Site icon Sukces jest kobietą!

Barwy Cejlonu

Sri Lanka, niewielka (nieco ponad 1/5 obszaru Polski) wyspa, z racji kształtu i usytuowania nazywana ”Łzą Indii,” oferuje ogromną różnorodność wrażeń, właściwie niemal wszystko, czego zazwyczaj szukamy na wakacjach.

Można tam poczuć namiastkę Indii, można spędzać aktywnie czas surfując, nurkując, chodząc po górach albo wylegiwać się na pięknej plaży, można podziwiać przyrodę, architekturę, rozkoszować się smakiem świeżo zerwanych z drzew owoców występujących tam w niezliczonej liczbie odmian, świeżo złowionych ryb, owoców morza, słynnej cejlońskiej herbaty… Można też uciec na jakiś czas od zgiełku dnia codziennego i w którymś z licznych ajurwedyjskich ośrodków zatopić się w medytacji, przejść na ajurwedyjską dietę i poddać się zabiegom, które leczą ciało i duszę. Wybór jest tak ogromny, że można na tej wyspie spędzić nie dwa tygodnie, ale dwa miesiące lub lata i wciąż czuć niedosyt.

 

Sri Lanka od pierwszych chwil sprawia bardzo przyjazne wrażenie – ludzie są uśmiechnięci, życzliwi i tolerancyjni, jest czysto, spokojnie, a z tym wszystkim kontrastuje styl jazdy lokalnych kierowców. Nie, nie są agresywni czy nieuprzejmi, nie nadużywają klaksonu, ale – trzeba to samemu zobaczyć, jeśli odważymy się podczas jazdy otworzyć oczy…

To taka atrakcja na dzień dobry, a mój pierwszy dzień na Sri Lance zaczął się od dodatkowych, zupełnie nieprzewidzianych atrakcji, w wyniku których nasza towarzyszka podróży została bohaterką wioski, w której zatrzymaliśmy się na pierwszy nocleg. Odświeżywszy się po kilkunastogodzinnej podróży szłyśmy ogrodową ścieżką na miejsce, z którego mieliśmy wyruszyć samochodem do Sigiriyi, gdy zauważyłyśmy nieopodal niewielkie zbiegowisko, w którym panowało dziwne poruszenie. Podeszłyśmy i zobaczyłyśmy kilku mężczyzn stojących bezradnie nad głęboką jamą, mającą w przyszłości stać się studnią, wypełnioną wodą, w której niemal po same nozdrza był zanurzony młody cielaczek. Brzegi jamy były pionowe, a wszelkie próby ich podkopania kończyły się obsuwaniem ziemi. Do jamy spuszczono drabinę, dwóch mężczyzn bezskutecznie próbowało nakłonić byczka do skorzystania z niej, ciągnąc go na owiązanej wokół szyi linie. W takich momentach widać różnice temperamentu – ja zaczęłam krzyczeć, żeby przestali, bo go uduszą i rozpaczać, że jeśli go nie uduszą, to się utopi, a koleżanka spokojnie poszła do pokoju po swoją chustę-pareo. Wytłumaczyła zebranym mężczyznom, że trzeba tę chustę przełożyć pod brzuchem zwierzęcia i w ten sposób je wyciągnąć, bo wyciągania za szyję na pewno nie przeżyje. Dotychczasowa bezradność zebranych zamieniła się w kreatywność – obciążyli jeden koniec chusty kamieniem, a przy pomocy drutu wygiętego w łukowaty hak udało im się przeciągnąć ten kamień pod brzuchem byczka. Jeszcze tylko odrobina wysiłku i młody zwierzak po krótkiej chwili osłupienia i niedowierzania radośnie brykał po trawie… Nigdy wcześniej nie widziałam byczka tak ekspresyjnie tańczącego z radości. I w ten sposób turystka z Polski została bohaterką lankijskiej wioski, zanim jeszcze nasza podróż po Sri Lance rozpoczęła się na dobre. A o tym, że turyści z Polski (i to, co z Polski przywożą) są lubiani przez Lankijczyków przekonałam się wkrótce, gdy na plantacji płaciłam za herbatę kartą kredytową – kasjerka widząc moją kartę zapytała: „Masz krówki?” W pierwszej chwili nie zrozumiałam, więc powtórzyła: „Maasz-króóó-w-kiiii?” Niestety nie miałam. Gdy wracałam, zobaczyłam w sklepie na lotnisku, ile ten polski przysmak na Sri Lance kosztuje – duuużo więcej niż Prince-Polo na Islandii. I już wiem na przyszłość (bo muszę tam jeszcze pojechać), jakim upominkiem można sprawić przyjemność Lankijczykom.

A wracając do podróży, która zaczęła rozpoczynać się na dobre – przez krówki skojarzyłam Sri Lankę z Islandią, ale były też co najmniej dwa powody, bym kojarzyła ją z… Australią.

Pierwszym celem naszej wycieczki była Sigiriya – wpisany na listę UNESCO park ze stanowiskami archeologicznymi, a potem górująca nad nim przepiękna Lwia Skała, jeden z najbardziej charakterystycznych i najczęściej przedstawianych na podróżniczych zdjęciach obiektów na Sri Lance. Nie można się oprzeć skojarzeniu z Uluru przez kształt i barwę skały oraz jej samotne umiejscowienie na rozległej równinie mniej więcej pośrodku wyspy.

 

Różnica jest taka, że na Lwią Skałę można, a nawet trzeba się wspiąć, a Uluru jest święta i nie należy jej bezcześcić. Wspinaczka na Lwią Skałę jest krótka i łatwa, choć w upalny dzień dość męcząca, jednak wspaniały widok na całą okolicę okraszoną bujną, tropikalną roślinnością, należy do tych niezapomnianych. Szczególnie o wschodzie lub zachodzie słońca.

Na drugie skojarzenie z Australią przyszła pora jeszcze tego samego popołudnia, kiedy spacerując i podziwiając Lwią Skałę z różnych perspektyw rozmawialiśmy z Lankijczykami o słoniach. Słoń jest lankijskim zwierzęciem-symbolem, podobnie jak w Australii kangur. Lankijczycy lubią słonie, dbają o nie i z dumą pokazują je turystom oraz ozdabiają ich podobiznami co się tylko da. Figurka słonia jest chyba najpopularniejszą pamiątką ze Sri Lanki. Rozmowa o słoniach wywiązała się w chwili, gdy zobaczyliśmy w rzece kąpiącego się słonia. Kąpiący się słoń nie jest może czymś bardzo niespotykanym w kraju, gdzie naturalnie żyją te zwierzęta, ale „nasz” słoń nie tyle się kąpał, co był kąpany. Leżał sobie w rzece, a dwóch mężczyzn szorowało go szczotkami i polewało wodą. Słoń sprawiał wrażenie, jakby był w spa, zrelaksowany z lubością poddawał się tym zabiegom, od czasu do czasu wystawiając tylko z wody koniec trąby.  Lankijczycy w ogóle bardzo troszczą się o zwierzęta, choć w słabo rozwiniętym gospodarczo kraju standard życia zwierząt, podobnie jak i ludzi, daleki jest od tego, co uważamy za luksus. Ale luksusem było chyba pomalowanie psa henną w fantazyjne wzory. Pies był bardzo ufny i przyjazny, jak wszystkie spotykane przez nas psy, które wprawdzie wychudzone i nie zawsze czyste, nie sprawiały jednak wrażenia zlęknionych czy zagubionych. Pomalowanego psa spotykaliśmy codziennie na plaży, witał się z nami, pilnował naszych rzeczy, gdy szliśmy pływać, aż pewnego dnia… zniknął. Jak się za chwilę okazało, jednak nie zniknął, tylko wykąpał się, a zniknął jego makijaż i już niczym nie odróżniał się od pozostałych, które wyglądały bardzo podobnie, bo na Sri Lance prawie wszystkie psy są tak do siebie podobne, że można by pomyśleć, że wszystkie są rasowe.

 

Następnego dnia podczas safari mogliśmy z bliska podziwiać słonie w ogromnej ilości. Były też inne zwierzęta i przepiękne ptaki, bajecznie kolorowe pawie i nie mniej barwne papugi, ale nasi przewodnicy byli przekonani, że przyjechaliśmy tu wyłącznie dla słoni i tylko one są warte uwagi. Dziwli się, że zwracamy uwagę na coś tak oczywistego, jak ptaki. No bo oni kochają słonie…  Safari było naprawdę atrakcyjne nie tylko ze względu na zwierzęta, ale też na drogę, jaką mieliśmy do pokonania. Przeprawa przez rzekę była niczym w porównaniu z przeprawą przez błota, które pozostały po niedawnych ulewach. Była to taka gra – czyj samochód i kierowca lepszy, komu uda się nie zakopać? A potem w ruch szły wyciągarki, po chwili ten wyciągający był wyciągany przez wcześniej wyciągniętego… I tak do wieczora. Na szczęście wszyscy zdążyli zostać wyciągnięci przed następną ulewą i burzą, która rozszalała się w nocy.

 

Cokolwiek widzieliśmy na Sri Lance, wszystko wydawało nam się tym, co na koniec podróży uznamy za najatrakcyjniejszy jej punkt. Podobnie było ze Złotą Świątynią w Dambulli wpisaną na listę UNESCO, gdzie zachwycają malowidła i rzeźby znajdujące się w pięciu grotach, do których wejścia znajdują się wewnątrz często uwiecznianego na zdjęciach białego, dość niepozornego budynku z dużym dziedzińcem.

 

Podobnie zachwyciło Kandy, centrum kulturalne Sri Lanki, gdzie w mieście panują kolonialne klimaty, natomiast w przepięknie położonej nad brzegiem jeziora Świątyni Zęba Buddy atmosfera jest prawdziwie mistyczna. W Kandy znajduje się też przepiękny ogród botaniczny Peradeniya, w którym można spotkać dość zaskakujące, choć jak najbardziej naturalne okazy roślin, na przykład ogromne drzewa porośnięte orchideami.
Centralna część wyspy jest górzysta – tutaj mogą się poczuć lepiej amatorzy górskich wycieczek oraz ci, których zmęczyły już trochę upały. Tu naprawdę przydadzą się cieplejsze ubrania, w nocy temperatura spada nawet do tylko kilku stopni, a w dzień często jest nie więcej niż kilkanaście. I tutaj atrakcji jest co niemiara: trochę dłuższa niż na Lwią Skałę wspinaczka na najwyższy szczyt Sri Lanki, Górę Adama, skąd można podziwiać niesamowite wschody słońca, przejażdżka koleją lub piesza wędrówka wśród herbacianych pól, wizyta na plantacji i w fabryce herbaty.

 

Oprócz plantacji herbaty, ciekawymi miejscami, które również można określić mianem plantacji są ogrody przypraw, gdzie uprawiane są rośliny, z których wytwarzane są nie tylko przyprawy, ale również przeróżne mikstury, maści i proszki, mające rozwiązywać wszelkie problemy zdrowotne i kosmetyczne. Prezentowane są bardzo przekonująco, ale sprzedawcy są nie tylko mistrzami marketingu – wiele z nich naprawdę działa… Na zakończenie wizyty w niektórych ogrodach oferowany jest masaż ajurwedyjski, a raczej jego maleńka namiastka, która jednak skutecznie zachęca do bliższych spotkań z tą filozofią i metodą. Ale to już zupełnie inna historia na zupełnie inną podróż…

O Sri Lance można opowiadać bez końca. Każde miejsce na wyspie oferuje coś ciekawego, innego, fascynującego. Wyprawa z Adventure Club pozwala poznać wiele różnych aspektów lankijskiej przygody, dotrzeć w różne miejsca wyspy i na własne oczy zobaczyć, jak jest wspaniała.

Trasa wiedzie z Colombo, przez pierwszą stolicę – Anuradhapurę, Yapahuwę ze wspaniałą fortecą, Polonnaruwę, Sigiriyę, Dambullę, Matale, Kandy, położone w górach Nuwara Eliya, Równiny Hortona, Górę Adama, Kitulgalę, w której znajduje się znany z filmu „Most na Rzece Kwai”, Park Narodowy Sinharja, Tissamaharamayę, gdzie znajduje się ośrodek zajmujący się przywracaniem osieroconych słoniątek do życia w ich naturalnym środowisku, Park Narodowy Yala, w którym można obserwować mnóstwo ciekawych gatunków dzikich zwierząt, Weligmę znaną ze zdjęć rybaków siedzących na palach, Hikkudawę. Wiele tych miejsc jest wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Szczegółowy opis, informacje o kosztach, świadczeniach, terminach i sposobie zgłaszania się można znaleźć na: http://www.adventure-club.eu/wyprawy/wycieczki-azja/sri-lanka

Tekst i zdjęcia: Anita Doroba

Exit mobile version