Site icon Sukces jest kobietą!

Aneta Łastik: Warto sobie wybaczyć

Aneta Łastik, pieśniarka i pedagog

O autorskiej metodzie pracy z ludźmi, chęci pomocy, wadze własnego głosu i rozliczaniu się z przeszłością – Aneta Łastik, pieśniarka i pedagog.

W swojej pracy posługuje się pani terminem „wewnętrzne dziecko”.
Aneta Łastik: „Wewnętrznym dzieckiem” nazywam sferę uczuciową, a dorosłym nazywam logikę i poczucie odpowiedzialności. Jest to, poniekąd, odniesienie do sfery, kiedy byliśmy małymi dziećmi, ponieważ wszystko, czego się wówczas uczymy i doświadczamy, przechodzi przez emocje. Przez to, czy dziecko czuje się bezpiecznie, czy jest kochane, czy jest cenione. Wszystko, co spotkamy w życiu i stanowi dla nas problem, jest zawsze związane ze sferą uczuciową. Nie logiczną czy intelektualną, bo z tym możemy sobie poradzić, zapytać kogoś o radę, nauczyć się.
Kiedy mamy jakiś wielki problem w życiu i przyjrzymy się mu, to myślimy, że jest to problem wyłącznie logiczny. Gdyby tak było, dość szybko byśmy go rozwiązali. A ponieważ podłączają się do tego np. takie schematy: „Matka mówiła, że nic nie potrafię”, „Wszystkim się udaje, mnie się nie udaje”, wchodzimy w sferę uczuciową braku poczucia własnej wartości i wszystkiego, co temu towarzyszy. Przede wszystkim strachu. Każda osoba dorosła, która miała trudny dom rodzinny wie, że ten strach jest dramatycznie paraliżujący. Człowiek dorosły mówi sobie: „Wyrzucą mnie z pracy, przyjdzie komornik, ale tyle ludzi to przeżyło, jakoś dam sobie radę”. Tymczasem strach wewnętrznego dziecka jest wręcz dramatyczny, a ludzie nie wiedzą dlaczego. Jest to strach zapisany w dzieciństwie, strach o życie, strach przed śmiercią. Jeżeli mama mnie nie kocha, tata mnie bije, to ja mogę umrzeć. Strachy, które miewamy w dorosłym życiu i tak nas paraliżują i zadziwiają swoją siłą, to są strachy z dzieciństwa. Dlatego, żeby poprawić jakość swojego życia, zrozumieć pewne sprawy, należy zajrzeć do „wewnętrznego dziecka”.

Jest pani nauczycielką życia?
Można tak to nazwać. Jestem przede wszystkim pedagogiem. W przeciwieństwie do typowej terapii samo rozumienie, co się stało i dlaczego dziś jestem osobą marną, niewiele mnie interesuje. To nie znaczy, że nie zaglądam do dzieciństwa osoby, z którą pracuję, ale nie muszę wszystkich detali z tego okresu poznać. Staram się znaleźć klucze, które pomogą danej osobie rozwiązywać jej problemy uczuciowe. Jest to w jakimś sensie nauczanie życia, bo ja mówię rzeczy konkretne.
Są różne teorie pracy z człowiekiem. Najczęściej terapeuta jest nauczony, że nie wolno mu radzić. Pewnie jest tak dlatego, że radzenie drugiemu człowiekowi, niesie ze sobą odpowiedzialność. Jedna terapeutka mi powiedziała: „Przychodzą do mnie ludzie i chcą, żeby im poradzić”. Na to jej odpowiedziałam: „To poradź!”
Trzeba wiedzieć, że na terapie chodzą, „wewnętrzne dzieci”, a dzieckiem jest łatwo manipulować. Toteż często ludzie chodzą latami na terapię, przywiązują się do terapeuty, boją się jego reakcji.

Czytając pani publikacje, stwierdzam, że w wielu kwestiach nie podziela pani poglądów psychoterapeutów.
Dla jednych to jest tylko zawód, dla innych środek do osiągnięcia celu w postaci np. kupna mieszkania, a dla niewielu POWOŁANIE. Jeżeli ktoś przychodzi do psychoterapeuty, a ten mu mówi, że będą się spotykać kolejne dwa lata, to dla mnie jest to nie do przyjęcia. Człowiek, który przychodzi na terapię, jest przerażony swoją sytuacją, z której w jego poczuciu nie ma wyjścia. Terapeuta wówczas powinien poradzić, bo to pokaże mu, że jest wyjście i wtedy człowiek ten może znaleźć nawet lepsze, niż to które podał mu terapeuta i niejedno rozwiązanie.

Zna pani jakiegoś terapeutę, którego ceni czy ze wszystkimi się pani nie zgadza?
Cenię Arnolda Mindella. Jego myślenie jest nastawione na to, że człowiek sam może dużo zrobić. W jego książkach są bardzo konkretne opisy pracy. Basia Pszoniak była (bo chyba już nie pracuje) doskonałą terapeutką.

We wszystkich informacjach, jakie o pani znalazłam przewija się opis pani, jako osoby, której wyjątkowo leży na sercu dobro drugiego człowieka.
Lubię ludzi, jestem wrażliwa na dramat drugiego człowieka. Chęć tego rodzaju pracy, jaką proponuję, ma swoją genezę w moim bracie, który był człowiekiem o niezwykłej wrażliwości, w zasadzie nadwrażliwości. Było to widać w jego wierszach, które odkryto wiele lat po jego śmierci. Pisał pod pseudonimem Emil Laine. Zastanawiałam się nad tym, jak to jest, że mężczyźni używają swoją nad-wrażliwość przeciwko sobie, a nie dla siebie, dla większego poczucia własnej wartości. Marzyło mi się, że nauczę się pomagać takim mężczyznom. Ponoszę na tym polu pełne fiasko. Dlaczego? W pracy, którą proponuję, trzeba, między innymi, rozliczyć się z mamą. I panowie tu odpadają, tchórzą.
Nie powiem, że w ogóle nie ma odważnych mężczyzn, jest ich jednak bardzo mało. Forma pracy nad sobą, którą proponuję w ogóle jest trudna. Na przykład napisanie listu do rodziców, w imieniu dziecka, którym byliśmy. Jeżeli relacja mężczyzny z matką jest marna, to jego kobieta za to zapłaci. I odwrotnie, jeżeli kobieta miała bardzo złe relacje z ojcem, który mówił, np. „jesteś brzydka”, to jej mąż też za to zapłaci, a gdy do tego dojdą jej złe relacje z matką, która niszczyła ją jako kobietę, bo np. była zazdrosna o jej szanse na życie, to wtedy podświadomie będzie niszczyć swoje małżeństwo.

To straszne, że ludzie mogą tak postępować wobec własnych dzieci.
To jeszcze nic. Trzeba sobie zdać sprawę z faktu, że 3/4 społeczeństwa jest w tej sprawie średnia, żeby nie powiedzieć marna. Biologia kazała – to urodzili. Takich ludzi nazywam „rodzicielami”. Na miano rodzica, na tytuł Mamy czy Taty, trzeba sobie zasłużyć. Jeżeli dziecko mówi „mama”, to powinno to znaczyć: bezpieczeństwo, ciepło, miłość.
Jeżeli człowiek w dzieciństwie doświadczył dużo złego, to potem ma bardzo małe szanse na to, żeby ułożyć sobie życie. Po pierwsze dlatego, że najczęściej znajdzie kogoś takiego jak on sam, czyli z domu, który też jest anty-przykładem. A dwie poharatane przez życie osoby raczej nie stworzą dobrego życia razem chyba, że oboje będą tego świadomi i gotowi wiecznie się pilnować, rozwijać i mądrze komunikować.
Wszyscy mamy potrzebę, aby nasze krzywdy zostały uznane. Nawet jeżeli to są prozaiczne sprawy, na przykład ktoś nas okradł. Chcemy żeby złodzieja złapano i by za to zapłacił. A co dopiero, jeżeli byliśmy skrzywdzeni w dzieciństwie i przez to nasze życie prywatne się nie układa i w konsekwencji nasze dzieci za to płacą. Takich rzeczy się nie wybacza rodzicom, wybacza się sobie, że nie można wybaczyć.

Proponuje pani dość ekstrawaganckie podejście do wybaczania.
Zdarza mi się pracować z matkami, których dzieci wyjechały daleko, kontakt z nimi marny, a one szukają przyczyn tego stanu. Namawiam je wtedy do napisania listu do dziecka z pytaniem, co się stało, co one zrobiły źle. I kiedy taka matka dostaje list zwrotny, z napisanymi czarno na białym odczuciami dziecka, gdy je np. poniżała publicznie, zawsze słyszę od nich takie zdanie: „Ja sobie tego nie wybaczę, co ja narobiłam” i jakoś z tym żyją. Przecież nawet poczucie winy jest dla nas wychowawcze a więc dobre.
Totalną bzdurą jest nakręcanie poglądu, że wybaczanie uwalnia. To jest prawda jedynie wtedy, gdy wybaczamy sobie, że nie możemy wybaczyć. Należy zmienić obiekt wybaczania z oprawcy na siebie. To bardzo dobrze robi na życie. Wybaczanie sobie anuluje cały dramat i walkę wewnętrzną o to, by na siłę przebaczyć. Poza tym poczucie, że co bym nie zrobił, bo jestem tatą czy mamą, to będzie mi wybaczone, jest nie do przyjęcia. Wybaczać mogą sobie dorosłe osoby. Ja panią skrzywdzę, pani mnie skrzywdzi, ja się zastanowię – przeproszę. Możemy sobie wybaczać lub nie. W każdym razie możemy się bronić.
A dziecko, które patrzy ze swojego wzrostu, czyli ma na przykład oczy na wysokości 25 cm, ma wybaczyć komuś, kto nadużył swojej władzy, siły i pozycji i wobec kogo dziecko było całkowicie BEZBRONNE? Jest to dla mnie nie do pomyślenia. Nie można takich rzeczy wymagać. W kontekście wybaczania często przytacza się postać zmarłego papieża Jana Pawła II. Świetna postać, której nikt nie czyta i niewiele osób rozumie. Mówi się, że papież wybaczył swojemu oprawcy. Przecież papież, pokazując się bez ochrony podjął dorosłą decyzję i znał jej ewentualne konsekwencje. Napastnik też mógł strzelać lub mógł tego nie robić. Obaj byli dorośli. A mnie kwestia wybaczania tak porusza i jest dla mnie tak ważna, dlatego, że często aktu wybaczenia oprawcom oczekuje się od dzieci, które były wykorzystywane, gwałcone, nadużywane. To jest koniec świata i gwałcenie, oprócz ciała, duszy tego człowieka!

Proszę wytłumaczyć, o co chodzi z pisaniem listu do rodziców?
Mimo, że kobiety są odważniejsze w pracy nad/ze sobą, jednak kiedy przychodzi do napisania listu do rodziców, to już tak łatwo nie jest. Listy są bardzo ważne. Nie mówienie do rodziców ale napisanie. Dlaczego listy? Bo podczas rozmowy/rozprawy, rodzic też najpierw zareaguje na poziomie uczuć, czyli jak wewnętrzne dziecko! Wtedy nie znajdziemy zrozumienia i porozumienia. Z jednej strony ten list jest ważny dla osoby, która go pisze. Jest pierwszym uznaniem krzywdy dziecka. Jeżeli rodzic nie żyje i nie ma możliwości skonfrontowania go z listem, samo jego napisanie jest ważne i wiele daje. Jeżeli rodzice żyją, to należy im list dostarczyć. Proszę też o napisanie rodzicom nowego kontraktu, tego czego od nich oczekujemy.
Prawdziwi rodzice reagują pozytywnie na te listy, co daje podstawę do stworzenia nowych, pięknych relacji. List daje rodzicom możliwość odreagowania emocji i często poczucia niesprawiedliwości, jaka ich od dziecka spotyka. Jeżeli to są prawdziwi rodzice, a nie rodziciele, powiedzą dziecku „przepraszam” wiedząc, że są rzeczy niewybaczalne i zgodzą się na nowe warunki. Po czymś takim jest możliwość stworzenia naprawdę zdrowej relacji. Nie ma podtekstów.
W zasadzie, tam gdzie są prawdziwi rodzice, takie rozliczenie się z dzieciństwa tworzy nową bazę dla obu stron i jest zawsze bardzo twórcze i wzruszające (bywa, że listy te pomagają rodzicom zrozumieć ich własne dzieciństwo). Często rodzice zdają sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak z ich dziećmi, że nie są szczęśliwe, nie radzą sobie w życiu. Ale nie zawsze mają odwagę o tym rozmawiać, bo czują się winni. Rozprawienie się z dzieciństwem, zwyczajnie uwalnia obie strony i zapobiega niepotrzebnym konfliktom, które wybuchają często z bardzo błahych powodów.

Jak wygląda pani praca z człowiekiem nad poprawą jakości jego życia?
Mam tyle lat doświadczenia, że już widzę mniej więcej, co jest nie tak. Na przykład, przychodzi do mnie kobieta i opowiada o tym, że nie dogaduje się z mężem, że on od trzech lat przychodzi do domu i wręcz szczeka, nic mu się nie podoba, a ona naprawdę się stara. Ja już nie muszę tak bardzo dociekać, żeby wiedzieć, że jako dziecko ciągle starała się zasłużyć na pochwałę rodziców i nigdy tego nie doczekała. Czasem wystarczy jedna rada, żeby wiedzieć jak przestać reagować dzieckiem, a być osobą logiczną i dorosłą.

Bardziej chodzi pani o sposób czy jakąś metodę pracy z ludźmi. Spotyka się pani z nimi co tydzień?
Nie wiem czy dana osoba będzie chciała mnie jeszcze widzieć w przyszłym tygodniu, po tym co ja zaproponuję. Poza tym ja daję dużą „paczkę” do przerobienia. Kiedyś dostałam wiadomość od pewnej pani po 1,5 miesiącu od spotkania. Napisała: „Na mnie już pani nie zarobi, znalazłam drogę, dużo się zmieniło i będzie zmieniać, dziękuję”. Są ludzie, co mnie cieszy niezwykle, aczkolwiek nie poprawia mojej sytuacji finansowej, którzy tylko z moich książek („Poznaj swój głos”, „Wewnętrzne dziecko”, „Wewnętrzne dziecko w związku”) dowiedzieli się co mają robić, żeby ich życie było lepsze. Moje rozumowanie było im bliskie na tyle, że poradzili sobie ze swoimi kłopotami. Ludzie piszą, że bardzo pomogło im to, że nie muszą wybaczać nikomu poza samym sobą. To ich uratowało. Bywa często i tak, że takie listy od czytelników trafiają do mnie wtedy, kiedy ja się mam marnie, zmieniając diametralnie mój nastrój. Dla mnie to jest zawsze wielka radość.
Nie oszczędzam siebie w pracy, tak jak nie oszczędzam się w śpiewie, daję z siebie wszystko.

Dlaczego nie widać pani śpiewającej na scenie?
Na ten moment odeszłam już od śpiewania i śpiewu. Choć zdarza mi się jeszcze występować, np. w zeszłym roku. Powróciłam do śpiewania od 2002 r., kiedy to zaproszono mnie na recital do Filharmonii Warszawskiej. Trzy miesiące przed terminem okazało się, że są wyprzedane bilety. To był wzruszający dla mnie koncert pod batutą Andrzeja Jagodzińskiego w nabitej sali. Nigdy nie miałam managera, nigdy się w żaden sposób nie reklamowałam. Potem nagrałam dwie płyty, a teraz nagrałam sobie dla przyjemności „La Boheme”, z niezwykłym tekstem Jeremiego Przybory („Jak to było”), można usłyszeć na YouTubie. Miło mi, że ludzie przychodzą mnie posłuchać, bo wiem, że to są ci, którzy naprawdę mnie cenią i wiedzą na co przychodzą. Ale występuję bardzo rzadko. W zeszłym roku byłam zaproszona przez Andrzeja Jagodzińskiego na jego jubileusz w Filharmonii (a pracujemy razem już prawie 30 lat) i zaśpiewałam „Modlitwę Okudżawy” w koncercie jazzowym! Było niezwykle.

Na czym polega pani metoda pracy z głosem?
Kiedy człowiek zaczyna mówić na głos do „wewnętrznego dziecka”, to jego głos się bardzo zmienia. To nie jest praca nad „wewnętrznym dzieckiem”, tylko nad stawaniem się dorosłym wobec „wewnętrznego dziecka”. Mówienie na głos do „wewnętrznego dziecka” pozwala usłyszeć to, czego nigdy od rodziców nie słyszeliśmy, a jest nam do życia bardzo potrzebne. Kiedy zaczynamy tego typu pracę nad sobą, okazuje się, że osoby z zewnątrz zwracają nam uwagę: „Głos ci się zmienił”. To co jest dla mnie najważniejsze w pracy z głosem, to praca nad spółgłoskami. Zupełnie odwrotnie niż radzą wszelkie szkoły śpiewu, które proponują pracę nad samogłoskami. Spółgłoska dobrze powiedziana wychodzi „ze środka”, „z brzucha” i powoduje, że „ja mówię”, nie, że „się mówi”.
Dobrze wypowiedziane słowo wymaga czasu. Nie można opuszczać na przykład „ł” w słowach: powiedzia…aam, myśla..aaaam. jak to jest dzisiaj w modzie w Polsce. W angielskich szkołach teatralnych i słuchając śpiewaków możemy dobrze usłyszeć, jaką rolę grają spółgłoski. Niestety i w Anglii poziom nauczania aktorów spada. W zeszłym roku byłam na przedstawieniu w jednym z londyńskich teatrów i to już niestety nie było to. Głos jest środkiem komunikacji, nie tylko z innymi, ale i z samym sobą. Jeżeli mamy problem z głosem, to mamy problem z samym sobą. Osoby, które nie lubią własnego głosu, nie lubią samych siebie itd.

Kiedy pomyślała sobie pani, że może pomagać ludziom?
Zawsze byłam przemądrzała i zawsze udzielałam rad. Już kiedy pracowałam w szkole jako młoda nauczycielka, udzielałam rad mamusiom na tematy, których sama jeszcze nie przeżyłam. Widać mam taką zdolność. Kiedy byłam nastolatką, pisałam koleżankom listy do ich chłopaków. Musiałam wiedzieć tylko czy ten list ma go przyciągnąć czy spławić. Kiedyś jednemu notariuszowi napisałam, co ma mówić w sądzie i wygrał, choć wyglądało to tak, że był na przegranej pozycji. Tak więc pomaganiem i udzielaniem porad zajmowałam się od zawsze.

 
Rozmawiała: Anna Chodacka
Fot. Aleksandra Kostiuk

Aneta Łastik – Piosenkarka, pedagog, wybitna interpretatorka pieśni Bułata Okudżawy. Nagrana przez nią po rosyjsku w 1977 roku płyta „Ballady Bułata Okudżawy” z Januszem Stroblem, Andrzejem Jagodzińskim stała się płytą kultową. Opracowała własną metodę pracy z głosem, polegającą na rozszyfrowaniu ukrytych emocji, które go blokują. Opisała ją w książce „Poznaj swój głos”. Następnie wydała „Wewnętrzne dziecko”, w której przybliża ideę pracy z wewnętrznym dzieckiem (sferą uczuć). Trzecia publikacja autorki „Wewnętrzne dziecko w związku” ukazuje, jak można myśleć i radzić sobie z trudnościami życia dotyczącymi znalezienia odpowiedniego partnera/partnerki. Od 1980 roku mieszka na stałe w Paryżu.

Exit mobile version