Site icon Sukces jest kobietą!

DJ WIKA: Wiecznie pozytywna

  1.  Pracowała Pani jako pedagog i dyrektor placówki – czy ma Pani kontakt z wychowankami? Czy wiedzą, co Pani obecnie robi, wspierają lub wpadają na imprezy?

To jest trudny temat, tak samo jak to byli trudni wychowankowie bowiem wszyscy byli po wyrokach sądowych. Z różnych środowisk tez. Poza tym, u nich potrzeba kontaktu nie jest tak zakodowana. Gdy jeszcze pracowałam w szkole, miałam kontakt z kilkoma chłopakami z więzienia. Gdy wraz z mężem wyjechałam na placówkę dyplomatyczną, ten kontakt się urwał. Ale byłam na kilku ich weselach, niestety na pogrzebach i rozprawach sądowych też. 

Jakiś rok temu odezwał się do mnie na Facebooku chłopak, dawny wychowanek. Mówił ze pracował za granicą ale wrócił. Był dawno temu taki wypadek na warszawskiej Pradze, zginęła 14-letnia dziewczynka i to była jego córka. I poprosił bym przyszła na jej pogrzeb. Niestety, byłam wtedy poza Warszawą i nie mogłam przybyć. Było mi bardzo przykro, bo całkowicie zniknął z Facebooka i nie mogłam go już odnaleźć. Wiem, że on wtedy nie był z mamą tej dziewczynki ale córkę kochał bardzo i totalnie się załamał po jej śmierci. 

Podczas pracy, spotykałam się z różnymi chłopakami, którzy już wyszli z zakładu. U nich często był poważny problem z narkotykami i wielu z nich sobie życie zmarnowało przez to. Alkohol to samo, niestety. Spotkałam kilku z nich pod Dworcem Centralnym. Ciężko się bardzo rozmawia z takimi ludźmi. Mają swój pomysł na życie i ten pomysł uważają za najlepszy. 

Nie wiem jak obecnie wygląda sprawa resocjalizacji i chłopaków, którzy wychodzą z zakładu. 

W chwili, gdy ja byłam czynnym wychowawcą to wielu poszło po zakładzie do wojska. Wojsko dawało im opiekę i zawód. Wszyscy marzyli o zawodzie kierowcy tam, ale ponieważ były bardzo wyśrubowane badania psychologiczne to wielu z nich nie mogło spełnić swojego marzenia z wiadomych powodów. Ale zawód mechanika był w ich zasięgu i też dawał określone profity i wiedzę. Dawał tez to, co najważniejsze czyli możliwość wyjścia na prostą. Jak jest teraz to nie wiem. 

Oni nie mieli do kogo wracać. Nie mieli pracy, domu ani rodziny wiec szli dalej. No bo gdzie – matka, która pije czy wujek któryś z rzędu?

2. Co Pani najmilej wspomina z tego okresu? I przeciwnie – czy jest coś, co by Pani chciała wymazać z pamięci i sprzed oczu?

Tzn. tak już wspomnienia które bym chciała wymazać z pamięci to raczej nie mam, Nawet jeśli dotyczą spraw trudnych i bardzo osobistych. Jako młody człowiek mogę się wstydzić pewnych rzeczy czy zachowań np. zakochania w niewłaściwej osobie. Ale ogólnie wszystkie te sytuacje mnie czegoś nauczyła i doprowadziły  do tego miejsca, w którym jestem dzisiaj. 

Z domu jako jedynaczka wyniosłam naukę ostrożności. Za ojcem z mamą jeździłyśmy wszędzie. To nie był taki dom, że był harmonogram dnia a ja tam miałam swoje pianino 😉 . Moja mama wszystko to trzymała w garści. To wszystko nauczyło mnie dystansu i cierpliwości. I mimo przebytej choroby zawsze byłam optymistką. I zawsze realizowałam siebie na różne sposoby. 

Zawsze zwierzęta były dla mnie istotne: koty, psy, kaczki itd, to co biegało po podwórku.

Jako dziewczynka uwielbiam Karola Maya zaczytywałam się jego książkami. Bardzo mocno przeżywałam wszystkie te pozycje tak samo jak „Tomka” Alfreda Szklarskiego. Zawsze żyłam w świecie wyobraźni i moich książek.  Od samego początku bardzo mocno przeżywałam cierpienia zwierząt. Ten świat z mojej wyobraźni i z głębi mojego serca chyba dotrwał do dzisiaj. Poprzez moje choroby jako dziewczynka też byłam w dużej części wyłączona z „normalnego” życia. Gdy miałam 13 lat ja już byłam w internacie i szybko musiałam się stać dorosła. Ja zawsze byłam silnie związana z mamą. To były silne rozdarcia dla mnie. Ciagle nowe sytuacje i rozstania. Co kilka miesięcy nowa szkoła. Dorośli nie mieli pojęcia jak ja, jako dziecko, mocno to przeżywałam. 

Dlatego jako pedagog bardzo mocno zwracałam na to uwagę, bo wiedziałam jak ja się wtedy czułam. I był pod takim kloszem moim jakiś nieśmiały chłopak, bo wiedziałam że go tam zadziobią. Wtedy, jak i teraz, dzieci i młodzież są okrutne dla siebie. Zawsze uważałam, że gdy klasa się lubi to też nauka lepiej idzie. Bo tak to dzieci tylko patrzą jak sobie wzajemnie dokuczyć. Może teraz to się zmienia na plus, ale właśnie kiedyś, nie było takiego baczenia na uczniów pod kątem ich współdziałania w całej klasie. Dla mnie jest to nie do pojęcia, by na szkolnym boisku dzieci zamordowały kota i rzucały nim. To jest nie do ogarnięcia dla mnie. 

Dla mnie, nie ma lekcji języka polskiego, by pominąć sprawy wychowawcze. W każdym wierszu można „przemycić” coś z wychowania. 

Młodzież niestety ma głupie pomysły i w głupocie się realizują, bo to taki wiek i nie są dobrze i z sercem prowadzeni. Nie mają jak zaimponować kolegom, więc robią rzeczy śmieszne lub właśnie straszne.  

3. Czy to co Pani robi, traktuje Pani jako swego rodzaju misję dla seniorów? Raczej jest to temat spychany w Polsce a Pani się tym zajęła, wypełniając ogromną lukę aktywizacji seniorów.

Ja po prostu przeszłam na emeryturę i zaczęłam się realizować w ten sposób. Moje życie zawsze się kształtowało trochę inaczej, bo moim pierwszym mężem był mój profesor z uczelni. Zawsze miałam wysoko ustawioną poprzeczkę, dotyczącą różnych spraw, w tym też kontaktów. Drugi mój mąż był dyplomatą.

Gdy przeszłam już wszelkie szczeble zawodowe czyli byłam wychowawcą, byłam nauczycielem, byłam też nauczycielem w szkole życia, pracowałam też 4 lata z dziećmi głęboko upośledzonymi. Dlatego jak teraz słyszę, że ktoś mówi że dziecko z Downem może być samodzielne to niech idzie z tym dzieckiem popracować „24 godziny na dobę”. 

Tak samo nie jestem absolutnie za aborcją, ale jestem za tym by to tylko kobieta decydowała o sobie. Jeśli ktoś jej tego zabrania, niech tak samo, pójdzie do zakładu dla dzieci głęboko upośledzonych  i niech popatrzy, co się z nimi dzieje. 

Bardzo przykre jest dla mnie też to, co się teraz dzieje w sytuacji osób niepełnosprawnych i dzieci z zaburzeniami czyli izolowanie ich od społeczeństwa poprzez naukę indywidualną w domach. 

Niestety to też jest widoczna wina dorosłych i rodziców, bo jako społeczeństwo z trudem przełamujemy stereotyp patrzenia na niepełnosprawność, starość i upośledzenia. To się przyjęło, że jest to „kara boska”. Dziecko upośledzone na wsi to była cała rodzina już upośledzona i na marginesie. Pamiętam z dzieciństwa, jaki był stosunek do dziewczynki która była niemową i mieszkała na samym końcu wsi. Dzieci biegały koło domu i przedrzeźniały ją. I tylko nauczyciel i rodzice zwracali na to uwagę, nikt więcej. 

Ja mam niepełnosprawną wnuczkę, ma epilepsję. Chodziła też do szkoły prywatnej i katolickiej. Jeśli bierze leki to wszystko jest w porządku przecież, ale one powodują że myślenie się spowalnia. I nikt z nią nie chciał siedzieć w ławce. Rodzice uważali, że ich dzieci zarażą się epilepsją. Nie ma kontaktów takie dziecko a przecież bardzo chce być z rówieśnikami. Nie ma nic na siłę i tyle, co mogliśmy zrobić? Ale jeśli jest tak, że te dzieciaki są normalnie traktowane, że mogą uczestniczyć w zabawach i jest inny stosunek rodziców, bo są nauczeni empatii. Uczą się wtedy dzieci też opieki i czułości. I wtedy te dzieciaki się rozwijają i wręcz kwitną w takim środowisku. Inaczej wtedy reagują na wszystko i bez strachu i łatwiej im idzie nauka. 

Takie same bariery dotyczą kwestii starości. Stary człowiek jest już tylko śmieszny, głupi, opuszczony i dziwny oraz zaniedbany. Co może mieć do powiedzenia stary człowiek? I to jest u nas wielkim błędem. Nie możemy wychować nikogo dobrze ani zrealizować mądrego planu wychowawczego z obecnymi barierami. Człowiek chory i upośledzony jest po prostu inny. Nie jest zły czy głupi. Niepełnosprawny na wózku często może być bardziej inteligentny niż pełnosprawny człowiek. Może mieć zaburzenia mowy i ruchu, ale tak samo dzieci i młodzież mogą pokończyć szkoły i studia, z dostosowanych do nich specjalnym, ale nadal pełnym programem edukacyjnym. Segregacja i tworzenie barier to coś, czemu się zawsze będę sprzeciwiać, bo to zaburza wychowanie porządnego i otwartego człowieka. 

To samo w stosunku do zwierząt. Zwierzęta tak samo reagują na ból i cierpienie to też żywa istota. To są założenia, które powinny być w szkole. Jak mamy wychować dziecko, jeśli nie możemy go nauczyć czułości do zwierząt. Dlatego przytulamy dzieci, by czuły bliskość. Dlatego się mówi, że dzieci z domu dziecka są inne – bo nie znają tego dotyku, mają poważne deficyty tego. To samo chłopcy z zakładu, nie mieli rodzin ani wsparcia – to jest po prostu choroba na całe życie i problemy z nawiązaniem relacji i kontaktów. To są wtedy kalecy ludzie. 

I gdy już przeszłam na emeryturę to pomyślałam, że sobie odpocznę od pracy, którą kochałam, ale która była bardzo trudna. Poranne wstawanie na dyżury, kontakty z policją, muszę być w sądzie, tu kradzież… więc sobie posiedzę w mężem i odpocznę na mojej działce. Posiedziałam tak chyba rok, zrobiłam wszystko w moim ogrodzie i zaczęło mi brakować kontaktów z ludźmi. Bo to nie wszystko, że ten mężczyzna jest obok i pójdziemy sobie na spacer i pooglądać drzewa wkoło. Może będę żyć kolejnych 30 lat i co dalej? I co będę robić. I mimo że wkoło mnie było naprawdę pięknie, bo lasy i jeziora, było mi za mało. Mój mąż zjeździł cały świat, więc już chciał odpocząć na miejscu. Ja siedziałam jako nauczyciel w zakładzie za kratami i chciałam jeździć i podróżować. Coś więcej chciałam jeszcze. Ja mogę przyjeżdżać na działkę, ale mieszkać tam nie. Ta działka może być dla mnie relaksem, ale nie sposobem na życie! Zakładam swoją długowieczność czyli do ponad stu lat i będę ten czas na działce siedzieć? (śmiech) To marnowanie życia. Ale wtedy dostałam telefon, od znajomej, która mnie zapytała czy mogłabym zrobić coś artystycznego dla jej seniorów. Pomyślałam, że sama jestem seniorką więc czemu nie. Miałam też wtedy obraz seniora z czasów zakładu, że chłopcy mówili że „znów te stare dziadki przyjdą na nasze wydarzenia”. A to się zmieniło, bo i chłopcy dorośli i się zmienili i bardzo się im teraz to podobało. I tak pomyślałam, że na pewno nie chcę wyglądać jak tamten senior, który był niechciany i wyśmiewany. Ja nie będę przychodziła na kiepskie wieczorki ani spotkania w klubie. 

Tak się zaczęła moja praca w Klubie Seniora, założyłam wtedy pierwszy kabaret – „Ferajna”. Pisałam teksty i to było bardzo na wesoło, tańce, wieczorki taneczne były też. Z pierwszym kabaretem pojechaliśmy na przegląd do Bydgoszczy i tam się bardzo moje teksty podobały. Nawet dostałam wyróżnienie za drugie miejsce i chyba dostaliśmy nawet 600 zł dla Klubu. I tak pomyślałam, że tym ludziom chcę coś pokazać, by nie siedzieli tylko przy herbacie. 

To jeszcze były lata 90-te, więc naprawdę nie było gdzie iść, nie to co teraz. I już wiedziałam, że nie będę seniorem, który siedzi, ale tym, który działa i tworzy. 

Ponieważ zawsze działałam też społecznie, dostałam propozycję otwarcia klubu dla seniora na Ochocie, Ikar. Tam poznałam panią prezes od spraw rencistów i emerytów. Powiedziała, że koniecznie muszę założyć własny klub sama. Powiedziałam, że gdybym tylko miała salę to już by klub był. 

Dostałam więc salę we Włochach na 300 osób, to była piękna filia domu kultury. Założyłam kabaret, zespół wokalny, zespół dla dzieci, dla przedszkoli i zespół taneczny. Bo gdy założyłam zespół dla seniorów to burmistrz zapytał o zespół dla dzieci i zespół tańca. No i tak to poleciało. 

Założyłam też Uniwersytet dla Seniora i to było wspaniałe, bo zapraszałam jako prelegentów wykładowców z Uniwersytetu. To były jeszcze znajomości, które nawiązałam w zakładzie czy ze szpitali, kiedy chorowałam. Lekarze przybywali na te spotkania, psychologowie też i mieli swoje prelekcje. Na początku robili to bezpłatnie, później dom kultury płacił za te wykłady więc honoraria też były. 

Nawiązałam też współpracę z prezesem od literatury polskiej i zrobiłam wieczór literatury polskiej. Były do tego kąciki brydżowe i to życie społeczno-towarzyskie, które chciałam zaproponować tym ludziom, zaczęło kwitnąć. 

Seniorzy też są różni, są bardziej i mniej wykształceni. To jest moje pokolenie, więc też nie wszyscy choćby pokończyli studia choć i tak ich ilość jest większa, niż jeszcze jedno pokolenie wstecz, bo często nawet czytać nie potrafiono. 

I były spotkania z psychologiem na przykład na temat relacji między dziećmi a rodzicami czy między dziećmi a babcią. Uważam, że u naszych sąsiadów za granicą jest pod tym kątem o wiele lepiej, bo nam życie i jego cykle, wyznaczają też warunki mieszkaniowe. Myślę, że gdybyśmy mieli lepsze warunki mieszkaniowe, to by było mniej dramatów. Bo jeśli na przykład rodzice mają tylko dwa pokoje, starzeją się a dzieci ich pobierają się, mają swoje dzieci to nie da się pomieścić w takim małym mieszkaniu przecież. To jest ciężko wtedy. Nawet gdy jedno z rodziców umiera to są już na świecie wnuki i jest bardzo ciasno wtedy. Nie da się żyć wtedy i stąd właśnie te spięcia i awantury w domach. 

Ludzie wtedy też przychodzili, by wyjść z domów. Bo pan przepisał  mieszkanie na córkę, żona jego umarła, ale np. zięć go nie lubi więc stara się wtedy wychodzić. Chciałam właśnie tak uzupełnić te luki dla seniorów, dla ich edukacji. Utworzyłam też serię wykładów „kościoły chrześcijańskie i niechrześcijańskie”. Była cała piękna seria na temat religii. I przybywali prelegenci z różnych kościołów. I synagogi, i ewangelickie i od Świadków Jehowy, przeróżne. Po to, by poznać różne wiary. Ogromnym powodzeniem się cieszyły te spotkania, ponieważ po spotkaniach, robiłam zabawę. Nie odwrotnie. Godzina wykładu była a potem zabawa. To samo z lekarzami i ich różnymi specjalizacjami. 

Pamiętam, że zaprosiłam na spotkanie lekarza urologa. Gdy gram dla seniora to wystarczy że nabiorę powietrza nosem i wiem, że nie pachnie dezodorant tylko mocz. I tłumaczyłam, że nie mamy się czego wstydzić, ale wiedza jest potrzebna. Bo raz że trzeba się myć, ale są specjalne koreczki, majtki, podkładki. Wystarczy to kupić. Zapraszałam wtedy te firmy i po wykładzie, można było porozmawiać i się zaopatrzyć. W trakcie zabawy nikt nie kupował bo się ludzie wstydzili ale po zabawie, zostawali. Albo wracali i pytali – Pani Wiko a do której ta firma jeszcze będzie? To podejdę później. Również robiłam badania osteoporozy, zaprosiłam lekarza, który zrobił dla 500 osób badanie za 10 zł od osoby. Jemu się opłaciło, bo wziął sprzęt ze sobą. 

Był cały czas szereg takich działań. Kościół, polityka i różne ugrupowania, żeby wiedzieli chociaż na kogo głosować, bo nie wiedzieli nawet.  

Pamiętam, jak zrobiłam zabawę dla blokersów, z racji sentymentu dla tego typu dzieciaków. Nie zawsze mi się te imprezy udawały, bo  chciałam, by te zabawy były bez obstawy policji tylko żeby się młodzież pobawiła. No i zabawa była super, ale okazało się chłopcy się po zabawie spotykali w innym miejscu i się tam po prostu tłukli między sobą. Grochów z Wolą, Ochota z Pragą… niestety, takie były te blokowe realia. Nie pili na sali, bo nie było wolno to pili potem, na ulicy. I tak się projekt zakończył. 

Wracając do projektu dla seniorów – byłam nim mocno pochłonięta. Trzy razy w tygodniu imprezy, załatwić prelegenta, załatwić  wszystkie sprawy wkoło, bez przerwy coś się tam działo. 

I w chwili gdy czytałam w gazecie, że starsi ludzie powinni siedzieć w domu rano, kiedy to się u nas działo a nie jeździć w godzinach szczytu komunikacją to było mi bardzo przykro, bo ja nie czułam się „starociem”, jak to tam opisano. 

I napisałam wtedy do tej gazety, że ten „staroć” jedzie tramwajem do innej dzielnicy, gdzie może kupić ziemniaki o 40 groszy taniej, by zrobić tobie czy twojemu dziecku a jego wnuczce obiad. A ty też będziesz stary. I to mnie zabolało. 

Pamiętam, jak zaprosiłam na wydarzenie z dyskoteką do tego domu kultury DJ-a i bardzo się to podobało. I pomyślałam – mamy taką piękną salę, na 300 osób to może te dyskoteki co tydzień? I pomysł się spotkał z zachwytem. 

Dyrektor powiedział – Pani Wiko, jeśli pani chce co tydzień tu grać to niech pani gra. My tylko możemy raz na pół roku kogoś zaprosić, by zagrał, bo nie mamy funduszy na to. Odpowiedziałam więc, że zgadzam się, będę grała za darmo i co tydzień. Sprzęt był, jak to w domu kultury, głośniki były. Kupiłam kilka płyt na rachunek, posłuchałam jak gra DJ na tej pierwszej dyskotece i co, byłam gotowa (śmiech). Potem zagrałam Sylwestra i od tamtej pory minęło 24 lata, jak gram. 

Wiadomo, to była muzyka różna, była biesiadna, klasyczna i to, co lubili. I przynoszono mi w trakcie zabaw płyty z prośbami o zagranie tego czy innego utworu. Tak się to rozkręciło, że zaczęłam grać trzy razy w tygodniu. Mąż skwitował to śmiechem że zupełnie upadłam na głowę z tą muzyką. On był typem domatora. Owszem, zawoził mnie i przywoził z tych zabaw, ale nie wchodził na salę. Mój mąż miał swój świat polityki i swoich znajomych a ja byłam taka społeczna i rozrywkowa. 

W domu kultury przepracowałam pięć lat, przyjeżdżała do nas telewizja, kręcili zabawy, robili wywiady i to było bardzo miłe. Nasze zespoły też były pokazywane. Napisałam wtedy projekt na przegląd ogólnopolski, by zrobić wydarzenie dla seniorów i to się odbyło i było naprawdę pięknie. Premiera tego była chyba w 1994 roku. 

Niestety, stało się tak, że przy zmianie burmistrza wówczas, były modyfikacje  w funkcjach i tak oto zostałam instruktorem. ponieważ byłam już na emeryturze więc mogłam się teraz tym zająć. 

Miałam te same pieniądze i zakres obowiązków tylko inaczej się to nazywało. Pan, który też tam był do pracy zajął się młodzieżą a ja miałam tylko zajmować się seniorami. Niestety jednak, po trzech miesiącach pracym zrezygnowałam. Mieliśmy, jak się okazało, totalnie inne podejścia do działania i trzeba się było rozstać. 

Wówczas współpracę zaproponowała mi Fundacja Wspierania Inicjatyw Artystycznych, ponieważ u nich odeszły instruktorki. Zaproponowano mi pomoc w rozkręceniu Fundacji no i się zgodziłam. Fundacja mieściła się w pubie „Bolek” i tam, oprócz grania, założyłam salonik literacki. I zaczęłam tam uprawiać poezję i organizować wieczorki poetyckie i wieczór pieśni autorskich. Napisałam projekt, dostałam 25 tysięcy złotych dofinansowania od miasta i wtedy występowały artystki. Np. był wieczór pieśni żydowskich i recytowała poezję piękna dziewczyna o pseudonimie „Zinger”. Występował też kabaret w Teatru Żydowskiego i były dwie cudowne dziewczyny z „Piwnicy pod Baranami” ze swoimi pieśniami. Od klimatu sentymentalnego, po pogodny i wesoły. Potem był wieczór poezji wietnamskiej to do tej pory mam płytę. Był też wtedy wieczór recytatorski do tego. Był też wieczór poezji rosyjskiej i wieczór poezji polskiej, patriotycznej. I to było wszystko amatorskie. Kiedy skończyły się pieniądze to już drugiego projektu nie napisałam, ale „Bolek” zaproponował, bym u nich już została. Grałam tam trzy razy w tygodniu i były to różne zabawy i różni ludzie przychodzili – starsi i młodsi też. 

 Wtedy poznałam Paulinę Braun, która mnie zapytała o współpracę przy „Dansingu Międzypokoleniowym”. Powiedziałam, że chętnie spróbuję i zrobiłyśmy wydarzenie w „UFO”, na Rozdrożu. Pracowałyśmy razem chyba jakieś dwa lata.  

Poprzez to, że w „Bolku” grałam trzy razy w tygodniu i wywiady zaczęły się sypać jak z rękawa,  już byłam rozpoznawalna. Starałam się wykorzystać swoją popularność, by pokazać naszego polskiego Seniora – z jego problemami, ale zawsze godnego szacunku i zachowującego twarz. Tacy, jakimi naprawdę są.

Wymyśliłam wtedy pomysł „Parady Seniora”. Było dla mnie przykre to, jako dla twórcy tekstów do kabaretów („Viagra”) czy piosenek że nigdy się u nas nie pojawiła telewizja ani radio, by nas pokazać. Nikogo to nie obchodziło. Jak można nie szanować pracy ludzi, którzy chcą zrobić coś dla człowieka? Wiadomo, że nasze działania nie były na jakimś mega wysokim poziomie, ale większośc z nich była naprawdę fantastycznymi wydarzeniami. Bo jeśli tekst sztuki jest fajny to nawet szkoły aktorskiej tu nie potrzeba. Warto ich naprawdę posłuchać. Sam fakt właśnie dla mnie – tego braku zaintersowania i brak szacunku do nas, jako do twórców-seniorów, bardzo mnie bolało wtedy i boli nadal. Nasz kabaret podobał się w wielu instytucjach, był naprawdę dobry i na czasie a tu zero chęci ze strony innych osób. Tematy też nie były polityczne ale raczej z życia czy relacji damsko-męskich i to było sympatyczne. Na sali jednak byli sami seniorzy. Był we mnie jednak ogromny brak zgody na lekceważenie starości i człowieka w tym kraju. To że ja gram na dyskotekach, że przychodzą ludzie i się bawią to jak widać niewiele znaczyło. Moi znajomi reporterzy z innych krajów przysyłają mi gazety jak się u nich bawią seniorzy i to są naprawdę piękne imprezy. Dlatego chciałam tym ludziom pokazać, jak naprawdę wyglądają seniorzy. Gdy poszłam do urzędu, zapytać o możliwość urządzenia parady to usłyszałam, że samej nie mogę tego zrobić, że muszę poprosić o pomoc jakąś fundację. Ale faktycznie, nie pomyślałam o logistyce tego. Myślałam, że zgarnę swoje wszytskie zaprzyjaźnione kluby i to samo pójdzie na ulicę (śmiech).  

To już były lata 90-te, teraz mamy 2018 rok a to trwało i trwało. Przez ten czas się na szczęście wiele zmieniło, już mamy Uniwersytety Trzeciego Wieku, już się Kluby Seniora zaktywizowały itd. 

Pamiętam choćby jak Pani Kopacz zapraszała mnie na spotkania tyczące seniorów, powstały wtedy też tzw. „Dzienne Domy Pobytu Wigor” (2013) i odnośnie Parady poszłam do kilku fundacji, z różnym skutkiem.

I tak oto dotarłam do Przemka Wiśniewskiego, doktoranta z UW u którego to Taty kiedyś grałam na imprezie. Pan Przemek zajmuje się tam socjologią seniorów. Było spotkanie, podczas którego mówił właśnie o swojej fundacji, jednocześnie mówił że interesuje go los seniorów więc podeszłam i zapytałam o możliwość współpracy. Już się znaliśmy z różnych senioralnych imprez więc powiedziałam, że z racji tego, że seniorów jest w Polsce prawie 10 milionów a są niewidoczni dla społeczeństwa to chcę ich pokazać. Że to nie jest tak, że seniorzy są tylko jako tłum w autobusie, przez rodzinne układy, czasem myleni są z bezdomnymi bo są starzy i zaniedbani – żeby pokazać inne oblicze. Wiadomo, że ludzie różnie wyglądają w tej komunikacji zbiorowej, teraz się i tak już dużo poprawiło, ale mimo że mamy największe zużycie wody w Europie to nadal wiele osób się nie myje, niestety. I Przemek się zgodził i powiedział, że jako Fundacja zrobi moją Paradę. Pierwsza Parada Seniorów była pięć lat temu i na paradę przyjechało około 12 tysięcy osób z całej Polski. 

Wiem, że to też było dzięki temu, że jako  osoba byłam coraz bardziej popularna, że grałam ale nadal było ogromne zaskoczenie, że jak to, jak starsza pani może w ogóle być DJ-em? Mówiłam więc wtedy, że nie jestem DJ tylko prezenterem muzyki, po prostu – gram bo lubię. Odzywały się wtedy głosy oburzenia, że nie wypada, że jak to jest by kobieta grała. A jaka to różnica, że kobieta nie może a mężczyzna może? A ja gram, bo to kocham. Słyszałam, że „w tym wieku” wypada zachować umiar i siedzieć w domu. Odpowiadam wtedy, że to proszę siedzieć, ja idę grać. Bo nie jesteśmy jednakowi. Dla mnie się życie nie skończyło. Dla mnie rok na działce, wspomniany wcześniej, był rokiem regeneracji wśród zieleni. W międzyczasie wróciłam do Warszawy na operację, mam endoprotezę. Myślałam, że nie będę chodzić a chodzę a nawet tańczę! Wszystko jest w porządku i dobrze się zagoiło. Ogólnie, dużo rzeczy się zadziało. 

Ale totalnie się nie zgadzam, by ktoś mówił co ja mam robić. Gdybym nie miała protezy to wiem, że bym chodziła na zajęcia z pool dance czyli taniec na rurze. 

Przykro jednak wspominam, gdy jakiś DJ kiedyś mi napisał pod moimi zdjęciami z imprezy – „co to za impreza, same stare meble tańczą”. Odpisałam więc z pytaniem czy on zawsze będzie piękny i młody? No raczej nie… No jak tak można mieć taki stosunek do starości? „Jak to wygląda, że stara kobieta gra na scenie?” – pytał dalej. Ano, jakoś tak wygląda, że inni tańczą i świetnie się wtedy bawią. Bo czy to jest tak, że muzykę to tylko może grać młody? Przecież to nie jest istotne, kto gra, tylko jak i co. 

Jeśli jednak nie wzbudzam litości na scenie, bo też się muszę z tym liczyć to będę grać. W momencie, gdy zacznę się wdrapywać na scenę zamiast wskoczyć (śmiech) to faktycznie, powinnam z niej zejść. 

Też uznałam, że nie będę niewolnicą stereotypów ani nawyków. Że mam się ubrać na czarno, założyć buciki na niskim obcasie a nie złote. Włosy mam związać w kucyk a nie mieć rozpuszczone czy pofarbowane pasemka na różowo jak teraz. Nie będę się ukrywać z tym, jaka jestem. Nie lubię chodzić do fryzjera, sama o nie dbam od lat. Bardzo dużo zależy od nas samych. To nie jest prawdą, że ja jako mama mam siedzieć do końca życia i pilnować i stać nad moimi dziećmi, wnukami czy prawnukami. Jako mama swoje dzieci wychowałam, ale też nie ślęczałam nad nimi stale. Moi dwaj synowie mają żony i swoje dzieci oraz wnuki i już swoje życia a ja na gosposię też się nigdy nie nadawałam (śmiech). No, do czego jest im potrzebna babcia? Ja też nie wychowałam tak rodziny, że oczekuje ode mnie, bym przyjeżdżała i pomagała od świtu do nocy. Moja rodzina też jest szalona i ciągle w ruchu tak jak ja. Moje wnuki też nie mieszkają z rodzicami, tylko same. I sami też dbają o siebie. To już jest inne pokolenie, niż było kiedyś. Moja mama nie pracowała, była w domu, zajmowała się domem. Po śmierci taty mieszkałyśmy razem 20 lat. Wtedy na powrót byłam „małą córeczką” i mogłam inaczej prosperować. Gdy mama zmarła, stałam się dorosła i odpowiedzialna sama za siebie. 

Dlatego sytuacja starych ludzi czy niepełnosprawnych w Polsce mnie tak boli. Również sytuacja środowiska osób homoseksualnych mnie boli, bo uważam, że to tylko sprawa dwóch osób, które się kochają. A nie rządu czy sąsiadów. Ludzie, którzy ciągle wszystko krytykują, uważają się za pępek świata. A tu nie – ludzie i świat to różne osobowości i dobrze, że tacy jesteśmy, różnorodni. Jeśli ja oceniam człowieka to tylko po tym, co dobrego zrobił dla świata. Jaki jest dla rodziny, sąsiadów, zwierząt…? My z sąsiadami sobie wzajemnie podlewamy kwiaty w domach przy okazji wyjazdów. To są te relacje. Ja znam moich sąsiadów. Jeśli się coś dłużej nie widzimy to pytamy się, co słychać i czy wszystko dobrze. A nie tak, że mieszkam tu lata i nie wiem, kto mieszka obok. 

Tak samo mnie często pytają – Pani Wiko a pani to długo jeszcze będzie grała? A bo ja też bym chciał grać… Człowieku – a kto ci broni? Graj i się tym ciesz. 

Tu gdzie gram, będę grała do stu lat albo i dłużej 😉 tak więc to miejsce jest zajętem poszukajcie sobie innego 😉 .

To wszystko mnie bardzo motywuje do działania, dodaje mi skrzydeł i sił.  Bo to bardzo dużo zależy od nas samych, od naszej odwagi. Ja już przeżyłam że to nie wypada czy „w tym wieku”. Pytano mnie na Facebooku czy ja już myślę o niebie i kościele, by sobie zapewnić „niebieskie Życie” a ja chcę żyć tu, na ziemi i tu mieć swój raj. A mnie sprawy kościelne totalnie nie interesują. Pamiętam kiedyś moje spotkanie z księdzem, bo mnie zaproszono 8 lat temu do telewizji katolickiej i ksiądz powiedział, że on ma już 72 lata. Ja odpowiedziałam na to, że ja mam DOPIERO 72 lata i czuję, że żyję. Mamy więc zupełnie inny punkt widzenia. 

Bo gdy „już mam” to znaczy, że co, już się żegnamy z życiem? Ja mam dopiero 72 lata i czuję się świetnie w swojej skórze. Życie jest najpiękniejszym darem, jaki człowiek ma. Ja mogę każdy dzień przeżyć inaczej. Każdy nowy dzień wita mnie śpiewem ptaków. Zachwycam się przyrodą, boleję, że tak strzelają do tych pięknych ptaków czy dzików bo to nasza przyroda a my ją zabijamy. Nasze człowieczeństwo się wyraża w szacunku do tej przyrody. Żyje kot, żyje pies, żyje dziki ptak czy lis w zaroślach… to nie jest zabawka do zabicia. To jest moim zdaniem przestępstwo. To naruszenie dobra, które jest dla wszystkich a tego nie powinno być. I to mnie tak boli. Są i będą osoby, które nie zrezygnują z jedzenia mięsa, nie staną się od razu wegetarianami. To maltretowanie zwierząt przy uboju jest dla mnie okrucieństwem prawdziwym. 

Dlatego myślę że człowiek dopiero później zdaje sobie sprawę jak piękne jest życie. Jeszcze można tyle rzeczy zrobić, tyle zmienić. Każdy dzień trzeba szanować i dziękować za niego. Trzeba umieć też wybierać ludzi, którymi się otaczamy, by nas motywowali a nie dołowali. Ważne jest też to, by realizować marzenia, które są dostępne. Ja nie pójdę na szczyt, nie będę zdobywać gór bo mam endoprotezę, chętnie bym pojeździła na rolkach, ale się już boję. Miałam już dwie operacje, trzeciej bym nie chciała. 

Jeszcze odnośnie tego, że nie wypada. Wszystko wypada. Przez „nie wypada” ludzie się stają nieszczęśliwi. Bo jeśli jest małżeństwo, ale oboje się zamykają w swoich pokojach na klucz to co to za związek? Podpisane kubki w szafkach itd. Nie lepiej się rozstać? Bo znam takie osoby. I to mieszkanie też sobie mogą sprzedać i podzielić pieniędzmi, żyjąc oddzielnie. Jak można żyć koło siebie i być samotnym? Bo nie wypada… Bo dzieci widzą to i tak samo mają żyć??

Człowiek musi być samodzielny a nie uzależniać się od ludzi, tradycji czy zwyczajów. Ja żyjąc w Polsce, szanuję tradycję tego kraju. Dla mnie ważniejszy jest symbol czyli kawałek gałązki, zamiast całej choinki po sufit 😉 . Zresztą, moje szalone koty by ją zaraz rozniosły. A ja sobie zrobię ładny, mały stroik, ale pięknie pachnący i już mam moją choinkę. To jest moje pojmowanie tradycji, łącznie z potrawami na Boże Narodzenie. 

Ale też to, że wtedy rodzina musi być razem. Nie musi. Oni cały rok ciężko pracują, więc jesli mają chęć odpocząć w górach czy innym miejscu to niech jadą. Mi korona z głowy nie spadnie, bo albo sobie pójdę sama na koncert albo się z kimś spotkam. Kolację też sobie mogę sama zjeść i książkę poczytać. Nie mam żadnych wyrzutów z tego powodu. A człowiek sam sobie nakłada więzy. Wiadomo, że nie pójdę do teatru czy kościoła w szlafroku, bo to jest miejsce kultury. ALe to jest kwestia domu i wychowania a nie „więzów”. Dlatego gram, bo uważam, że mi to wypada robić 😉 i mam takie same uszy, jak mężczyzna. Kobiety nie są słabą płcią. Kobiety są słabsze fizycznie, za to mocniejsze psychicznie. Poprzez nasze życia, przez to, że byłyśmy odpowiedzialne za domy i dzieci – to nas kształtowało. To kobiety zostawały ze starymi rodzicami. Bardziej przez to jesteśmy odpowiedzialne, czułe i wrażliwe. Wypada nam też wykonywać wiele zawodów, jeśli akurat je potrafimy.  

4. Gdyby była Pani politykiem, jak realnie by Pani chciała pomóc seniorom? 

Na pewno realnie bym zmniejszyła ilość polityków. Myślę, że na 38 milionów Polaków jest ich po prostu za dużo. Że ten aparat jest zbyt rozbudowany. Za dużo na nich musimy pracować. Za mało jest podatników na tylu urzędników. Tak porównując – Francja: 25 osób, Szwajcaria bodajże 7 osób, Szwecja to samo. A my mamy senatorów, posłów, zastępców, specjalistów. Dla mnie jest to stanowczo za dużo ludzi do utrzymania. Dochodzi też sprawa duchowieństwa. Ja jestem człowiekiem wierzących, szanuję moją wiarę i kościół, jeśli zajmuje się sprawami duchowymi, ale kościół nie może być przed państwem czy Konstytucją. Uważam, że kościół ma się rządzić swoimi prawami a my musimy postępować zgodnie z prawami Konstytucji. Jednocześnie szanując kościół i prawa do wyznań. Moja wiara to mój wybór a nie przymus. Stanowczo bym oddzieliła te dwie jednostki. Państwo silne i mądre umie zadbać o swoich obywateli. Najsłabsi potrzebują najwięcej pomocy. Zatem nie odrzucenie i rozdziały, ale troska i zapewnienie godnego życia, tym najuboższym, samotnym, nieporadnym i niepełnosprawnym. Kiedyś były takie twory jak PGR i tam ci ludzie mogli pracować. Bo mieli proste zadania zlecane ale była to praca jak każda inna. I zawsze będą tacy ludzie i zawsze dla nich musi być coś zapewnionego. Stąd się rodzi bezrobocie, niezadowolenie społeczne i kradzieże. Nie ma nic gorszego, jak brakuje na chleb. A potem – gdy brakuje na piwo. I wtedy jest agresja i samoagresja. 

Wprowadziłabym też mundurki w szkołach. Każda szkoła ma swój mundurek. Tak, jak jest na zachodzie, że każda placówka ma swoje piękne barwy. Kratka, spódniczka, jakiś sweterek czy bluzeczka, żeby młodzież była w swojej szkole ubrana jednakowo. Szkoła taka w zieleni, szkoła druga w granacie itd. I wtedy też wiadomo, która to szkoła właśnie idzie.Ja sądzę, że młodzież się bardzo dobrze czuje, jak są pewne ramy. Dlatego, że nie może być wychowanie bez żadnych granic. Każdy powinien wiedzieć, co wypada a czego nie wypada robić. Jeśli dziecko ma być o 22 w domu to nie ma, że spotyka znajomych i idzie do nich lub na dyskotekę. Umowa to umowa. Szkoła to też nie pokaz mody, że siedzi dziewczyna z gołym pępkiem i w podartych spodniach na udach. Szkoła to kuźnica nie tylko wiedzy, ale też regulaminu życia i uczy tego życia tam. Ja jako uczeń też muszę z pewnych rzeczy zrezygnować, bo jestem jeszcze uczniem. Imprezy szkolne – proszę bardzo, można się inaczej ubrać, ale nadal w dobrym guście. 

Co do seniorów to też jest tak, że my żyjemy teraz dłużej i to nie znaczy, że musimy wtedy żyć gorzej. Senior wtedy jednak musi mieć dobry i otwarty dostęp do lekarzy. Bo on wtedy mniej choruje, gdy się czuje zadbany. Idę do lekarza, nie ma kolejek, czuję się zaopiekowany jako pacjent. A tak…? Idzie do rejonowego, ze skierowaniem idzie się zapisać ZA ROK do kardiologa. I wtedy to ludzie chorują. Można by było też podwyższyć emerytury. Bo jeśli senior nie ma na życie to trudno mówić o tym, by on był szczęśliwy.  

Tak samo duchowieństwo jest niekiedy bardzo, ale to bardzo bogate a my ich utrzymujemy, jako podatnicy. Za moich czasów ksiądz pracował i miał plebanię. Inny też był stosunek do księży. Mnie naprawdę przeraża pycha w kościele  i bogactwo. To nie wpływa na dobre relacje z ludźmi. Ten przepych, pióropusze, samochody to tworzy dystans zamiast bliskości. Ksiądz powinien być bliżej ludzi i Boga a nie portfela. Bo ludzie i się boją podchodzić i coraz mniej chcą. No i dlaczego to wszystko tam tyle kosztuje? Na to wszystko pracuje coraz mniejsza grupa społeczna. Czy ich kościoły muszą być też aż tak okazało? Czy Bóg tego potrzebuje? To ludzka pycha. Modlić się można wszędzie a na pewno skromniej

5. Czy muzyka zawsze była obecna w Pani życiu?

Tak, zawsze była obecna i jest obecna w życiu każdego człowieka. Od urodzenia aż po kres. Wita nas dzień, wita nas grzechotka, mama śpiewa kołysankę, witają nas ptaki na drzewie. To wszystko jest muzyka. W szkole też kiedyś były zajęcia muzyczne. Były zajęcia śpiewu, chóru – no dużo się wtedy działo. Ja to nawet solistką byłam w chórze. Mój dziadek grał na wszystkich instrumentach, jakie pamiętam. Był bardzo muzykalny, był zawiadowcą stacji, ale ściana była zapełniona gitarami, mandolinami, było pianino w domu i akordeon. Miał 7 dzieci i wszystkie pięknie grały. Gdy ja przyjeżdżałam, to też musiałam grać. Jak źle coś zagrałam to dostawałam dla żartu pałeczką po głowie więc starałam się zawsze grać dobrze 😉 . 

Na wschodzie to też było śpiewanie wieczorem. Muzyka mi towarzyszy wszędzie ale wypoczywam w ciszy. Gdy mam tyle grania to muszę choć trochę od niej odpocząć. Muszę się wyciszyć, ze sobą porozmawiać i poukładać się sama. Dbam o to, bo uszy też się nadwyrężają. To też słuch obciąża. Ale bardzo lubię śpiew ptaków to mnie relaksuje więc czasem sobie to włączam z płyty. Ale lubię też Bacha czy Vivaldiego czy Czajkowskiego. Tak, by było w tle. 

Ogromnie lubię Ewę Demarczyk i jej Groszki i róże. Lubię piękne i romantyczne melodie i lubię sobie czasem przy nich popłakać. I taka wtedy jestem szczęśliwa w swym muzycznym nieszczęściu. Tak się czyszczę. Te nasze dawne piosenki mają duszę. Alicja Majewska, Zdzisława Sośnicka czy Urszula Sipińska to takie moje faworytki. Te dawne lata właśnie lubię, mają inny rytm. Ja ich nie gram na zabawach, bo są mało taneczne. 

Na zabawach przede wszystkim gram klubowo i dynamicznie. Lubię wtedy grać latino. I te nasze standardy. Boney M, Modern Talking, Abba itd. Ale też rock, twist. Bardzo lubię Presleya, obu Iglesiasów, Beckera, Halleya itd. Z tych nowoczesnych to choćby Salvaro się bardzo podoba więc gram. To co jest na topie, staram się wprowadzać. Wiem, że ludzie chodzą po różnych imprezach i sobie porównują jak kto gra. Bardzo lubię muzykę francuską – Zaz mogę słuchać ciągle. Francuski to język bardzo elegancki w piosenkach. Piosenki rosyjskie też bardzo lubię. 

Dla mnie nie ma muzyki brzydkiej, tak samo z disco polo, tak krytykowanym. Bardzo lubię muzykę westernową czy szanty, przecież w tej muzyce to się można zatopić. 

Ale hip hop czy rap to też jest do posłuchania, mimo że tego akurat nie gram. Ale jeśli ktoś poprosi o dany utwór i ja go mam to chętnie zagram. Są takie imprezy, że bez rozpoczęcia z disco polo, impreza nie ruszy. Muzyka biesiadna jest ważna dla starszych osób i to też gram. Wtedy chętnie tańczą i śpiewają. Wiedzą, że będzie ich ulubiona Paloma czy piękny walc. 

Ja gram co poniedziałek w Hula Kuli a wtedy to też trzeba zmieniać by nie grać tego samego. Nie gram tego, co ja lubię ale to, co lubią słuchacze z parkietu. To się wyczuwa po tym, czy tańczą i czy są zadowoleni. To od razu widać. Seniorzy lubią dynamiczną i rytmiczną muzykę. Ale taką do przytulenia się też lubią. 

6. Co by Pani doradziła młodym, polskim dj-om?

Oni bardzo często do mnie piszą z prośbą o podpowiedzi. Na pewno opanowanie warsztatu. A poza tym, muzyka to jest jak produkt i ważne jest zdobycie klienta. DJ musi mieć dla kogo grać. Z wieloma DJ-ami grałam, to byli naprawdę fantastyczni ludzie. Wielu z nich było muzykami z wykształcenia. Śpiewają świetnie do tego i operują mikrofonami. Jeśli ich gra dwóch to mają też swój podział zadań na scenie i to naprawdę pięknie wychodzi. I jeśli do tego jest bystry i dowcipny to umie też zapowiedzieć swój utwór czy życzenia. Nie zawsze DJ też przyjeżdża ze swoim repertuarem i nie zawsze się może doń przygotować. Musi zagrać dla konkretnych ludzi więc się musi liczyć z niespodziankami czasem.  I nie zawsze to, co się jemu podoba, podoba się tańczącym. To też ta umiejętność wyczucia czy nawiązania kontaktu i wtedy ludzie sami powiedzą,  co by chcieli usłyszeć. Jak powiedzą kilka utworów to już wiadomo, co lubią. Ale jeśli się opieramy na standardach sprawdzonych to można spokojnie rozkręcać imprezkę. DJ musi mieć też dobre relacje z ludźmi i podejście do nich. Nie może być bufonem z barierami. Ma zachęcać do podejścia i być uprzejmy i pełny empatii. I musi kochać to, co robi. Muzyka to jest pasja, którą trzeba kochać. To się wtedy widzi. On to, co czuje to gra. No i trzeba próbować. Coraz więcej też dziewcząt gra, bo są muzykami ale chcą spróbować DJ-owania. Mam na swoim Facebooku znajomą, DJ Alexi. Pracowała w szpitalu, ale zainspirowała się mną, że będzie grała. Zakupiła sobie sprzęt, no i pięknie gra. Ma zaproszenia stałe i zaproponowała, byśmy też razem zagrały więc się z radością zgodziłam. I też piszą do mnie ludzie, że mają coś po 30-dzieści lat i myśleli, że już ich nic dobrego nie spotka a poznali mnie i muzykę i granie. I to jest piękne, że ludzie się przełamują. Starość ułomna nakłada bariery, ale jeśli ktoś jest nadal sprawny to dlaczego ma nie grać i nie bawić się super?

Teraz, gdybym pracowała w zakładzie i widziałabym, że dany pracownik ciągle choruje lub idzie na zwolnienie to bym go wtedy wysłała na emeryturę, bo i tak ciągle go nie ma. Ale jesli ktoś jest świetny w swoim fachu to niech pracuje jak najdłużej. I myślę że on też by wolał zostać. Bo na jego miejsce przyjdzie ktoś, kto się musi na nowo uczyć. Mam znajomych po około 60 lat i oni są wiecznie chorzy. Ja tu już mieszkam pół wieku i pamiętam młodsze ode mnie sąsiadki z psami, już wtedy chore a teraz są jeszcze bardziej chore. To jest taki sposób na życie, ona jest ciągle chora. Być może się słabo czuje, ale ja też się słabo czasem czuję. Bywa, że nie mam siły się ruszyć. Ale muszę, muszę wziąć prysznic, użyć perfum i iść do pracy 😉 bo nie mam wyboru. Albo rezygnuję i koniec. Ja mam zapełniony zajęciami kalendarz na dłuuugo do przodu. Nie możemy stwarzać sobie barier, bo człowiek jest szczęśliwy, gdy jest zrealizowany. Jest bardzo smutne, jeśli ten człowiek jest już wiekowy i nie ma pomysłu na samego siebie i wtedy popada w depresję. Teraz na szczęście jest coraz więcej imprez i inicjatyw dla takich ludzi. Pójdzie na potańcówkę i nawet tylko popatrzy. Ale wyjdzie z domu. Teraz jest choćby Stowarzyszenie Mali Bracia Ubogich czy inne, pomocne fundacje. Są też domy dziennego pobytu i ja tam też gram. I gdy tam idę, już wiem, co będziemy na początek śpiewać – „Na morzu wicher hula i wieje, wieje wiatr”. I wszyscy śpiewają i jest kółeczko. No bo co oni mają śpiewać? Przecież nie będą śpiewali Salvaro czy disco czy Macareny. Ale za to, gdy robię „pociąg” to zawsze się to sprawdza. I już jest zabawa. Po prostu, żeby się poruszali trochę, żeby było miło i radośnie. To już się robi w większości z tych domów i to jest piękne. Poza tym – są śluby często, bo ludzie się tam zapoznają. I są pytania – a po cóż się żenią? Ano dlatego, że we dwoje raźniej. Że mają te dwie emerytury i to już jest łatwiej we dwoje, bo jeden garnek. Dlatego ciągle mówię, że będę grała ile tylko będę mogła. Cieszę się, że mnie młodzi tak akceptują. Bo każdy przecież by tak chciał – być piękny, młody i bogaty. A przecież to tylko chwila i potem jesteś dojrzały i stary. I wtedy to, jaki będziesz, jak sobie tę starość zaplanujesz, to już twój ruch. Jeśli będziesz optymistą, nie będziesz robił problemów z byle czego to przeżyjesz ten czas zdrowiej. Jeśli ja nie będę się zamartwiać sytuacją taką, na którą nie mam wpływu to będzie ci naprawdę łatwiej.

Mój kochany mąż zmarł 9 lat temu. Miał 81 lat. Przecież nie mam na to wpływu. Chorował i zmarł. Ja to bardzo przeżyłam, ale przecież to jest mój ból, prawda? Ja nie będę przecież cierpieć przez kolejne lata, życie się toczy. Ja po dwóch tygodniach grałam. Pogrzeb zrobiłam, położyłam kwiaty i cóż mogłam więcej zrobić? Zagrałam mu Love Story na pogrzebie. Ale takie rzeczy człowiek sobie musi wytłumaczyć. Na to nie ma wpływu, nie ma życia wiecznego. Moje cierpienie nie oznacza, że mam się położyć i też czekać na śmierć. Nie mogę się doprowadzić do stanu, że dzieci mi mają wodę przynosić bo mama cierpi po śmierci taty. Trzeba się z tym pogodzić. A ja muszę myśleć o tym, by być sama jak najdłużej zdrowa. Bo wtedy nie będę nikogo sobą obciążać. Gdy człowiek jest niezależny, ma wtedy takie poczucie wolności. Jest to bardzo cenne dla drugiego człowieka. I wiem, że to jest mój sukces. Ja za to jestem wdzięczna losowi zawsze. 

Exit mobile version