Site icon Sukces jest kobietą!

Alicja Than: Nie mam czasu na nudę!

Współwłaścicielka trzech marek restauracyjnych – Izumi Sushi, Kago Sushi oraz Matcha Bistro&Bar, artystka, wielbicielka mody i Japonii. Uważa, że największa radość płynie z samego dążenia do celu. Dziś poznamy jej sposób na życie rodzinne i biznes, który rozwija wraz z Mężem i zespołem zaufanych Pracowników.

Proszę opowiedzieć Czytelnikom, skąd u Pani miłość do Japonii?

Alicja Than, miłośniczka sushi i zdrowego stylu życia, współwłaścicielka Izumi Sushi, Kago Sushi oraz Matcha Bistro&Bar: Ja się wychowałam w czasach PRL-u. Nie mieliśmy więc kontaktu z dalekim światem, nawet zdobycie paszportu było trudne. I ta Japonia była taka odległa a przez to, że inna, wyjątkowa. Na początku urzekł mnie sam język, bo z wykształcenia jestem językoznawcą. Jakoś tak pomyślałam, że nauczę się tych krzaczków. Później okazało się, że Japonia to kraj nie tylko trudnego języka, ale także pysznego jedzenia i wspaniałej kultury.

Pani uzdolnienia artystyczne i dążenie do rozwoju są wprost imponujące, skąd biorą się Pani pomysły?

Myślę, że jeśli będziemy robić to, co naprawdę kochamy, to nie przepracujemy nawet jednego dnia, a pomysły przyjdą do nas same. W moim przypadku to się sprawdza. W pracy nie jest ważny jedynie cel i jego osiągnięcie, ale droga, po której do niego dążymy. Zatem kiedy wpadam na jakiś pomysł i obieram sobie cel, do którego dążę, to samo dążenie daje mi bardzo dużo satysfakcji i czerpię wielką radość z drogi, która mnie do tego celu prowadzi. Zabrzmiało tak trochę górnolotnie, ale naprawdę tak jest. I na pewno też chcemy się z mężem Japonią, tym wszystkim, co jest dobre w Japonii: sushi, jedzeniem, zdrową zieloną herbatą, organizacją życia, podejściem do wszystkich spraw, dzielić z Polakami. Oczywiście, moglibyśmy się wielu rzeczy od Japończyków nauczyć, ale oni od nas również. To nie jest tak, że wszystko w Japonii jest super, a u nas ,,be”, dlatego połączenie tych dwóch, zupełnie innych od siebie kultur, pozwala na rozwój kreatywności i zachwycania się wypadkową tych właśnie połączeń.

Jak to jest pracować z własnym Mężem? Jak nie przenosić do domu spraw biznesu?
Pracuję z Alonem od kilkunastu lat, więc zdołaliśmy wypracować model współpracy polegający na partnerstwie. Każda z naszych marek, a więc Izumi Sushi, Kago Sushi oraz Matcha Bistro&Bar, to takie nasze wspólne – oprócz dwóch ukochanych córeczek i dwóch psów – dzieci. Jak widać, mamy ich całkiem sporo (śmiech). Natomiast przenosimy sprawy biznesowe do domu. Po pracy, w ciągu dnia mamy takie swoje rytuały – ja z dziećmi codziennie odrabiam prace domowe, później jemy wspólną kolację, a kiedy dziewczynki pójdą już spać, to w salonie otwieramy biuro numer dwa i wszystkie decyzje dotyczące rozwoju naszych marek, wiele pomysłów i kwestii organizacyjnych rodzi się właśnie między godziną 23 a 2 w nocy, w salonie naszego domu. To tyle na temat nieprzenoszenia spraw biznesowych do domu (śmiech).

Co by Pani doradziła osobie, która chce urządzić w domu kulinarną ucztę sushi, ale nigdy tego nie robiła? Na co zwrócić uwagę?
Bądźmy szczerzy, jeżeli ktoś nigdy tego nie robił, a chce urządzić kulinarną ucztę sushi po raz pierwszy, to musi liczyć się z tym, że nie będzie to wielka uczta, a co najwyżej fajny posiłek, jeżeli się uda. Polecałabym jednak, zanim zabierzemy się za sushi, ukończenie podstawowego kursu sushi. Jest teraz wiele szkół gotowania, nie tylko dla profesjonalistów, ale także dla amatorów. My uczymy w takich szkołach, zarówno osoby początkujące, jak i zaawansowane. Każdy kucharz i każda osoba chcąca robić sushi, może się do nas na kurs zapisać. Kurs dla amatora to 3-4 godziny, po których mniej więcej będziemy robić rolki, czyli tzw. maki sushi. Kucharze profesjonalni uczą się zupełnie innym systemem: kurs dzielony jest na 3 poziomy, każdy z nich trwa 2 dni, więc żeby zdobyć jakiekolwiek podstawy tego, jak pracuje mój Mąż, który jest mistrzem świata w sushi z World Sushi Cup w Tokio z 2015 r., trzeba poświęcić przynajmniej 6 dni na naukę z nami. Kursy takie odbywają się w Międzynarodowej Szkole Sztuki Kulinarnej Ashanti w Łodzi i pozwalają na odkrycie ciekawych technik przyrządzania sushi i podszkolenie swojego warsztatu.

Dlaczego w świecie sushi jest tak mało kobiet? Z czego to wynika?
Odpowiedź jest bardzo prosta. Wynika to z tego, że większość kobiet nie jest fizycznie w stanie podołać trudom pracy w gastronomii. My czasami przyjmujemy kobiety, ale i tak w większości rezygnują, bo fizyczna praca po kilkanaście godzin dziennie, jest po prostu męcząca.

Czy sushi na słodko to profanacja czy symbol zmian i rozwoju?
To zależy, kogo zapytamy. My w swoich restauracjach staramy się iść z duchem czasu, chociaż bardzo dokładnie stawiamy granicę między tym, co jest sushi tradycyjnym, czyli sushi w stylu Edomae, a co jest sushi fushion. Moje dzieci jadały w domu nawet sushi z ekologicznymi parówkami, więc ja nie jestem tak ortodoksyjna. Uważam, że na rynku, szczególnie polskim i europejskim, jest miejsce na sushi typu fast food, ale ono musi być proste, świeże, dobrze zrobione. Mówię tu o zdrowych rolkach. Jest też miejsce na tradycyjne sushi. W światowych trendach, obserwujemy obecnie powrót do sushi tradycyjnego, które jest serwowane w stylu omakase. I to jest taki styl podawania sushi, gdzie siadamy za barem, nie mając menu, ale mamy bezpośredni kontakt z mistrzem sushi. Dostajemy tylko pojedyncze porcje degustacyjne, wybrane przez Mistrza według naszego tempa jedzenia. Żeby takie sushi w Polsce serwować, trzeba stworzyć restaurację w systemie rezerwacji. To znaczy, nie można sobie do niej tak po prostu wejść z ulicy, zawsze musimy wcześniej zarezerwować stolik i przeznaczyć ok. 3 godzin na ucztę sushi. Właśnie teraz pracujemy nad otwarciem takiej restauracji. Ruszy ona w przyszłym roku w Warszawie. Będzie miała 9 miejsc siedzących i omakase będzie tam serwował tylko Alon.

Pani ze smakiem prowadzony blog o kuchni i modzie http://foodfashionblog.com/ pokazuje spójnie z Pani osobowością te dwa najważniejsze nurty w Pani życiu. Czy nie bała się Pani połączenia tych dwóch kwestii pod jedną nazwą?

Nie bałam. Wszystko, co robię, jest bardzo subiektywne. Uznałam, że jeżeli mam ochotę to zrobić, to po prostu zrobię. Jednak z uwagi na to, że byłam zajęta, przez jakiś czas bloga nie pisałam, ostatnio do tego powróciłam. Tak naprawdę, miałam też kiedyś pomysł na stworzenie marki modowej, bo moda to obok jedzenia moja największa pasja. Póki co, nie starczyło mi czasu, ale myślę sobie, że co się odwlecze, to nie uciecze.

Czy w życiu tak aktywnej kobiety jest czas na wypoczynek, jak się Pani regeneruje?
A to dobre pytanie, bo ja nie bardzo wiem, co to jest odpoczynek (śmiech). Kiedyś wydawało mi się, że jak będę leżała, to dobrze wypocznę. Tak się niestety nie działo. Pewnego dnia, gdzieś tak w okolicy naszych czterdziestych urodzin, zrozumieliśmy obydwoje z mężem, że wypoczynek może i powinien być aktywny. I mimo iż całe życie należeliśmy do osób spędzających czas na kanapie, zdecydowaliśmy się na podjęcie aktywności fizycznej. Pierwsze próby – w moim przypadku – nie były bardzo udane. Zdecydowałam się, za namową męża, na jazdę konną uznając, że galopowanie na koniu wygląda bardzo łatwo, a ja kocham zwierzęta. Niestety, nie szło mi za dobrze. Pewnego dnia, kiedy wróciłam do domu poobijana po upadku z konia, mąż przerażony zapytał, co ja też najlepszego wyczyniam, oznajmiając surowym tonem, że nie chce zostać wdowcem z dwojgiem dzieci. Pół żartem, pół serio przypomniałam mu, że był to jego pomysł. Potem próbowałam biegania, które też wydawało mi się proste. Bardzo cieszyłam się też na możliwość posłuchania w spokoju muzyki w słuchawkach telefonu… i pierwszego dnia podczas pierwszego treningu biegania na pierwszym zakręcie, telefon wypadł mi z kieszeni. Skończyło się na naprawie rozbitego ekranu (śmiech). Ostatecznie przygodę z bieganiem zakończyłam, kiedy zgubiłam klucze do domu i przemarzłam biegając w mrozie po śniegu. Uznałam, że bieganie – w szczególności zimą, jest absolutnie nie dla mnie. Ale jak to mówią – do trzech razy sztuka. Potem trafiłam na siłownię i poznałam naprawdę wyjątkowego trenera – Mateusza, który potrafi zmotywować największego nawet lenia i antytalencie sportowe. I tak już sobie razem, w miłej atmosferze, ćwiczymy od ponad dwóch lat. Bardzo też lubię stretching. Mam cudowną instruktorkę Kamusię, do której wpadam czasami na zajęcia z rozciągania do szpagatu.

Pani plany na przyszłość?

Naszym pierwszym i najważniejszym dzieckiem biznesowym jest sieć Izumi, a warszawski lokal w Palmiarni jest naszym flagowym. Bardzo ważne jest więc, aby dbać o jego poziom i dalszy rozwój. W międzyczasie kolejne biznesowe „dziecko” – marka Kago jest obecna już w dwóch lokalizacjach – w Hali Koszyki i na Pradze przy ul. Jagiellońskiej, gdzie również doskonale się rozwija. Praga to wyjątkowe miejsce na mapie Warszawy i widzę w tej lokalizacji bardzo duży potencjał. Trzecia marka i najmłodsze „dziecko” to Matcha Bistro&Bar. Tutaj też mamy kilka ciekawych pomysłów na umocnienie i dalszy jej rozwój. Ponadto, w przyszłym roku ruszamy z autorskim projektem restauracji omakase, o którym już mówiłam. Tak więc, nie nudzimy się, a przy tym o ironio losu, planuję również więcej podróżować.

Jak Pani postrzega kobietę sukcesu?
Myślę, że dla każdego z nas postrzeganie sukcesu jest kwestią bardzo subiektywną i indywidualną. Moje postrzeganie kobiety sukcesu, to odrobina tego, co robię w biznesie, ale też szczęśliwe życie rodzinne. Wiem, że sukces w biznesie jest ulotny, natomiast rodzina jest wartością, która zostaje na stałe. Gdybym nie zdecydowała się odejść na kilka lat z pracy, kiedy nasze córeczki były młodsze, to nasze marki: Izumi, Kago i Matcha Bistro&Bar, byłyby teraz w innym miejscu, jednak świadomie przez kilka lat nie włączałam się w pracę w restauracji w takim stopniu, jakbym chciała, ponieważ pragnęłam ten czas poświęcić wychowaniu dzieci. Teraz, kiedy dzieci są starsze, wróciłam do pracy i staram się robić to, co kocham. Moje życie bez męża, dzieci i pracy, byłoby smutne, ale wiem też, że byłoby takie również, gdybym miała dużą sieć restauracji i nikogo, kto czekałby na mnie w domu.

Exit mobile version