gdy nad nami przeleciał odrzutowiec myśliwski. Krążył nad nami i leciał w kierunku północnym. Leć, ptaszku! – pomyślałam.
Czym jest komfort? Wcześniej rozumiałam komfort jako okoliczności lub sytuacje, które mi sprzyjają i czuję się w nich dobrze, gdy nie jestem zagrożona. Strefa dla pieszych to komfort. Droga to uważność i pewien dyskomfort, bo ciągle coś ci zagraża. Wtedy komfort dla mnie oznaczał możliwość spania 4 godziny zamiast 3, to gdy czołgi nie jeżdżą koło ciebie, to gdy dziś nie było nalotu, to gdy wszyscy moi bliscy są koło mnie i wiem, że są bezpieczni. Naprawdę wydaje mi się, że umarłam 24 lutego rano, kiedy w mój dom uderzyła rakieta. I rozerwała go na kawałki.
Atmosfera u krewnych była napięta. Dom, do którego przyjechaliśmy, należał do mojego wuja – po śmierci babci mama pokłóciła się z nim o spadek. Ja dobrze o tym wiedziałam, dzieci wujka też, ale teraz w sytuacji wojny nie rozmawialiśmy o tym. I nasi rodzice też o tym nie mówili. Moja rodzina głównie sprawdzała coś w telefonach. A ja tak w ogóle w ciągu tych dni jakoś odzwyczaiłam się do telefonu. Pojawił się zasięg i moja mama zaczęła dzwonić do wszystkich sąsiadów i znajomych. Zadzwoniłam do Katii, ale nie odbierała telefonu. Aby odwrócić uwagę i wypełnić czymś wolny czas, ściągnęłam program do nauki języka polskiego i zaczęłam oglądać polskie filmy. Zastanawiam się, jak żyją tam ludzie. Відкрити (widkryty) – otworzyć, закрити (zakryty) – zamknąć. W teorii nie jest to takie trudne. Ale i tak myśl o przeprowadzce tam na jakiś czas przyprawia mnie o dreszcze. W brzuchu, pod żebrami, czuję jak coś mnie ściska. To stres. Towarzyszy mi nie pierwszy dzień. Mój ojciec zawsze powtarzał mi, że najważniejsze jest skierowanie stresu we właściwym kierunku i wykorzystanie go. Tym razem postanowiłam się go zwyczajnie pozbyć. Wezmę kąpiel w ciepłej wodzie, ze światłem, i zrelaksuję się. Od początku wojny nie mieliśmy ciepłej wody.
Jutro będziemy jechać do granicy około 4 godzin, nie wiem jak długo tam zostaniemy. Mam nadzieję, że wszystko szybko minie. Moja rana niby szybko się goi, ale nadal mam problemy z chodzeniem. Czekam na rehabilitację i mam nadzieję na szybki powrót do zdrowia.

Udało nam się szczęśliwie przekroczyć granicę. Zatrzymałyśmy się w środku nocy w miasteczku przy granicy. Był to Lublin. Jest tam całkiem pięknie, ale w nocy nie ma tam w ogóle nikogo. Chciałyśmy wynająć mieszkanie lub pokój w hotelu, ale nie udało się. Musiałyśmy pójść do baru, kupić coś do jedzenia i picia. Po drugiej stronie miasta znalazłyśmy McDonald’s. Razem z mamą zamówiłyśmy to samo – kawę. Miałam nadzieję, że kawa pomoże mi przetrwać do rana, ale tak się nie stało – zaczęłam zasypiać już w samej kawiarni. To było coś w rodzaju półsnu, co było bardzo dziwne. Wstawałam co 15 minut z uczuciem strachu, że zaraz mnie stąd wyrzucą, jakbym zrobiła coś złego. Czułam się tak źle, że nie potrafię tego opisać. Odczucie, że nie jestem tu chciana, nie zniknęło. Po operacji bolała mnie rana i wydawało mi się, że mam dość wysoką temperaturę…

CZEŚĆ, NAZYWAM SIĘ…
Cześć, nazywam się X-101. Mam 30 lat, ale właśnie zostałam przywrócona do pracy. Tak długo czekałam… Cały ten czas w zamkniętym i śmierdzącym magazynie. Powiedzieli, że przydam się w Gruzji. Nie udało się – pojechała moja koleżanka, która szybko została zapakowana w ciemnozielone pudło. Było ich dwóch, jeden był blondynem, miał około 170 cm wzrostu, był szczupły. Drugi był czarnowłosy, nieco wyższy od pierwszego. Szybko zniknęła, zapakowano ją do samolotu i odleciała. Leć bezpiecznie! – pomyślałam, ale zamyśliłam się. Przecież my wszyscy tutaj jesteśmy rakietami i bombami niczym gwiazdy. Prezydent przychodzi do nas, głaszcze nas i rozmawia z nami. Ale z roku na rok jest nas coraz mniej. Gdzie nas zabierają? Co się z nami dzieje po załadowaniu do samolotu? Może w tym roku się przekonam.
Słyszę dziwne odgłosy. Myślę, że się zbliżają. Kroki są coraz głośniejsze, głosy wyraźniejsze. Zatrzymali się tuż obok mnie!!! Powiedzieli, że mnie biorą!!! Wreszcie!!! Czekałam tak długo, byłam przygotowana na ten moment. „Gdy wystrzelą cię z samolotu, leć prosto w dół, patrz na punkt, skup się” – mówili mi. Zawsze byłam polerowana przez strażników magazynu, regularnie malowana i wysyłana na wystawy. Raz byłam nawet w Nowym Jorku. Teraz wszyscy, którzy tak uważnie mnie oglądali, zobaczą, jak pracuję. Zobaczą, że latam, a nie stoję. Przecież zostałam stworzona do latania, ale dlaczego wcześniej nie latałam? Szczerze mówiąc, sytuacja jest nieco stresująca. Skąd mam wiedzieć, gdzie pojawi się ten punkt? Jak mam się skupić? Jaką pozycję zająć w locie, żeby zobaczyli mnie ci wszyscy ludzie i prezesi z wystaw? Ok. Wdech, wydech. Dasz radę. Zaczynają wlewać we mnie coś, co jest bardzo smaczne. Natychmiast zaczynam czuć się inaczej. Wcześniej widziałam tylko zielone i czarne kolory, teraz przede mną chaotycznie przelatuje kilka ekranów, we wszystkich możliwych kolorach.
Zemdlałam z zachwytu. Gdy się ocknęłam, zobaczyłam tylko jak jestem zaczepiana do myśliwca. Zaczęliśmy lecieć bardzo szybko. Pod nami są duże miasta – najpierw Sankt Petersburg, potem Mińsk, następnie Kijów. Krążymy, a ja przyglądam się wszystkiemu, bo jest takie nowe! Nigdy nie wiedziałam, że niebo jest tak niebieskie, a chmury tak białe. A te wszystkie budynki i magazyny, które wcześniej wydawały się takie duże, teraz są takie malutkie… Wreszcie czuję się wartościowa.
W jednej chwili wszystko się zmienia. Pilot nacisnął przycisk, polecieliśmy prosto w górę, a ja zaczęłam widzieć na czerwono. Ledwo usłyszałam „Start”, bo zaczęłam nabierać niesamowitej prędkości. Wdech, wydech, spokojnie, jestem skupiona. Widzę punkt – lecę tam i nigdzie nie skręcam. Mam nadzieję, że kolejna misja będzie taka sama. Widzę, że lecę w kierunku wieżowca. Stop. Stoooop. A co z tymi ludźmi w środku? Zaczęłam panikować, skręcam w prawo, w lewo. Najważniejsze jest to, żeby nie trafić w ten dom. Lecę bardzo chaotycznie i szybko, ale udało mi się jeszcze zmienić trajektorię lotu i lecę do mniejszego domu z czerwonym dachem… Doleciałam. Rozpadłam się. Jestem w czyimś domu, wszystko rozwaliłam i zniszczyłam. Przede mną stoi mała dziewczynka, podnosi metalowy przedmiot. Następnej misji prawdopodobnie nie będzie.
Obudziła mnie mama i powiedziała, że musimy iść do samochodu i jechać. „Nie ma sensu tu siedzieć” – powiedziała i zaczęła się szykować. Ciężko mi było wstać, byłam bardzo zmęczona. Mama pomogła mi i powiedziała, że już niedługo będziemy na miejscu. Nie wiem dlaczego, ale wtedy byłam na nią bardzo zła. Całe zmęczenie, które tkwiło we mnie już drugi tydzień, zaczęło mnie po prostu denerwować. I nie, to nie jest wina mojej mamy. Ona pomaga mi teraz bardziej niż kiedykolwiek, a ja po prostu nie mam gdzie wyrzucić swojej złości. Mamy dobre relacje, ale czasem, jak to pewnie z każdym bywa, ona mnie nie rozumie. Nie rozmawiamy o wszystkim, a chciałabym ją zapytać o kilka spraw. Może z czasem będzie lepiej.
Teraz wyjeżdżamy, więc pewnie nie będzie to możliwe. Przed nami 3 godziny drogi, ja już marzę o ciepłym prysznicu i spokoju. Swoją drogą, granica, którą przekroczyłyśmy, wydała mi się dziwna i abstrakcyjna. Tak, przejeżdżałyśmy przez budki, byli tam wojskowi. Ale jak długo ciągnie się taka granica? Na całym świecie są tysiące kilometrów granic, które oddzielają coś od czegoś.
Po przekroczeniu granicy poczułam się lepiej. Choć później wydawało mi się, że wiatr, który słyszę z daleka, to syrena. Głośne stukanie dla mnie to wybuch lub nalot. To była dla mnie granica bezpieczeństwa. Zrozumiałam, że teraz rakieta mnie nie dosięgnie.
Dotarłyśmy do naszych przyjaciół, wszystko już było dobrze. Umyłam się, przespałam około 13 godzin, a następnego dnia czułam się świeża i pełna energii. Ale wszystko jest jakoś dziwne, bardzo piękne. Jest dobrze i sprawia mi to radość, ale mimo to ciągle porównuję, jak jest tutaj, a jak w domu. Nasi przyjaciele mieszkają w wieżowcu, w pobliżu którego znajduje się fajny plac zabaw. Wyglądam przez okno i pierwsze, co dostrzegam, to bawiące się dzieci. Uśmiechnęłam się, choć nie jest to u mnie częste. Wcześniej jakoś nie obchodziły mnie dzieci, a teraz cieszę się ich szczęściem, cieszę się że u nich wszystko dobrze się układa.
Dzisiaj przywieźli mi odpowiedni wózek inwalidzki i nie muszę się już męczyć z kulami. Dużym plusem jest winda w bloku, dzięki czemu mogę sama wychodzić na tzw. spacery. Chociaż jak mam to teraz nazwać – wyjazdy?
Byliśmy u lekarza, zdjęto mi szwy i zapisałam się na rehabilitację. Moja mama bała się, że będzie trzeba płacić. Nie wiem dlaczego, ale moje leczenie będzie bezpłatne. Teraz pojawiło się tyle nowych problemów – musimy znaleźć szkołę i zacząć wynajmować mieszkanie. Moja mama aktywnie poszukuje pracy. Pomyślałam, że chcę iść do szkoły plastycznej, żeby nauczyć się rysować. Pierwszą rzeczą, którą narysuję będzie rakieta, która mi się przyśniła. Może stworzę z nią jakiś komiks? Nie myśląc o szkole, postanowiłam zacząć malować. Godzinę później zatrzymuje mnie pewna myśl. Katia. W chaosie nowej sytuacji nie miałam czasu na dalsze poszukiwania. Zaczęłam dzwonić do wszystkich moich kolegów z klasy. Masza jest w Austrii, Oleg został na miejscu, Ania jest w Wielkiej Brytanii. Nikt nie słyszał o Katii.

REHABILITACJA
-Dzeń dobryj!
-Dzień dobry! Jak się masz? Jak twoja noga?
I wtedy zamarłam. Uczyłam się kilku słów, ale nie wiem, co mu odpowiedzieć. Tak, muszę się zastanowić.
-Мі – Ja, dobrze noga…?
-Mówi pani że dobrze. Rozumiem. Ile czasu minęło od zabiegu?
Pokazałam dwa palce i dodałam do tego słowa, że tygodnie.
-Przepraszam?
Zarumieniłam się, pot zaczął lać się z mojego czoła. Czego nie zrozumiał, jak mam to powiedzieć? Zaczynam czuć złość. Powtarzam – dwa na palcach, a teraz może po angielsku się uda?
-weeks
-Okej, rozumiem. Czy pani może stawać na nogę?
-Nie duże. Oj. Nie bardzo.
Nasza rozmowa wyglądała jak zbiór słów z różnych języków, które próbujemy złożyć w jedną, całą układankę. Zasadniczo zrozumieliśmy się, ale miałam wrażenie, że właśnie przypomniałam sobie całe swoje życie. Muszę się lepiej nauczyć języka, zrozumiałam to dzisiaj.
Po powrocie do domu mama stwierdziła, że czas poszukać dla mnie szkoły. Siedziałyśmy, wybierałyśmy, a ja nie wiedziałam co wybrać. Nie wiedziałam, która szkoła jest lepsza lub gorsza i nie wiedziałam jak szukać informacji na ten temat. Wysłałyśmy wnioski do trzech szkół, czekamy na odpowiedź. W Internecie znalazłam informację o lekcjach języka polskiego dla uchodźców z Ukrainy. Teraz oficjalnie można mnie nazywać uchodźcą.
Poszłam na te kursy, był poniedziałek, około godziny 17. Mama mnie tam zawiozła, a potem byłam zdana na siebie. Poprosiłam ją, żeby została w samochodzie i nie odprowadzała mnie, wydawało mi się to trochę krępujące. Nie dlatego, że się jej wstydzę, nie, nie wstydzę się. Po prostu ją znam i wiem, że może mnie trochę zawstydzić przed nowymi znajomymi, a wózek już robi swoje. W budynku, w którym odbywały się te kursy była też winda, więc nie było mi tak trudno. Weszłam do klasy i zobaczyłam Katię rozmawiającą z nauczycielem. W sali była ona, nauczyciel i jeszcze jedna dziewczyna. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Katia? Tutaj? Krzyknęłam: „Katia!”, odwróciła się w moim kierunku i zamarła na kilka sekund, po czym podbiegła do mnie i przytuliła mnie szlochając. Z moich oczu również polały się łzy. Wydawało nam się, że widziałyśmy się kilka lat temu, w innym życiu, zupełnie innym niż teraz, a teraz spotkałyśmy się przypadkiem. Faktycznie, tak było. Ja ze złamaną nogą, Katia z blizną na twarzy. Zaczęłyśmy rozmawiać ze sobą, opowiedziałam jej, co mi się przydarzyło, a potem zaczęła ona. Rano, po pierwszych nalotach, wyruszyli na zachód. Po staniu w korku przez 7 godzin zrozumieli, że muszą szukać innych dróg. Postanowili jechać przez północną część kraju. Przed wjazdem do Demidowa pod Kijowem zatrzymali ich Rosjanie i powiedzieli, że nie puszczą ich z powrotem. Nie było drogi powrotnej, więc zaczęli jechać dalej na północ. Katia powiedziała, że było tam dużo rosyjskich pojazdów i żołnierzy. Na jednym z punktów kontrolnych żołnierz wybił szybę od strony, gdzie siedziała Katia, a odłamki szkła zraniły ją w twarz. Dotarli do Mińska, gdzie powiedziano im, że mają jechać do Moskwy. Po drodze skręcili i przez Estonię opuścili Rosję i dotarli do Polski, ich podróż trwała 2 tygodnie.
Ciężko było tego słuchać, ale bardzo się cieszyłam, że jest bezpieczna i że nic jej nie jest. Przyszły pozostałe dzieci i rozpoczęły się zajęcia. Wszyscy się poznaliśmy i miło spędziliśmy razem czas. Jedna z dziewczyn również chodzi do tej samej szkoły, do której chodzę ja. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.

DOM
– Otwieram oczy i widzę przed sobą swoje mieszkanie. – „Ten sen znów do mnie wrócił”. Pamiętam to jak dziś, choć często zapominam o pewnych szczegółach. Kim jestem? Prawdopodobnie tylko Bóg może to powiedzieć. Mam na imię Ania, pochodzę z okolic Kijowa, gdzie w 2022 roku wybuchła wojna. To wydarzenie dotknęło mnie najbardziej ze wszystkich wydarzeń w moim ciekawym życiu. Teraz mieszkam w swoim mieszkaniu w Kijowie, zamierzam kupić samochód. Świat wygląda teraz zupełnie inaczej. Strach i niepewność co do przyszłości towarzyszyły mi przez długi czas, a potem zniknęły w wyniku wielu lat ciężkiej pracy. Często jednak trafiam na wspomnienia z przeszłości. Zarówno te dobre, jak i te złe. Zrozumiałam jedno – trzeba je prawidłowo odbierać. Widzisz, ludzie niby żyją szczęśliwie, ale wciąż mają dawne emocje i uczucia. Wszyscy w pewnym momencie musieli zapomnieć, czym jest złość i radość, wszystkie emocje zdają się być równe. Potem, pozostawiony z tym wszystkim sam na sam, każdy z nas musiał to przetrawić. Odpowiedzieć sobie na niektóre pytania. Zrozumiałam, że nikt nie jest w stanie całkowicie rozwiązać żadnego problemu ani odpowiedzieć na wszystkie pytania. Możemy jedynie włożyć te pytania do odpowiednich szuflad, aby lepiej zrozumieć świat. Zaakceptować doświadczenie, niczym część naszego ciała, zjednoczyć się z nim. Tylko wtedy możemy stać się silniejsi.
Ten dzień był jednym z najpiękniejszych w tym czasie, wróciłam do domu szczęśliwa. Z Katią. Moja mama bardzo się ucieszyła, gdy ją zobaczyła. Później postanowiłyśmy, że będziemy razem chodzić do szkoły. Tak, było ciężko, ale mając przyjaciółkę w podobnej sytuacji było mi łatwiej. Na początku nie wszystkie dzieci chciały z nami rozmawiać. Chyba się bały albo po prostu uważały nas za dziwaków. Przez około pół roku jeździłam na wózku, potem zaczęłam chodzić.
Do dziś pamiętam ten zapach. I te miejsca, te podróże. Do dziś mam ten plecak z bandażem, który włożyłam tam pierwszego dnia wojny. Miesiąc temu wróciłam do domu, do tego zniszczonego domu. Nadal stoi pusty i zniszczony przez bomby. Nie odbudowaliśmy go ze względu na decyzję społeczności naszej wsi. Teraz nasza wieś stanowi muzeum okupacji regionu kijowskiego. Wyszłam z auta, żeby mu się przyjrzeć, a w tym czasie przejechały dwa autobusy z turystami. Dla nich to muzeum, rozrywka. Patrzą – wspominają i kręcą głowami. Z jednej strony jest to super i bardzo potrzebne, ale z drugiej strony bardzo chciałabym zobaczyć tu życie.
Tak, moje marzenia się spełniły. Wróciłam. Nasz czołg przejechał w miejsce czołgu wroga, broniąc naszą wieś przed rosyjskimi żołnierzami. I tak, teraz rosną tam kwiaty. Metalowego słonia po wojnie chciałam oddać koledze. Oczywiście nie wziął go, kazał mi go zatrzymać na zawsze. Wróciłam i zabrałam wszystkie nasze zdjęcia, które znalazłam – niektóre z nich były spalone lub tylko nadpalone.
W Polsce znalazłam się po kilku latach. Zostałam artystką, a moją pierwszą pracą, za którą otrzymałam pieniądze, była ilustracja mojej blizny – tej od rosyjskiego pocisku. Rozwinęłam się i teraz staram się zmieniać świat na lepsze, bo pamiętam siebie wtedy, małą i zapłakaną. Z wyraźnym brakiem nadziei w oczach. Dużo płakałam, a teraz dużo się uśmiecham. To oczywiście nigdy nie wyjdzie ze mnie, jesteśmy związani z tą historią na zawsze. Ale to był mój wybór, czy będzie mnie to męczyć, czy doda radości mojemu życiu. Co to znaczy radość? – pomyślisz. Tak, bo to właśnie ta sytuacja pokazała mi, co to znaczy, gdy jest naprawdę „źle”. Dlatego teraz zauważam każdy drobiazg w moim życiu i staram się go doceniać. Niech mój dom będzie pomnikiem, niech następne pokolenia wiedzą, czym jest zło. Weszłam do środka domu, zobaczyłam kawałek metalu, który był częścią rakiety. Zabrałam go ze sobą i poszłam do swojego mieszkania. Będzie to dla mnie pamiątka.
Powstaje więc pytanie, czym jest dom? Zrozumiałam, że dom jest tam, gdzie jest dobrze. Dom jest tam, gdzie jestem ja.

Exit mobile version