Site icon Sukces jest kobietą!

Sukces on Tour: Muzeum Route 66 w Victorville

Nic, co tu zobaczycie, nie pozwoli uwierzyć, że to miasto ma aż sto tysięcy mieszkańców. A jednak! Ma też niewątpliwą atrakcję, jaką jest muzeum Route 66. Na początku byliśmy zachwyceni, później okazało się, że takich muzeów na trasie jest więcej. Ale i tak to „nasze” podobno jest najlepsze!

Choć byliśmy pod bardzo dobrym wrażeniem Los Angeles, to nie mogliśmy doczekać się wyjazdu w trasę. Nie o byle jakiej trasie przecież mowa, lecz o kultowej Route 66! Tu jeszcze drobiazg, o którym nie wspominaliśmy wcześniej…

Po przyjeździe do L.A. wynajęliśmy auto i przez cały pobyt w Mieście Aniołów chcieliśmy ruszyć nim gdzieś dalej niż w lokalne trasy. Przyznajemy się bowiem bez bicia, że wybraliśmy pojazd zupełnie niezdatny do jazdy po mieście. W końcu, skoro już jedziemy do USA i zamierzamy przeżyć nasz „American dream”, to zdecydowaliśmy się na największego pickupa, jaki był dostępny.

Czerwony jak cegła i chwilami dosłownie rozgrzany jak piec od kalifornijskiego słońca, nasz prawie 6-metrowy Ford F150 był ciut niewdzięczny w jeździe miejskiej, wszak nie do miasta go stworzono. Ale ponad 5-litrowy silnik i napęd na wszystkie koła sprawiały, że chciało się poczuć wiatr we włosach. No więc… Route 66!

W pierwszej kolejności trzeba było wyjechać z Los Angeles, a że mówimy o metropolii zamieszkiwanej przez ponad 12 milionów ludzi, trochę to trwało. Na tyle długo, że dopiero po minięciu gór San Gabriel byliśmy pewni, że to już nie przedmieścia San Bernardino czy innego przyklejonego do L.A. ośrodka.

Pierwszym miastem na trasie jest Victorville – miejscowość tak niepozorna, że do dziś nie przyjmujemy do wiadomości jej oficjalnej liczby mieszkańców, znacząco ponad sto tysięcy. Co prawda byliśmy w niedzielę, ale wciąż – nigdzie nikogo nie było. Zabudowa prawie wyłącznie parterowa i, nie ujmując nikomu, dość skromna. Widać, że miasto żyje z przemysłu i pobliskiej bazy wojskowej, a każdy orze jak może.

Zresztą, za dzisiejszą niewesołą sytuacją miasta stoi właśnie to, co nas tu sprowadziło – Route 66. To ta droga doprowadziła do skokowego rozrostu Victorville i to właśnie jej zastąpienie autostradami zabrało prawie wszystkich przyjezdnych. Już sama budowa obwodnicy zmieniła krajobraz Victorville, doprowadzając do ruiny centralnie ulokowane restauracje i motele. Do dziś ostało się dosłownie kilka. Miasteczko ma jednak niewątpliwy urok, nawet jeśli tylko pod Muzeum Route 66 znaleźliśmy jakieś życie.

A, właśnie, muzeum! To ponad 400 metrów kwadratowych ekspozycji i pamiątek dla turystów. Czasami jest bardzo frywolnie, jak w replice hippisowskiego VW „Ogórka” czy przy stolikach jak w starym „dinerze” (w obu miejscach można sobie robić niezbyt poważne zdjęcia), a czasami bardzo poważnie – jak przy opisie zgubnego wpływu końca Route 66 na miasto.

W muzeum znaleźliśmy rozmaite przedmioty, od całych aut, przez szafy grające, po maleńkie, zabytkowe widokówki, puszki po oleju samochodowym i zabawki. Przede wszystkim jednak znaleźliśmy przemiłą obsługę, która w całości składa się z wolontariuszy.

Każdy jest powitany nienachalnym „small talkiem” i zachęcony, by kupić coś w sklepiku z pamiątkami, ponieważ wstęp nie kosztuje nic. Następnie należy wpisać się do księgi gości, gdzie – szybki rzut oka – znaleźliśmy osoby z całego świata, ale niekoniecznie zbyt wiele z USA.

Państwo prosili nas również, by zareklamować to miejsce, co czynimy z niemałą przyjemnością – zapracowali na to! Jedna drobna uwaga dla chętnych – we wtorki i środy miejsce jest nieczynne. Z kolei w niedziele trudno znaleźć wulkanizatora, ale o tym przekonaliśmy się nieco później i napiszemy w kolejnej części…

Exit mobile version