Site icon Sukces jest kobietą!

Baronowa drzewołazowa

Cecylia Malik, młoda krakowska artystka, Kulturystka Roku 2010, zdobywczyni Kulturalnego Odlotu 2010. Przez rok codziennie wspinała się na jedno drzewo. Tak powstał niezwykły cykl 365 drzew, dla którego inspiracją była powieść Italo Calvino z 1957 r. 

O ulicy Smoleńsk 22/8

Wszystkie moje projekty są bardzo osobiste. Potem okazuje się, że dotykają również szerszego problemu. Przykładem jest choćby Ulica Smoleńsk 22/8 – projekt, który organizowałam wspólnie z Justyną Koeke, przyjaciółmi, artystami polskimi i niemieckimi. Potem dołączały do niego inne osoby, fotografowie np. Tomek Wiech (zdobywca World Press Photo – przyp. red.) czy moja siostra Rozalia z zespołem Negradonna. Ten projekt zaczęliśmy tylko i wyłącznie dlatego, że moi rodzice musieli wyprowadzić się z kamienicy, w której bardzo długo mieszkali. Prywatna kamienica została sprzedana, a nowy właściciel trzykrotnie podniósł czynsz. Mieszkańcy przegrali sprawę w sądzie i dostali dwumiesięczny deadline. Moi rodzice musieli się wyprowadzić z miejsca, gdzie nasza rodzina mieszkała od czasów II wojny. To mieszkanie całe zastawione było obrazami. Moi rodzice nie malowali ścian, bo nie było widać ścian. Pomyśleliśmy sobie, że wkrótce będzie puste, że kiedy zdejmie się te wszystkie obrazy, to będzie tak przedziwne i poruszające, że warto byłoby zrobić coś z tym mieszkaniem na pożegnanie. Ten performance miał dla nas bardzo osobisty wymiar, ale problem dotyczy wielu osób. Nie potrafię się przejąć nie moimi sytuacjami życiowymi. Zazwyczaj bardzo się nimi interesuję, ale nie potrafiłabym robić projektów artystycznych o czymś, co nie jest moje. Jestem w stanie zaangażować się bardzo osobiście w takie sprawy, jak wycinka drzew na Błoniach, czy problemy uchodźców. Całkowicie je popieram, ale nie wyobrażam sobie, że mogłabym na ich temat robić sztukę.

O Panu Żulu

Mój najnowszy projekt zakończony wystawą w galerii „Zderzak” związany był z moim bezdomnym sąsiadem. W lecie 2009 zrobiłam na jego podwórku, przy opustoszałej chatce bez okien, wernisaż moich obrazów przedstawiających złom, który pan Jan przynosił do domu, a potem sprzedawał. W czasie tych wakacji lepiej się poznaliśmy. Podarował mi białą, plastikową lilię. Część rzeczy, które przynosił do domu „wypożyczałam” na kilka dni do mojej pracowni, malowałam, a potem oddawałam z powrotem. Bardziej interesująca niż same obrazy, była dla mnie cała ta sytuacja. Powiesiliśmy obrazy nie w galerii, a właściwie na podwórku u bezdomnego, zapaliliśmy ognisko. Rok później, już po śmierci pana Jana, zorganizowałam w ogródku koncert. Nie wiem, co się z nim stało. Pod koniec jego życia pojawiał się u niego syn, więc mam nadzieję, że zmarł u siebie w domu. O tym, że nie żyje, dowiedziałam ze sklepu spożywczego. Mówili o tym koledzy pana Jana. Sam koncert był bardzo przejmujący i smutny. Przyszli inni bezdomni. Moja siostra, Teresa Malik, zagrała na instrumencie perkusyjnym, zrobionym ze złomu i butelek po Wiśni Extra, utwór oparty o partytury graficzne z lat 60. To również nie był projekt zaangażowany społecznie. Wystawa i koncert odbyły się w tym miejscu, tylko dlatego, że Pan Żul był moim sąsiadem.

O drzewach

Często dzieje się tak, że w moje projekty wciągam innych ludzi. Robią się wspólne, nie tylko moje. Nie jestem przywiązana do tego, by były od początku do końca takie, jak sobie wymyśliłam. Nie lubię dołączać się do innych, nawet jeśli jakiś projekt bardzo mi się podoba. Współpraca związana jest z relacjami siostrzanymi. Tak jest zespołem Negradonna. Z „Drzewami” było tak, że nie wybierałam drzewa, nie ubierałam się jakoś specjalnie, określałam tylko miejsce, ale za to zawsze miałam ze sobą fotografa. Pomagało mi około 40 fotografów. Kilkanaście osób napisało teksty, które trafiły potem do książki dokumentującej projekt „Drzewa”, dwie ekipy nakręciły filmy dokumentalne. Zdjęcia są różne, tak jak różni byli ich autorzy i relacje łączące mnie z nimi. Najbardziej zabawne fotografie zrobiła mi moja siostra Rozalia, bo z nią czułam się najbardziej swobodnie. Grażynka Makara zrobiła takie, na których jestem ładna. Kiedy chodziłam na zdjęcia z moim mężem, mieliśmy najwięcej czasu – ja wybrzydzałam, długo wybierałam drzewo, on ustawiał światło. Na rozpoczęcie projektu złożyło się kilka czynników – zajęcia z dziećmi w Małym Klubie Bunkra Sztuki, gdzie każdy miał opowiedzieć o swoim ulubionym bohaterze z dzieciństwa i przypomniała mi się fantastyczna książka „Baron drzewołaz”, a ja w młodości byłam najlepszym drzewołazem w okolicy… W tym czasie zarejestrowałam się na Facebooka i pomyślałam „Kurczę, nie mam fajnych zdjęć, może wrócić do zarzuconego kiedyś projektu prowadzenia fotograficznego pamiętnika?”. Poza tym, miałam zły czas, chciałam zrobić coś fajnego. Moje życie kręciło się wokół robienia zakupów, gotowania obiadów, odprowadzania dzieci ze szkoły, a projekt „365 drzew” był metaforyczną ucieczką ze świata dorosłych. Na początku myślałam, że zdjęcia będą nudne, a drzewa podobne do siebie. Potem okazało się, że tak nie jest, a ja zaczęłam myśleć jak malarz. Robić sobą obrazy. To było fantastyczne – wyobrażałam to sobie w głowie, dobierałam ubrania, a potem wchodziłam. Coraz wyżej.

Rozmawiała Joanna Jałowiec

 

Exit mobile version